Artykuł opublikowany pod adresem:     http://gigawat.net.pl/article/articleprint/1377/-1/93/

Uciążliwy odpad czy surowiec energetyczny?


Informacje Numery Numer 01/2009

W Polsce w ciągu najbliższych 7 lat powinno powstać 9 spalarni o łącznej mocy... 500 MW


Śmieci są prawdziwą zmorą cywilizacji XXI wieku. Jest ich coraz więcej i coraz trudniej się ich pozbyć. Wprawdzie Polacy nie należą do najbardziej śmiecących nacji, ale też ze swoimi śmieciami niewiele robią poza tym, że odkładają je na wysypiskach, by poczekały na lepsze czasy dając znakomity materiał badawczy dla przyszłych archeologów i antropologów kultury.

Kiedy byliśmy biedni i puszki po piwie stanowiły obiekt westchnień nastoletnich kolekcjonerów, zaś przywiezione z zagranicy wielkie, kolorowe, plastikowe butelki po napojach chłodzących służyły za konewki do podlewania kwiatków na balkonie, wszystko było w porządku. Bez problemów można było zaakceptować wywożony popiół z domowych palenisk przemieszany z odpadkami kuchennymi, bo po czasie gleba to wszystko przyswoiła i zasymilowała. Teraz, gdy królują niezniszczalne plastiki i folie, sprawa nie jest już taka prosta. W Polsce nadal tylko 4,5 proc. śmieci podlega recyklingowi i kompostowaniu, ledwie pół procent - spalaniu w jedynej jak dotąd krajowej, pracującej w Warszawie spalarni. Wśród nowych krajów Unii Europejskiej, łącznie z Bułgarią i Rumunią, jest to zdecydowanie najgorszy wynik. Wśród wszystkich unijnych państw gorsza od nas jest jedynie Portugalia, bo tam recyklingowi i kompostowaniu podlega ledwie 3 proc. śmieci, Portugalczycy za to spalają w trzech spalarniach 22 proc. swoich śmieci. Średnia unijna to 259 mln ton rocznie z czego 35 proc. podlega recyklingowi i kompostowaniu, 17 proc. - spalaniu, a 48 proc. trafia na wysypiska. Jeśli przyłożymy na to miarę starej Unii Europejskiej, to udział spalanych śmieci rośnie do 26 proc. Ale i w tej grupie państw nie da się wyprowadzić jednolitego wzorca postępowania. Najwięcej swoich śmieci spala Dania, bo aż 54 proc., Szwecja niewiele mniej bo 45 proc., Luksemburg: 41 proc., Belgia: 35 proc., Francja: 34 proc., Holandia: 32 proc., Niemcy i Portugalia: po 22 proc. Są też kraje, które w ogóle nie spalają swoich śmieci jak Grecja czy... Irlandia. Ta ostatnia przymierza się jednak do budowy w Dublinie spalarni o gigantycznej wydajności 600 tys. ton rocznie za 200 mln funtów. Tylko 7 proc. spala Hiszpania, 8 proc. - Wielka Brytania, 9 proc. - Finlandia, 10 proc. - Austria, 11% - Włochy. Podobnie nie da się wyprowadzić żadnych geograficznych, ani demograficznych czy kulturowych prawidłowości wśród nowych państw UE. Najwięcej śmieci, bo 14 proc. spalają Czesi, ale stanowiący jedną - przez wiele lat w ramach Czechosłowacji - federację – Słowacy już tylko 5 proc. Łotysze spalają 4 proc., zaś Węgrzy - 3 proc. Wśród nowych państw Unii Europejskiej śmieci nie spalają w ogóle: Bułgarzy, Cypryjczycy, Estończycy, Litwini i Rumuni. Zróżnicowane są także wielkości spalarni w poszczególnych krajach. Holendrzy, Portugalczycy, Austriacy czy Niemcy preferują duże obiekty o wydajności od 230 tys. ton rocznie do 430 tys. ton rocznie. Natomiast Francuzi czy Włosi wolą zakłady o znacznie mniejszej wydajności oscylującej między 90 a 70 tys. ton rocznie.
Obecne tendencje zmierzające do zoptymalizowania kosztów funkcjonowania spalarni i zmaksymalizowania jej użyteczności kierują się w stronę obiektów o dwóch liniach o wydajności od 200 do 250 tys. ton rocznie każda z paleniskami fluidalnymi i oczyszczaniem spalin, produkujących parę o temperaturze co najmniej 400 stopni Celsjusza i ciśnieniu 40 barów wyposażonych w turbiny z upustem ciepłowniczym.
Na zaktualizowanej 31 lipca 2008 roku liście indykatywnej indywidualnych projektów programu operacyjnego Infrastruktura i Środowisko znajduje się 9 dużych spalarni przewidzianych do budowy w latach 2009–2014 o łącznej wydajności blisko 2 mln ton rocznie za cenę 4694 mln zł przy łącznym dofinansowaniu z Funduszu Spójności 2691 mln zł czyli 57 proc. Traktując to w kategoriach energetycznych, to w przeliczeniu odpowiednik jednego bloku o mocy 500 MW. To także Odnawialne Źródło Energii premiowane w połowie „zielonymi certyfikatami” i, co ważne, neutralne pod względem limitu na emisję CO2. To także ekwiwalent mniej więcej 1,5 mln ton węgla rocznie czyli mówiąc obrazowo i licząc na okrągło w dużym rzecz jasna uproszczeniu... roczne wydobycie małej kopalni. W Polsce spalarnie mają więc powstać (według kolejności) umieszczenia na liście: w Łodzi (250 tys. ton), Krakowie (250 tys. ton), Warszawie (265 tys. ton), w aglomeracji białostockiej (100 tys. ton), aglomeracji trójmiejskiej (250 tys. ton), aglomeracji śląskiej – Ruda Śląska (250 tys. ton), aglomeracji śląskiej – Katowice (250 tys. ton), Poznaniu (200 tys. ton) i Szczecińskim Obszarze Metropolitalnym (180 tys. ton).
