Artykuł opublikowany pod adresem:     http://gigawat.net.pl/article/articleprint/583/-1/55/

Każda rura ma dwa końce. Nie ma tego złego...


Informacje Numery Numer 08-09/2005

Paradoksalnie ogłoszenie przez Rosjan i Niemców koncepcji budowy pod dnem Bałtyku gazociągu północnego, stanowiącego konkurencyjną alternatywę dla rozbudowy biegnące już przez Polskę gazociągu jamalskiego, wcale nie musi oznaczać dla Polski gospodarczej i dyplomatycznej klęski.

Przeciwnie, może wyzwolić konkurencyjne i atrakcyjniejsze, również finansowo, inicjatywy zasilania gazem z innych kierunków, co przyczyni się do poniesienia poziomu bezpieczeństwa energetycznego kraju.
W połowie czerwca 2005 r., podczas IX Międzynarodowego Forum Ekonomicznego w Petersburgu, prezes Gazpromu - Aleksiej Miller ujawnił, że Gazprom planuje budowę Gazociągu Północnego o długości 1189 km po dnie Morza Bałtyckiego, a składającego się z dwóch nitek o przepustowości docelowej 55 mld m sześc. gazu rocznie. Informacja ta została powtórzona na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy Gazpromu, a także potwierdzona przez prezydenta Rosji. Gazociąg północny, powszechnie uważany za konkurencyjny wobec drugiej, niezrealizowanej jeszcze, nitki przecinającego Polskę gazociągu Jamał-Europa, ma się zaczynać w Wyborgu nad Zatoką Fińską i kończyć w Greifswaldzie w Niemczech, nieopodal Świnoujścia. Projekt mówi o budowie odgałęzień do Finlandii, Szwecji, Wielkiej Brytanii i kilku innych krajów. Zainteresowanie udziałem w tym projekcie zadeklarowało kilka liczących się europejskich koncernów - m.in. niemieckie BASF i E.ON/Ruhrgas, francuski Gaz de France, BP, holenderski Gasunie i norweski Norsk Hydro.

Koszt całego przedsięwzięcia szacowany jest przez Rosjan na 5,7 mld USD. Decyzje inwestycyjne mają zapaść we wrześniu, zaś pierwszy gaz ma popłynąć nową trasą już za 5 lat. Strona rosyjska,ustami wiceprezesa Gazpromu - Aleksandara Miedwiediewa, oficjalnie nadal potwierdza wolę kontynuowania budowy II nitki gazociągu jamalskiego. Zgodnie z pierwotnymi założeniami miała ona zostać wybudowana do końca 2001 r., a tymczasem nie zaczęto nawet prac projektowych. Rosjanie deklarują, że wiążące decyzje podejmą po ostatecznym zakończeniu budowy I nitki i dokonaniu szczegółowych analiz uwzględniających wszelkie aspekty planowanej inwestycji. To dyplomatyczne “być może” należy rozumieć jako “niet”.

