Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/1463/-1/97/
|
Nowa polska wojna. Kto chce zabrać energetyce śmieci?
|
Informacje
Numery
Numer 06/2009
Ekolodzy chcą zabrać śmieci energetykom. Jeszcze żadna z dziesięciu polskich spalarni śmieci znajdujących się na zaktualizowanej 31 lipca 2008 roku liście indykatywnej indywidualnych projektów programu operacyjnego Infrastruktura i Środowisko nie otrzymała decyzji środowiskowej, a już rozpoczęła się cicha, podskórna wojna o śmieci.
- Od przedstawicieli tzw. środowiska ekologicznego i mam na to świadków w postaci radnych miasta Krakowa usłyszałem wprost: naszym celem jest niedopuszczenie do powstania w Polsce spalarni śmieci – mówi dr inż. Zbigniew Grabowski z Instytutu Inżynierii Cieplnej i Ochrony Powietrza Politechniki Krakowskiej. Potencjał produkcyjnych dziewięciu obiektów termicznego przekształcenia odpadów to zaledwie 500 MW czyli ekwiwalent rocznego wydobycia węgla, którejś z najmniejszych polskich kopalni jak: Polska-Wirek, Kazimierz-Juliusz czy Pokój. Nawet gdyby dać wiarę optymistycznym szacunkom Oliviera Karga – kierownika działu ekspansji E.ON Energy from Waste AG, zaprezentowanym podczas niedawnej polsko–niemieckiej konferencji nt. gospodarki energetycznej na terenach przygranicznych, że Polska dysponuje w tej chwili największym potencjałem śmieciowym do zagospodarowania w Europie, szacowanym na mniej więcej 20 mln ton śmieci i odpadów rocznie, nie powinno to zachwiać paliwowym status quo.
- Przelicznik jest prosty: 3 tony śmieci to 1 tona węgla – mówi dr inż. Henryk Skowron z Inżynierskiego Biura Konsultingowego w Gliwicach. A więc wszystkie polskie śmieci to ekwiwalent wydobywczy kopalni „Bogdanka” i to dopiero po planowanej rozbudowie. Węgla bowiem w Polsce zaczyna brakować. Po raz pierwszy w historii zdarzyło się w tamtym roku, że import węgla do Polski przewyższył w ujęciu masowym jego eksport. Ekolodzy, zamiast spalania śmieci, lansują systemy mechaniczno-biologicznej stabilizacji albo mechniczno-biologicznego przetwarzania. O co tak naprawdę idzie? Zwykle chodzi o pieniądze. Kto może zarobić, a kto stracić na powstaniu w Polsce sieci spalarni śmieci? Firmy zajmujące się obrotem surowcami wtórnymi? Ale przecież nikt nie będzie palił szkła czy złomu, bo to raczej niewykonalne. A papiernie nie chcą dzisiaj przyjmować makulatury do przerobu nawet za darmo... Tworzywa sztuczne? Dr Dietmar Lohmann ze Zrzeszenia Gospodarki Recyklingowej Saksonii nie ukrywa jako chemik, że tworzywa sztuczne są bardzo trudnym materiałem do recyklingu z uwagi na ich różnorodność i mnogość odmian znajdujących się w użytku. A nadto kłopoty z ich doczyszczeniem. W wielu sytuacjach jak np. przy produkcji sprzętu medycznego czy artykułów mających kontakt z żywnością, muszą być stosowane tworzywa pierwotne, a nie pochodzące z odzysku. O co może więc chodzić tym, którzy energetyce chcą zabrać śmieci? Co najwyżej o prestiż i możliwość zaistnienia w mediach. Protest zawsze jest medialny. A skoro coraz większa część społeczeństwa w Polsce jest za energetyką jądrową, więc protestowanie przeciwko energii atomowej nie przyniesie dzisiaj już takiego poklasku jak niegdyś. Pozostało więc przemysłowe spalanie śmieci....