Czy powstaną? Wydaje się, że innego wyjścia nie ma, bo pojemność na czynnych składowiskach powoli kończy się, a o budowie nowych raczej nie ma co marzyć. Problem jednak w tym, że obiekty takie muszą zyskać akceptację społeczną. A z tym bywa różnie. O ile generalnie jesteśmy za spalaniem śmieci i widzimy tego rodzaju instalacje w gronie najbardziej nowoczesnych i potrzebnych, o tyle jeśli sprowadzamy je do poziomu dzielnicy, w której mieszkamy, to akceptacja słabnie, jeśli zaś obiekt miałby powstać w bezpośrednim sąsiedztwie, to akceptacja przeradza się w negację. Górę bierze obawa o drastyczne pogorszenie warunków życia, a co za tym idzie, utratę wartości mieszkania czy nieruchomości. Ludzie nie chcą wierzyć, że budowane w XXI wieku obiekty mogą być nieuciążliwe czy neutralne dla otoczenia, a jeśli zaprojektuje je, któryś z wybitnych architektów, to mogą stanowić dodatkową atrakcję estetyczną czy nawet turystyczną. Tak jak ma to miejsce w przypadku zaprojektowanej przez Friedricha Hundertwasera wiedeńskiej spalarni Spittelau przypominającej swoim kształtem bajkowy pałac w stylu Gaudiego. Nie zawsze przemawia też argument, że obiekty finansowane ze środków unijnych muszą spełniać najwyższe dostępne normy ekologiczne. W przeciwnym bowiem wypadku UE projektu nie rozliczy i dotacji nie wypłaci.
Przygotowywana np. dla Krakowa spalarnia ma mieć 40 MW mocy cieplnej i 8 do 10 MW mocy elektrycznej przy ogólnej sprawności energetycznej właściwej dla zakładów pracujących w kogeneracji od 74 do 80 proc., spalając od 220 do 240 tys. ton odpadów rocznie. 40 MW mocy cieplnej – to jak mówią ciepłownicy – połowa dzisiejszego zapotrzebowania Krakowa na ciepło oferowane mieszkańcom w tzw. ciepłej wodzie użytkowej. Krakowianie są bez wyjścia bowiem ich śmieci są bardzo „energetyczne”, mają już dzisiaj 8 MJ/kg, podczas gdy niebawem zacznie obowiązywać rozporządzenie zabraniające składowania odpadów komunalnych o wartości energetycznej powyżej 6 MJ/kg. Budowa spalarni wiąże się z wdrożeniem kompleksowego programu selektywnej zbiórki odpadów i kompleksowego ich recyklingu. Ale wszystkiego nie da się przetworzyć.
Doświadczenia krajów o długoletniej tradycji i wysokiej kulturze technicznej pokazują, że nie da się zebrać i przetworzyć więcej niż 2/3 wytwarzanych śmieci. Europejski lider recyklingu i kompostowania jakim jest Holandia, w ten sposób przetwarza 65 proc. swoich śmieci, Austria: 59 proc., Niemcy: 58 proc., Belgia: 52 proc., Szwecja i Dania: 41 proc., Hiszpania: 38 proc.
- Śmieci mogą być takim samym paliwem jak węgiel, gaz czy olej opałowy, który trzeba kupić, przywieźć i wcześniej wydobyć. A żaden proces wydobywczy nie jest przecież obojętny dla środowiska. A one mają ten plus, że tu wewnątrz miasta już są – mówią zwolennicy utylizacji śmieci poprzez spalanie.
Przeciwnicy twierdzą, że budowa spalarni to pójście na łatwiznę, które prowadzi do tego, że społeczeństwo przestanie zajmować się segregowaniem śmieci, przestanie racjonalnie korzystać z otaczającego je otoczenia.
Ale wcale tak być nie musi, o czym świadczą przykłady starych, unijnych krajów, takich jak: Holandia, gdzie poprzez recykling, kompostowanie i spalanie zagospodarowuje się aż 97 proc. wszystkich śmieci, czy Dania ze współczynnikiem 95 proc., Belgia: 87 proc., Szwecja: 86 proc. i Niemcy: 80 proc.
Trzeba też pamiętać, że rynek surowców wtórnych - przynajmniej w Polsce - jest dość chimeryczny. Wystarczy, że spadły ceny surowców pierwotnych na światowych giełdach, a przed nowoczesną sortownią funkcjonującą na krakowskim wysypisku Barycz w systemie bezmagazynowym wyrosły olbrzymie pryzmy posegregowanych kolorami i sprasowanych niczym słoma „petów”. O chimeryczności tego rynku przekonali się także liczni mieszkańcy Krakowa, którzy na wieść o potrzebie wyprodukowania specjalnej maty, niezbędnej przy remoncie płyty rynku zaczęli zbierać butelki „pet”. Rynek wprawdzie wyremontowano, nawyk zostawiania „petów” pod schodami został, ale firma która je odbierała splajtowała, jej następczyni zaczęła robić problemy i ekologicznie świadomi mieszkańcy zaczęli tonąć w swoich „petach”. Nie ma więc najlepszego, jedynie słusznego rozwiązania. Każde ma swoje „słabe” i mocne „strony”. Potrzebny jest więc melanż pragmatyzmu i kompromisu. Tak aby rozwiązać palący problem i należne środki unijne nie przepadły.





| Powrót |

Artykuł opublikowany pod adresem:     http://gigawat.net.pl/article/articleprint/1377/-1/93/

Copyright (C) Gigawat Energia 2002