Budowa gazociągu północnego pozbawi Polskę wpływów z tytułu opłat tranzytowych, ale także zmniejszy wydatnie przychody ze sprzedaży wspólnej przecież polsko-rosyjskiej spółki EuRoPol Gaz, eksploatującej gazociąg jamalski. Krakowski eurodeputowany Bogusław Sonik od wielu miesięcy stara się na forum Parlamentu Europejskiego zasygnalizować niebezpieczeństwa wynikające z realizacji tej kontrowersyjnej inwestycji. Kiedy spotykamy się w Krakowie Bogusław Sonik nie ma wątpliwości, że duch paktu Ribbentrop-Mołotow nadal krąży po Europie i przekazuje mi swoje wystąpienia na forum Parlamentu Europejskiego z połowy stycznia 2005 r: “Chciałbym wyrazić zaniepokojenie udzielaniem politycznego poparcia przez Komisję Europejską dla kontrowersyjnego projektu budowy nowej sieci gazociągów z Federacji Rosyjskiej na dnie Morza Bałtyckiego (tzw. gazociąg północnoeuropejski). Takie działania Komisji Europejskiej wsparte dodatkowo środkami finansowymi na studium wykonalności jest jednoznacznym popieraniem partykularnych interesów monopolistycznych przedsiębiorstw gazowniczych. Moje zdziwienie postawą Komisji Europejskiej budzi fakt, że szacunkowy koszt tej inwestycji wynosi 5,7 mld USD, czyli jest ponad 2,5-krotnie wyższy niż koszt alternatywnego projektu polegającego na budowie drugiej nitki gazociągu jamajskiego, który wynosi ok. 2,2 mld USD. Co więcej koszty utrzymania i transportu gazu w przypadku gazociągu północnoeuropejskiego będą trzykrotnie wyższe. Potwierdzeniem, tych działań jest m. in. dokument Dialogu Energetycznego pomiędzy UE i FR, w którym Komisja Europejska kwestię tańszego i łatwiejszego w budowie projektu gazociągu jamalskiego całkowicie pomija”.

Komisja jest powściągliwa
Eurodeputowany Sonik po kilku miesiącach naciska dalej: “Chciałbym wyrazić głębokie zaniepokojenie planowaną budową nowej sieci gazociągów z Federacji Rosyjskiej na dnie Morza Bałtyckiego, zwanego gazociągiem północnoeuropejskim (North Transgas). Moje zastrzeżenie budzi fakt, że dotąd nie przeprowadzono żadnych prac analizujących efekty potencjalnej awarii lub uszkodzenia gazociągu na środowisko naturalne w zamkniętym basenie, jakim jest Morze Bałtyckie (...) Bałtyk jest morzem płytkim o małej wymianie wód, a co za tym idzie o dużej zdolności kumulowania się w nim substancji szkodliwych. Jako unikalny i niezwykle wrażliwy ekosystem, został uznany przez International Maritime Organization jako obszar szczególnie wrażliwy (Particularly Sensitive Sea Area (PSSA)). Status ten ma na celu zredukowanie zagrożenia zanieczyszczenia olejem w wyniku wypadków na morzu. Fakt uznania Bałtyku za ekosystem szczególnie wrażliwy, rodzi pytania o możliwość negatywnego wpływu planowanej inwestycji - budowy gazociągu. Jakie jest stanowisko Komisji Europejskiej w kwestii ochrony fauny i flory Morza Bałtyckiego w związku z planowaną budową gazociągu północnoeuropejskiego?”

Odpowiedź ze strony Komisji Europejskiej jest ogólna i wymijająca: “Decyzja o podjęciu budowy gazociągu leży w gestii inwestora prywatnego, który ponosi pełną odpowiedzialność i wszelkie ryzyko związane z tą inwestycją. Obecne wytyczne dotyczące transeuropejskiej sieci energetycznej stanowią podstawę prawną, określającą jakie projekty będące przedmiotem wspólnego zainteresowania mogą ubiegać się o dopłaty z funduszy wspólnotowych. Udział w finansowaniu studium wykonalności projektu możliwy jest wyłącznie w przypadku projektów spełniających ściśle określone kryteria, wśród których ważną rolę odgrywa bezpieczeństwo dostaw energii. W wyniku wezwania do składania propozycji ogłoszonego w 2003 r., wpłynął i został wybrany jako przedmiot finansowania wniosek dotyczący zbadania technicznej wykonalności budowy gazociągu północnego przy uwzględnieniu wpływu na środowisko, zdrowie oraz bezpieczeństwo. Jednakże oferent nie podjął żadnych zapowiadanych działań. Z tego powodu, Komisja nie sfinansowała żadnego studium odnoszącego się do projektu budowy tego gazociągu. W 2004 r. wpłynął wniosek zbadania aspektów technicznych, handlowych i środowiskowych związanych z budową innych gazociągów w tym regionie (Jamal II i Amber). Wniosek ten został wybrany, lecz środki zostaną przyznane dopiero po wyjaśnieniu pewnych kwestii technicznych i administracyjnych. Końcowa decyzja odnośnie przyznania środków jeszcze nie zapadła.”
Najpierw polityka później gospodarka
Uważnych obserwatorów ta sytuacja ani nie dziwi, ani zbytnio nie zaskakuje. W przyjętej dwa lata temu “Strategii energetycznej Rosji do 2020 roku” wyraźnie mówi się o tym, iż “strategicznym celem przemysłu gazowniczego ma być zabezpieczenie politycznych interesów i wpływów Rosji w Europie”. Jest także w tym dokumencie wyraźna dyrektywa, że przy transporcie gazu jak i innych surowców energetycznych “priorytetem ma być omijanie krajów ościennych i minimalizacja tranzytu”. Gazociąg północny będzie więc skrupulatną realizacją politycznych wytycznych Kremla. Rosjanie przywykli do tego, że tam, gdzie w grę wchodzi polityka i mocarstwowe aspiracje, koszty nie liczą się zupełnie. Dziwić się należy za to Niemcom, że z taką ochotą deklarują, iż w imię rosyjskich interesów w Europie zapłacą za rosyjski gaz transportowany w najdroższy z możliwych sposobów. A drogi gaz to droga energia i wysokie koszty wytwarzania oraz coraz mniejsza konkurencyjność gospodarki.