Nie uwierzymy
jak nie zobaczymy
Zakład MBS w Dreźnie mieści się na peryferiach miasta na terenie dawnej kopalni piasku, w której po zakończeniu eksploatacji urządzono pierwotnie wysypisko śmieci. Najpierw mijamy reklamy erotic car wash, później zbiorczy punkt przyjmowania odpadów, gdzie mieszkańcy mogą pozostawić stare rowery, komputery, meble, a nawet zielone odpady z ogrodu lub przydomowych rabatek, a dopiero później szerokim łukiem zjeżdżamy w dół do zasadniczego zakładu, który powstał w 2001 roku nakładem 22 mln euro. Pierwotnie jego zdolność przerobowa miała wynosić 85 tys. ton jednak później zwiększono ją – na skutek optymalizacji – do 105 tys. ton rocznie. Zakład przyjmuje wymieszane odpady komunalne, które nie zostały wcześniej posortowane oraz resztki i odrzuty z sortowni i innych instalacji recyklingowych. Na początku wszystkie odpady są rozdrabniane na niszczarkach wolnobieżnych tak aby otrzymać frakcję nie większą niż 250 mm, dopiero po tej operacji wszystko wrzucane jest na tydzień do „sarkofagu” kompostowniczego o pojemności 900 metrów sześc. Tu fermentują sobie razem stare baterie, metale żelazne i kolorowe, piasek z kamieniami i części biologiczne. Dopiero po takiej operacji następuje ich rozseparowanie. Na końcu pozostają wysuszone odpady zielone, drewno, papier, tekstylia nazywane stabilatem, który musi być... spalony. Jego kaloryczność porównywalna jest do wytwarzanych niegdyś przez przemysł NRD brykietów z węgla brunatnego. Zakłady, które podejmują się przyjęcia stabilatu do spalenia mają prawo pobrać opłatę rzędu 25-35 euro za tonę. Jednak ta niewątpliwa zachęta finansowa nie sprawia, że po paliwo alternatywne ustawiają się kolejki. Próby współspalania w opalanej węglem brunatnym elektrowni Jenschwalde zakończyły się niepowodzeniem. Dodawanie śmieciowego paliwa do węgla sprawia, że gips otrzymany w instalacjach odsiarczania spalin nie może być już wykorzystany przy produkcji materiałów budowlanych. Stąd też wszystkie liczące się na rynku niemieckie koncerny energetyczne odstąpiły od współspalania stabilatu w klasycznych elektrowniach cieplnych. Gdy brakuje chętnych na stabilat, ląduje on z konieczności na... składowisku. W ten sposób obchodzony jest po części obowiązujący w Niemczech od 2005 roku tzw. deponiverbot czyli zakaz składowania nieprzetworzonych odpadów, wszak stabilat jest już materiałem przetworzonym. Saksonia jest w tej szczęśliwej sytuacji, iż w pobliżu Lipska znajduje się najnowocześniejsze i największe w Europie składowisko zlokalizowane w wyrobiskach pozostałych po zlikwidowanej kopalni węgla brunatnego. Z uwagi na wysokie koszty zaprzestano w Dreźnie peletyzacji stabilatu. Pelety ze stabilatu pokaże mi tylko Tomasz Wollny ze Stowarzyszenia Silesia.org z Opola, który studiuje w Dreźnie hydrologię, a specjalizuje się w gospodarce jeziornej, zaś przetwarzanie odpadów jest jego pasją. Wyglądają jak połamane na drobne kawałki kije od miotły i pachną delikatnie mówiąc jak... w szambie. Sam zakład ze swojej natury nie jest perfumerią, piktogramy umieszczone bezpośrednio przy wejściu na halę fermentacyjną mówią wyraźnie o konieczności założenia... maski gazowej. Z tyłu hali w pewnym momencie „rzuca” pyłem tak, że ten chrzęści nieprzyjemnie w zębach. Zresztą do boksów bez żadnego zabezpieczenia przeciwpyłowego spada swobodnie rozseparowana frakcja metaliczna. Kiedy w łyżce ładowarki, która przywiozła nam pokazać jedną z rozsegregowanych frakcji dostrzegam nieprzefermentowaną parę lateksowych rękawic nie mogę się oprzeć się konstatacji:
- To sanitarne odpady też tu przywożą!!!
- To pewnie w domu, ktoś do porządków używał – bagatelizuje problem pani od ekologii.
Czarna Elstera
O ile odczucia zapachowe wokół instalacji MBS w Dreźnie można było zakwalifikować jako znośne, o tyle zapachy wokół instalacji MBA w Freienhuffen nieopodal Cottbus były raczej nieznośne. Jako pierwsza nos zatkała z przerażeniem w oczach nasza tłumaczka. Ona nie miała wyjścia – musiała tam wejść i na dodatek w takiej atmosferze mówić. Niektóre osoby odmówiły w ogóle wejścia do hali gdzie „wybebeszane” są ciężarówki ze śmieciami. Jedna z pań targana dreszczami złapała się drzwi ze stwierdzeniem, że jeśli to są objawy świńskiej grypy to ona już ją ma...
