Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/149/-1/23/
|
Pełna liberalizacja rynku energetycznego w UE dopiero w 2007 r. Francja nie wyhamowała...
|
Informacje
Numery
Numer 12/2002
25 listopada br. ministrowie ds. energii Unii Europejskiej zadecydowali o tym, że od 2007 roku mieszkańcy Unii będą mogli swobodnie wybierać tego, kto będzie im dostarczał energię elektryczną do domów. W lepszej sytuacji niż gospodarstwa domowe są przedsiębiorstwa, które już od 2004 r. będą swobodnie podejmować takie decyzje.
Rozwiązanie to zasługuje na pochwałę, z tym że - jak to zwykle bywa z unijnymi decyzjami - jest dobrze, ale mogło być lepiej. Po pierwsze, przyjęta ostatecznie data liberalizacji rynku gazu i prądu nie musiała być tak odległa – pierwotny projekt Komisji Europejskiej przewidywał jako termin ostateczny rok 2005. Po drugie, mogła być datą jednolitą dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Na to zgody nie wyraziła Francja, która, jak się wydaje, i tak od początku była „głównym hamulcowym” całego pomysłu. Zresztą nawet perspektywa 2007 roku stała się realna dopiero po tegorocznej zmianie rządowej nad Sekwaną. Poprzedni lewicowy rząd sprzeciwiał się liberalizacji w takiej formie, chroniąc głównie interesy Electricite de France, państwowego monopolisty na rynku energii.
Kompromisowe rozwiązanie uznano w Unii oficjalnie za sukces. ”Doprowadzi ono do zmniejszenia cen i wesprze wzrost gospodarczy” – to słowa duńskiego ministra gospodarki. Z kolei jako „ważne porozumienie, które zwiększy zdolności konkurencyjne” określiła je komisarz UE ds. energii, pani Loyola de Palacio. W poszczególnych państwach Unii podchodzi się do liberalizacji już z dużo mniejszym entuzjazmem. Francuzi, nie dość, że nie zgodzili się na 2004 r. jako datę swobodnego wyboru dostawcy przez gospodarstwa domowe, to chcieli ponadto poprzedzić liberalizację ponownym przebadaniem całego pomysłu, co znów wydłużyłoby termin reformy rynku energetycznego. Minister energetyki Francji - Nicole Fontaine nie zdołała jednak przeforsować swojego pomysłu na unijnym forum, uznając ostatecznie przyjęty kompromis za możliwy do zaakceptowania.
Mająca wejść w życie za kilka lat liberalizacja zobowiązuje do otwarcia dostępu do sieci przesyłowych i do zapewnienia oferentom tego dostępu na sprawiedliwych warunkach. W tym celu Komisja wprowadziła obowiązek rozdzielenia działalności przesyłowej od procesu wytwarzania energii. Według planów UE, dostawcy energii, którzy zajmują się zarówno sieciami przesyłowymi prądu lub gazu jak również dostarczają produkt klientom, powinni wydzielić dział przesyłu do własnych spółek, posiadających niezależne zarządzanie. Spółki te muszą być uniezależnione od innych obszarów, a przede wszystkim od działu zbytu i dystrybucji. Zakładana dekoncentracja ma umożliwić konkurentom lepszy dostęp do sieci, a co za tym idzie, powinna również zapobiegać dyskryminacji poszczególnych firm. Nie znalazło natomiast akceptacji podnoszone przez niektóre państwa żądanie, aby koncerny energetyczne pozbyły się prawa własności sieci przesyłowych. Obowiązek rozdziału odnosi się jednak generalnie tylko do tych dostawców energii, którzy zaopatrują więcej niż sto tysięcy gospodarstw domowych. To dobra wiadomość dla przedsiębiorstw energetycznych w Niemczech, gdzie duża liczba zakładów, obsługujących stosunkowo niewielkie obszary sprawia, iż połowa z nich będzie zwolniona z