Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/55/-1/13/
|
Po pożarze w Wierzchowicach - Piłki baseballowe domknęły wyciek gazu
|
Informacje
Numery
Numer 08/2002
21 lipca 2002 r. podczas dokonywania odwiertu na otworze WM-B6H Podziemnego Magazynu Gazu „Wierzchowice” doszło do niekontrolowanego wypływu gazu, a następnie do pożaru, który przez 10 kolejnych dni próbowali - na szczęście z powodzeniem – zatamować ratownicy z Ratowniczej Stacji Górnictwa Otworowego w Krakowie – jednostki Ratownictwa Górniczego PGNiG SA.
O szczegóły tej skomplikowanej technicznie akcji zapytaliśmy dyrektora krakowskiej jednostki ratowniczej - Janusza Marcińskiego.
Wierzchowice to największy obecnie w Polsce magazyn gazu ziemnego, siatka otworów znajdujących się często blisko siebie. Podczas rutynowych prac prowadzonych na otworze, w czasie rozkręcania ostatnich elementów zestawu do kierunkowych wierceń, nastąpił wypływ gazu i natychmiastowe jego zapalenie.
Pytany o przyczyny wypadku, dyrektor Marciński radzi zaczekać do czasu zakończenia prac specjalnej komisji. Komisja dla zbadania przyczyn i okoliczności erupcji otwartej i pożaru zaistniałego w dn. 21 lipca 2002 r. na otworze WM-B6H Podziemnego Magazynu „Wierzchowice” – Oddział Zielonogórski Zakładu Górnictwa Nafty i Gazu w Zielonej Górze” została powołana przez Prezesa Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach. W jej skład wchodzi kilkanaście osób, między innymi prezes PNiG Kraków - Jarosław Bałasz, dyrektor Marciński, przedstawiciele AGH i nadzoru górniczego. Urząd Górniczy z Wrocławia dokonuje w tej chwili koniecznych czynności, przesłuchań itp. Do zakończenia prac komisji, jej członkowie nie mają prawa definiować swego stanowiska dotyczącego przyczyn zdarzenia.
Techniczną stronę akcji ratunkowej wykonywały zastępy ratownicze, oddane pod kuratelę Ratowniczej Stacji Górnictwa Otworowego w Krakowie – jednostki Ratownictwa Górniczego PGNiG SA.
Jednostka krakowska to jedna z czterech głównych jednostek ratownictwa górniczego kraju, wchodząca w skład i budżetowana przez PGNiG SA.
W pierwszej chwili po wybuchu, na miejscu zjawiły się straż pożarna i policja, która obstawiła teren.
Zadaniem straży pożarnej w takiej sytuacji jest przede wszystkim zabezpieczenie dostępu do wody. Zapotrzebowanie na wodę podczas akcji było bardzo duże. Po pierwsze woda była pompowana do otworu, a poza tym używano jej dla zabezpieczenia strefy pracy ratowników.
W odległości ok. 15 metrów od płonącego otworu znajdował się drugi podobny - został odcięty zaworem wgłębnym, a jego głowica została zabezpieczona specjalną metalową osłoną.
Z kolei w odległości ok. 50 metrów znajdowało się kolejne urządzenie bliźniacze w stosunku do tego, które płonęło i niektóre jego elementy zaczynały się już tlić. Pojawił się problem ewentualnego demontażu urządzenia, z czego ostatecznie zrezygnowano.
Wypadek wydarzył się przy dokonywaniu odwiertu, jakich w Wierzchowicach dokonuje się wiele. Jest to magazyn gazu, a z tego względu pożar był szczególnie groźny.
W takich przypadkach ratownicy przyjmują nie jeden generalny plan działań, lecz kilka alternatywnych. Opracowywany jest także krótki plan na dany dzień. „Zbieraliśmy się na posiedzeniach sztabu 2-krotnie; o 7.30 i o 18” – mówi dyrektor Marciński – „Podsumowywaliśmy dotychczas wykonane prace i planowaliśmy kolejne. Trzeba było przydzielić zadania dla straży pożarnej, dla załóg ratowniczych. Przyjęty plan w zależności od sytuacji mógł się zupełnie zmienić – np. mieliśmy 2 rurociągi służące do tłoczenia – element spadający mógł zniszczyć jeden z nich, mogliśmy dostać boczny wypływ gazu, a o jego skutkach nawet nie chcę myśleć. Najważniejsze w przypadku takiej akcji jest zatłoczenie otworu – nie jest przy tym ważne, jakimi osiągnie się to sposobami”.
Podjęto natychmiast dwukierunkowe działania – z jednej strony prace na otworze, z drugiej wiercenie kierunkowego otworu ratunkowego. Od samego początku akcji ratunkowej brano pod uwagę praktycznie dwa warianty. Pierwszy z nich to klasyczne rozwiązanie. Procedura jest w zasadzie jasna i prosta, tylko że w praktyce bardzo trudna do zrealizowania, a akcja ratunkowa może trwać nawet miesiąc lub dwa. Najtrudniejsze jest usunięcie z płonącego szybu elementów spalonego urządzenia wiertniczego, aby móc przejść do gaszenia płomienia, dbając przy tym o to, żeby nie nastąpił ponowny zapłon, w czasie gdy będą wymieniane głowice. Trzeba pamiętać, że nagrzanie elementów zawalonej konstrukcji jest zróżnicowane i dochodzi nawet do 2000 stopni C bezpośrednio przy płomieniu.