Instalacja MBA Freiehuffen należy do związku celowego łużyckich gmin o wymownej nazwie „Czarna Elstera”. Ta instalacja jest o połowę mniejsza niż w Dreźnie, bo jest w stanie przerobić 40-50 tys. ton odpadów niesortowanych odpadów komunalnych i wielkogabarytowych rocznie. Tu kolej rzeczy jest odwrotna: najpierw śmieci są rozsegregowywane, oddzielane są metale nieżelazne i żelazne, piasek, kamienie, frakcja biologicznie czynna trafia do biogazowni, gdzie bez dostępu powietrza powstaje metan, który gromadzony jest w kulistym wykonanym z syntetycznej tkaniny gazometrze. Jednak biogazu jest za mało aby zaspokoić wszystkie potrzeby energetyczne instalacji. Kierownictwo zakładu rozważa koncepcję zainstalowania generatora opalanego biogazem, aby tak otrzymana energię elektryczną sprzedać z zyskiem jako energię odnawialną, zaś na potrzeby zakładu korzystać z sieciowego... gazu zimnego. Produktem jest tutaj oprócz biogazu tzw. brudny kompost czyli rodzaj humusu przemieszany z kawałkami plastiku, używany do rekultywacji hałd poprzemysłowych. Ponoć plastikowe ingrediencje mają dobry wpływ na stabilizację powierzchni. Gdy nie ma zapotrzebowania na „brudny kompost”, trafia ona – już jako materiał przetworzony – na składowisko. 30 proc. odpadów z masy wejściowej spalanych jest w sąsiadującej z instalacją elektrowni na paliwo alternatywne EBS. Ponieważ w najbliższym sąsiedztwie nie ma sieci centralnego ogrzewania więc energia cieplna trafia do chłodni kominowych i ogrzewa... środowisko. W czasie zwiedzania instalacja do przeróbki mechanicznej nie pracuje, gdyby pracowała nasza obecność nie byłaby możliwa. Proces segregowania nie jest jednak dokładny. W oczy rzucają się strzykawki jednorazowe, ampułki po medykamentach, także kapsle od piwa i plastikowe korki od wina. Powszechną wesołość wzbudziła doskonale zachowana butelka „pet” w połowie wypełniona tajemniczym płynem, która nienaruszona przeszła wszystkie technologiczne procesy utylizacji. Nikt jednak nie miał odwagi fizycznie sprawdzić co zawiera. Tak czy owak dobrze świadczy jedynie o skuteczności stosowanych przez producentów napojów chłodzących zamknięć.
Rothensee
Spalarnia śmieci Rothensee w Magdeburgu należy do najmłodszych, a co za tym idzie najnowocześniejszych instalacji w Niemczech. Powstała w miejscu dawnej elektrowni miejskiej, dlatego ma doskonałą komunikację koleją, wodą i lądem.
- Do transportu śmieci na razie wykorzystujemy jedynie transport drogowy – mówi Lutz Strumpf, prezes Zarządu MHKW Rothensee, co nie oznacza że w przyszłości nie wykorzystamy istniejących połączeń. Zakład jest nieco schowany za... fabryką elektrowni wiatrowych. Leżące tu na placu składowym łopaty wirników pozwalają dostrzec skalę wielkości tych kolosów. I nic z zewnątrz nie wskazuje na to, iż właśnie w tym miejscu utylizowana jest wstydliwa część atrybutów naszej cywilizacji. Podjeżdżające kolorowe tiry w najmniejszym nawet stopniu nie sugerują zawartości, która przywożą. Zakład na pierwszy rzut oka wygląda jak fabryka czekolady w podwrocławskich Bielanach. Albo nawet lepiej, bo tu nawet z komina nie widać aby coś leciało. Ot zwyczajne centrum logistyczne jakich wiele. Spalarnia powstała w wyniku rozpisania przez władze Saksonii Anhalt, której stolicą jest Magdeburg, europejskiego przetargu z otwartą opcją technologiczną, który wygrała należąca do koncernu E.ON spółka córka Energy from Waste AG i ona jest podmiotem dominującym w całym przedsięwzięciu. Mniejszościowe pakiety są w rękach miasta Magdeburga i firm komunalnych. Inwestycja kosztowała 250 mln euro i jest w stanie przerabiać na dwóch bliźniaczych liniach 650 tys. ton śmieci rocznie osiągając moc 2 x 77,6 MWt i 2 x 33,6 MWe. I jest to – jedyne źródło ciepła – dla Magdeburga posiadającego liczącą 70 km sieć ciepłowniczą. Rocznie dostarcza 370 tys. MWh energii elektrycznej i 350 tys. MWh energii cieplnej. Cały proces inwestycyjny trwał 96 miesięcy, przy czym sama budowa niewiele ponad dwa lata. Spalarnia w Magdeburgu ma także swój – mało znany - polski epizod, wszak dwa kotły montowały tu ekipy fachowców z firmy REMAK.