obowiązkowego rozdziału działalności przesyłowej i wytwórczej. Takie rozwiązanie bardzo odpowiada zainteresowanym firmom. Przedstawiciel monachijskiego holdingu Thuega, należącego do koncernu E-ON, twierdzi wręcz, że gdyby nie ta furtka, nakłady finansowe musiałyby znacznie wzrosnąć, co oznaczałoby dla wielu przedsiębiorstw po prostu wypadnięcie z rynku. Niemcy chcą zresztą uciec od zakładanej w projekcie Komisji dekoncentracji rynku energii poprzez porozumienia związkowe, zrzeszenia, które mogłyby regulować dostęp do sieci przesyłowych, niwelując tym samym obawy mniejszych regionalnych dostawców. Gdyby te grupy rzeczywiście były w stanie zapewnić sprawiedliwy dostęp do sieci rozdzielczych, Niemcy mogłyby złożyć wniosek o wyłączenie swoich przedsiębiorstw od restrykcyjnego podziału, który wprowadza liberalizacja. Taki wniosek musiałby być później zaakceptowany przez Komisję Europejską, Parlament Europejski, a także przez państwa członkowskie. Jak mówi niemiecki minister gospodarki Wolfgang Clement, dużo zależy od samych przedsiębiorstw. Analogiczne przywileje można uzyskać także w obszarze gazu.
Reforma rynku energetycznego okazała się w dużej mierze kompromisem ze względu na silne opory wobec jej założeń nie tylko we Francji, ale też praktycznie w całej niemieckiej branży energetycznej. Zanim na szczeblu UE zapadły odpowiednie decyzje, można było mówić wręcz o antyunijnym froncie niemieckich przedsiębiorstw. Nie przebierano w słowach. Mówiło się o „wywłaszczeniu” i o „pogwałceniu prawa”. Lobby energetyczne przypuściło generalny atak na plany Unii Europejskiej. Pięć najważniejszych zrzeszeń branży energetycznej zaapelowało we wspólnym piśmie do ministra gospodarki o zablokowanie zaplanowanej dekoncentracji. Padały też argumenty o naruszaniu niemieckiej konstytucji. Swojego niezadowolenia nie ukrywali przede wszystkim dostawcy komunalni, którzy nie chcieli dzielić swoich niewielkich jednostek na jeszcze mniejsze. Wobec takiej postawy przedsiębiorców, minister gospodarki zapowiadał, że postara się przekonać pozostałe państwa do zaniechania idei dekoncentracji. W praktyce okazało się to niemożliwe. Udało się natomiast wywalczyć lepszą ochronę dla dostawców lokalnych, co ma swój wyraz w dopuszczeniu przez Komisję możliwości wyjątków od reguły na rzecz Niemiec i Francji. Wygląda więc na to, że uparty sprzeciw wobec unijnych planów opłacił się, choć nie trudno się domyślić, że mniejsze państwa Piętnastki zapewne nie wskórałyby aż tyle.
Kompromis musi być jeszcze teraz zaaprobowany przez Parlament Europejski, a następnie, przypuszczalnie na początku przyszłego roku, ostatecznie uchwalony przez ministrów państw UE. Liberalizacja rynku energii jest jednym z projektów reform, przy pomocy których Unia Europejska ma szansę stać się do 2010 roku najbardziej konkurencyjnym na świecie obszarem gospodarczym. Krytycy tego rozwiązania ostrzegają jednak, mając na uwadze problemy, jakie wystąpiły choćby w USA, przed prawdopodobieństwem pojawienia się kłopotów z zaopatrzeniem oraz przed perspektywą bezwzględnej konkurencji, którą obciążeni zostaną użytkownicy energii. Póki co, w przyszłym roku tylko 35% rynku energii i 28% rynku gazu Unii Europejskiej ma być faktycznie zliberalizowane. Na pełną swobodę na tych rynkach trochę więc jeszcze poczekamy.
Piotr Ginalski
Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/149/-1/23/
|
Copyright (C) Gigawat Energia 2002
|