Drugi kierunek akcji to wiercenie otworu ratunkowego. Służby ratownicze starały się wykorzystać istniejące głowice (dolny prewenter był - jak się okazało - w dobrym stanie). Cały czas trwało rozbieranie elementów uszkodzonej konstrukcji. Równocześnie podłączono dwie linie do zatłaczania wody. Przez podanie wody do środka otworu schładzane były głowice.
„Prace szły w kierunku wykorzystania tego, co już istnieje. Istniał prewenter (głowica przeciwerupcyjna z zamknięciem pełnym i na przewód), istniała możliwość tłoczenia. Przeszkodą był element rozkręcany przed wybuchem, którego nie wyciągnięto, a który był w obrębie szczęk prewentera. Po ustaleniu, że element ten znajduje się powyżej szczęk – przystąpiliśmy do pełnego zamykania prewentera. Było to bardzo trudne zadanie, pracowaliśmy przy użyciu kurtyn wodnych, w ubraniach żaroodpornych. Do akcji wchodziło kolejno kilka zastępów ratowniczych. Sterowanie hydrauliczne było zniszczone, dlatego też zamykanie odbywało się awaryjną metodą – mechanicznie. Po zamknięciu prewentera, wypływ gazu zmniejszył się, pożar ciągle jednak trwał. Dopiero przy użyciu dość niekonwencjonalnych metod – do otworu wepchano 20 piłek baseballowych (przemieszczały się one zgodnie z linią zatłaczania), które zostały poderwane przez gaz i domknęły szczelinę w miejscu gdzie szczęki pozostawały niedomknięte – osiągnęliśmy zamierzony efekt.
W tym momencie cały czas pracowały pompy i woda nie mając ujścia do góry, skierowana została w dół – a o to cały czas chodziło. Wytworzony słup wody w otworze zrównoważył ciśnienie gazu na spodzie i pożar został całkowicie opanowany. Przygotowaliśmy teren do wymiany prewentera. Założony został nowy prewenter i w tym momencie zakończyła się w praktyce akcja ratownicza” – mówi dyr. Marciński.
31 lipca ok. godz.18.30 kierownik akcji poinformował, że prewentery zostały zamontowane (notatka z narady w sztabie).Odwołanie akcji nastąpiło następnego dnia o godz. 11.00.
Akcja w Wierzchowicach zakończyła się bardzo szybko. Taki pożar mógł trwać miesiąc lub nawet dwa i w dalszym ciągu byłby to czas mieszczący się w normach światowych.
Warto może wspomnieć o tym, że w czasie trwania pożaru rozważane były również propozycje firm zewnętrznych, które oferowały swoją pomoc przy jego gaszeniu. Oferta złożona przez amerykańską firmę Wild Well Control Inc. zakładała podobny tok postępowania do tego, według którego działali krakowscy ratownicy, m.in. wiercenie otworu ratunkowego, podobne do zastosowanych procedury. Firma stawiała bardzo duże wymagania co do zabezpieczenia sprzętowego ze strony polskich jednostek ratowniczych, sugerowała też m.in. demontaż wspomnianego już pobliskiego bliźniaczego urządzenia. Orientacyjny koszt pomocy Amerykanów to około 1,5 mln dolarów. Zdaniem dyrektora Marcińskiego, sytuacja nie wymagała pomocy z zewnątrz, choć brano pod uwagę również taką opcję. Oprócz oferty amerykańskiej, nadeszła także oferta z Węgier. Węgrzy mają do dyspozycji znakomity sprzęt używany m.in. w Kuwejcie.
Śledząc całe wydarzenie w mediach można było odnieść wrażenie, że akcję ratowniczą prowadzi straż pożarna, bowiem to jej przedstawiciele wypowiadali się przed kamerami. Wynika to zapewne z tego, że właśnie do strażaków dziennikarze mieli najłatwiejszy dostęp. Nie może to jednak przesłonić faktu, że zasadniczą rolę w zatamowaniu wypływu gazu w Wierzchowicach odegrały jednostki specjalistycznego ratownictwa, a straż pożarna jedynie je wspomagała. Takim przedstawieniem wydarzeń w mediach ratownicy byli z pewnością nieco zawiedzeni. Jak przyznaje jednak dyrektor Marciński współpraca z służbami technicznymi nie sprawiała najmniejszych problemów.
Pytany o scenariusz, którego najbardziej się obawiał, szef krakowskiej Ratowniczej Stacji Górnictwa Otworowego odpowiada - uszkodzenie głowic.
- „W takiej sytuacji trzeba byłoby się dostać do pierwszego połączenia, które zostało zachowane w całości (tak było w 22 lata temu w Karlinie, gdzie był odstrzeliwany prewenter) – i założyć nową głowicę. Jeden z planów, które braliśmy pod uwagę, zakładał zresztą usunięcie starego zagłowiczenia na strudze wypływającego gazu i założenie nowego. Do tej operacji wyznaczony był jeden z zastępów ratowniczych, ściągnięto specjalistyczny sprzęt z Krakowa, przygotowano nawet specjalny poligon, na którym ratownicy mieli przećwiczyć ten wariant. Mamy zresztą w Krakowie wiertnię ćwiczebną, na której zastępy ratownicze ćwiczą taką operację. Osobiście cieszę się jednak, że nie musieliśmy jej przeprowadzać” – podsumował dyr. Marciński.
Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/55/-1/13/
|
Copyright (C) Gigawat Energia 2002
|