Pierwsza spalarnia śmieci w Niemczech powstała 100 lat temu w Hamburgu. Nie chodziło wtedy jednak o pozyskanie energii ze śmieci, a tylko o zapobieżenie rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych. Już w 1965 roku na terenie Niemiec funkcjonowało 7 spalarni o zdolności przerobowej 718 tys. ton śmieci rocznie. Dziesięć lat później w 1975 roku działały 33 zakłady termicznej utylizacji odpadów o wydajności przekraczającej 4,5 mln ton. Po 20 latach, a więc w 1995 roku zdolność przerobowa 52 niemieckich spalarni śmieci zbliżyła się do 11 mln ton. Na koniec 2007 roku 72 zakłady miały już moc utylizacyjną oscylującą wokół 18 mln ton rocznie. A w połowie 2008 roku ich moc przerobowa zbliżyła się do 20 mln ton rocznie. Ale to nie koniec. Obecnie w budowie znajduje się 14 zakładów, zaś na najbliższe lata planowanych jest budowa 10 kolejnych. Najwięcej, bo 40 spalarni znajduje się w rękach poszczególnych gmin lub związków gminnych, które własnymi siłami są w stanie utylizować 8 mln ton śmieci rocznie. Ale przerobu śmieci nie wstydzą się także największe koncerny energetyczne. Powstały w 2000 roku na skutek fuzji przedsiębiorstw VEBA i VIAG - E.ON AG z siedzibą w Duesseldorfie zaliczany do grona 30 największych firm w Niemczech współtworzący index DAX. W 2003 roku powołał nawet do życia spółkę – córkę E.ON Energy from Waste AG z siedzibą w Helmstedt. W jej posiadaniu bądź zarządzie znajduje się 14 spalarni nie tylko na terenie Niemiec, ale także w Luksemburgu i Holandii. Ich techniczna moc spalania zbliża się do 4 mln ton odpadów rocznie. W spalarnie śmieci inwestują w Niemczech pozostali wielcy gracze niemieckiego rynku energii: RWE, MVV, EnBW, Vattenfall. Ściga się z nim – obecny także w Polsce od 16 lat – Remondis światowy potentat z zakresu recyklingu i gospodarki odpadami działający w 21 krajach Europy oraz w Chinach, Japonii, na Tajwanie i w Australii obsługujący 20 milionów mieszkańców oraz zbierający i przetwarzający 25 mln ton różnego rodzaju odpadów rocznie w tym także np. odpady fotochemiczne. Remondis posiada 6 spalarni (Kilonia, Tornesch - Ahrenlohe, Bremenhaven, Oberhausen, Leverkusen, Frankfurt a M.) o rocznej wydajności 2,8 mln ton. Znaczy potencjał sięgający blisko 1,5 mln ton pozostaje także w rękach niezależnych firm prywatnych. I te firmy mają najwięcej spalarni w trakcie budowy. Niemieckie spalarnie działają przy otwartej kurtynie, bo to jest podstawą ich społecznej akceptacji. Dane dotyczące emisji substancji szkodliwych transmitowane są na bieżąco w systemie on-line do wiadomości służb kontrolnych, zaś okresowo publikowane są w lokalnych gazetach. Regularnie organizowane są „dni otwartych drzwi” aby mieszkańcy mogli się zapoznać z zasadami działania, zaś ich częsta obecność jest pewną formą społecznej kontroli i nadzoru.