Dzisiaj kiedy ceny ropy biją rekordy, a w ślad za nimi podążające z dziewięciomiesięcznym opóźnieniem ceny gazu może to nie mieć specjalnego znaczenia, bo dostawca te zwiększone koszty może wziąć na siebie i “utopić” w gigantycznej nadzwyczajnej marży. Ale przecież nikt nie zagwarantuje, że tak będzie do końca świata. Warto może przypomnieć, że w drugiej połowie lat 90. XX w., kiedy cena baryłki ropy spadła poniżej 20 USD, a więc zbliżyła się do poziomu kosztów wydobycia z niektórych syberyjskich złóż, doprowadziło to do załamania rubla i poważnego kryzysu finansowego w Rosji.

Łatwo powiedzieć trudno zrealizować
Trasy przebiegu nowych gazociągów dość łatwo kreśli się wodząc palcem po mapie. Nawet jeśli ze względów politycznych - choć dzisiaj w dobie globalizacji i komercjalizacji trudno w to uwierzyć- nie liczą się koszty - to pozostają do pokonania bariery techniczne. Biegnący środkiem Bałtyku nowy gazociąg będzie musiał - innego wyjścia nie ma - skrzyżować tor swojego biegu z wysokonapięciowym podmorskim kablem łączącym już od kilku lat Polskę i Szwecję. Ale nie to jest największym problemem. Zanim Rosjanie na dnie Bałtyku zatopią grubą rurę, Niemcy będą musieli wcześniej posprzątać zatopione przed blisko 60 laty arsenały broni chemicznej, pamiętające czasy hitlerowskiej ekspansji. Być może zrobią to z ochotą w ramach promocji niemieckie koncerny chemiczne, które ją przed laty wyprodukowały. Wszak w Niemczech, mimo przegranej II wojny światowej istnieje gospodarcza ciągłość przedsiębiorstw produkcyjnych, banków czy towarzystw ubezpieczeniowych.