E.ON Energy from Waste AG bardzo chętnie przyjmuje w swoich zakładach grupy wycieczkowe. Wizytę można zgłosić poprzez formularz na stronie internetowej wybierając dowolnie, któryś z zakładów należących do spółki. Paradoksalnie to spalarnie śmieci stały się w ostatnich latach ciągnikiem ekologicznych technologii z zakresu oczyszczania spalin. Jak to możliwe? To proste! Spalarnia odpadów jest jedynym zakładem energetycznym, który... nie płaci za paliwo, a wręcz przeciwnie - za jego utylizację dostaje dodatkowe pieniądze. To powoduje, że właśnie spalarnie dysponują środkami na skuteczne wdrożania najnowszych rozwiązań. Ich niewielka moc, w porównaniu z energetyką zawodową, która w tej chwili buduje bloki o mocy rzędu 1000 MW, znakomicie nadaje się do wdrażania nowatorskich rozwiązań, które z powodzeniem wykorzystywane są w dalszej kolejności przez energetykę zawodową. Prąd i ciepło ze śmieci zaczynają odgrywać coraz większą rolę w bilansie energetycznym. Tylko zakłady należące do E.ON Energy from Waste AG w 2008 roku wyprodukowały brutto: 1800 GWh energii elektrycznej i 1400 GWh energii cieplnej. Jest rzeczą charakterystyczną, iż nowe zakłady utylizujące odpady lokuje się ostatnio najczęściej w bezpośrednim sąsiedztwie dawnych kombinatów przemysłowych takich jak: Schwedt, Eisenhuettenstadt, Bitterfeld, Leuna, Hoechst, Leverkusen, Ludwigshaven.
MHKW kontra MBA lub MBS
Instalacje typu MBA czy MBS mają znacznie krótszą historie niż spalarnie śmieci. Zaczęły powstawać pod koniec lat dziewięćdziesiątych ub. wieku. Ale stały się - choć oparte na szlachetnej idei - technologiczną jak na razie drogą bez wyjazdu. Nie są z nich zadowoleni nawet sami Niemcy. Prof. Martin Faulstich napisał wymownie: „MBA nie jest żółtkiem jajka”. Z 80 instalacji typu MBA w Niemczech funkcjonuje w tej chwili połowa i to z różnymi problemami jak niedotrzymywanie parametrów wydajnościowych, problemy z redukcją frakcji organicznej, niedoszacowanie pracochłonności skutkujące koniecznością zatrudnienia większej ilości pracowników niż planowano, brakiem skutecznych sposobów likwidacji odoru towarzyszącego pracy instalacji. I rzecz zasadnicza; instalacje mechaniczno-biologiczne nie są w stanie wyeliminować procesu spalania. I tak na końcu trzeba spalić to, co wyprodukują i eufemistycznie nazywane jest paliwem alternatywnym. To tak, jak instalując nowoczesny kocioł gazowy, nie da się wyeliminować do końca uzależnienia od energii elektrycznej. Także instalacja do pirolizy śmieci w Schwarze Pumpe kosztowała niemieckiego podatnika miliard euro i dwa razy już bankrutowała. Zresztą najnowsze statystyki pokazują, że 68 funkcjonujących w Niemczech spalarni śmieci spala w tej chwili 19,1 mln ton śmieci rocznie. Elektrownie na paliwo zastępcze produkowane przez instalacje do mechaniczno-biologicznej stabilizacji spalają 5,9 mln ton stabilatu. Natomiast w zawodowych elektrowniach współspala się ledwie 650 tys. ton stabilatu, jeszcze mniej – bo 190 tys. ton udaje się współspalić w cementowniach. Jeśli idzie o system spalania to na 473 funkcjonujące w Europie instalacje 91,33 proc. stanowią systemy rusztowe, 5,61 proc. stanowią paleniska ze złożem fluidalnym, zupełnie śladowe ilości, bo 1,84 proc. stanowią kombinacje rusztów z piecem obrotowym i jedna instalacja – wymieniana już wcześniej – piroliza w Schwarze Pumpe.
- Termiczna utylizacja odpadów jest najwyżej rozwiniętym procesem postępowania z odpadami nienadającymi się do dalszego użycia pod względem materiałowym. Natomiast mechaniczno-biologiczne przetwarzanie odpadów nie zastępuje procesu spalania, jest bowiem obróbką wstępną, służącą wyprodukowaniu ze śmieci paliwa, które należy następnie spalić – mówi prof. Karl Thome – Kozminsky. Mówiąc krótko, instalacja mechaniczno-biologiczna nie jest w stanie zastąpić spalarni. Tyle tylko, że my z reguły kochamy w Polsce wyważać otwarte przez innych już dawno temu drzwi i wszystko robić po swojemu. Ze skutkami jak... zawsze.
Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/1463/-1/97/
|
Copyright (C) Gigawat Energia 2002
|