Jeszcze w latach 70. XX w. naukowcy z Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego szacowali, że w wodach Bałtyku spoczywa od 36 nawet do 60 tys. t amunicji, bomb i pojemników zawierających bojowe gazy trujące takie jak: iperyt, luizyt, chloroacetofenon i najgroźniejszy bo porażający system nerwowy - tabun. Zgodnie z postanowieniami układu poczdamskiego odkryte głównie w rejonie Wolgastu, znajdującego się w połowie drogi pomiędzy Świnoujściem a Griefswaldem, arsenały hitlerowskiej broni chemicznej mieli zutylizować alianci. Pierwotnie zakładano, że zostaną one zatopione w wodach północnego Atlantyku na głębokości nie mniejszej niż 4 tys. m. Tak jednak się nie stało. Ostatecznie wybrano wariant prosty i tani. Poniemieckie bojowe środki chemiczne zatopiono w znacznie płytszych wodach Bałtyku bez rozbrajania zapalników i wprost w drewnianych skrzyniach, które zanim opadły na dnie dość dowolnie dryfowały. Największe skupiska zatopionej broni chemicznej znajdują się po wschodniej stronie Bornholmu oraz mniej więcej w połowie drogi między Kaliningradem a Gotlandią, a mniejsze - na wysokości Kołobrzegu, Dziwnowa, Darłowa i Helu. Nieoficjalnie mówi się, że takich miejsc na Bałtyku może być nawet 60.

W archiwach Alianckiej Komisji Kontroli nie zachowały się raporty na temat rodzaju i ilości zatopionych chemikaliów. Wiadomo, że w dniach przeprowadzania całej operacji była kiepska pogoda: wiał silny wiatr i była mgła. Dochodziło do ulatniania się iperytu, tak że marynarze wyznaczeni do tej operacji w popłochu i szybko pozbywali się kłopotliwego ładunku. Tak więc nie ma dzisiaj precyzyjnej wiedzy na temat wszystkich miejsc, gdzie można będzie napotkać śmiercionośny balast. Polscy, duńscy i szwedzcy rybacy co jakiś czas znajdują w sieciach niechciane trofea. W latach 90. XX w. duńscy rybacy wyławiali z Bałtyku nawet i 3 t poniemieckiej broni chemicznej rocznie. Rosyjscy specjaliści wojskowi w opracowanym w 1999 r., a więc jeszcze przed pomysłem poprowadzenia środkiem Bałtyku gazowej rury, ostrzegali, że po 2007 r., a więc po upływie 60 lat od momentu zatopienia, cześć metalowych pancerzy, a także pojemników z gazami bojowymi ulegnie takiej korozji, że w okolicach Bornholmu należy się spodziewać znacznego wycieku bojowych substancji chemicznych. Do wody w ciągu roku może się przedostać nawet 40 t mocno toksycznych związków. Pech chce, że trasa projektowanego gazociągu “zahacza” o miejsca, gdzie mogą spoczywać “niebezpieczne związki”. Zresztą wszelkie zakrojone na szeroką skalę prace na dnie Bałtyku niosą ze sobą duże prawdopodobieństwo napotkania wojennego spadku. Utylizacja broni chemicznej na lądzie napotyka na spore trudności, woda morska je tylko spotęguje.

Dwie strony medalu dla dywersanta
Dywersyfikacja dostaw - choć tym pojęciem szczególnie teraz należy się posługiwać z dużą ostrożnością, bo dywersant w powszechnym i potocznym rozumieniu to mniej więcej to samo co terrorysta - jest rozmaicie postrzegana z punktu widzenia interesów poszczególnych krajów. I tak dla starych krajów Unii Europejskiej, które swoje gazowego zapotrzebowanie pokrywały do tej pory dostawami rosyjskimi w niecałych 18% to kierunek, z którego nadal można bezpiecznie intensyfikować dostawy. Również z punktu widzenia Komisji Europejskiej reprezentującej całą Unię Europejską, która traktowana globalnie blisko w 1/4 pokrywa dzisiaj swoje gazowe zapotrzebowanie dostawami ze wschodu, sytuacja nie wzbudza alarmu. Natomiast z perspektywy nowych krajów członkowskich, a także Ukrainy czy nawet Białorusi, które blisko w 3/4 uzależnione są od rosyjskich dostaw gazu, rysuje się pilna konieczność rozszerzenia kierunków zasilania i zróżnicowania źródeł dostaw. Nie tylko dlatego, że Rosja próbuje wykorzystać gaz jako narzędzie politycznego nacisku i traktuje otwarcie jak oręż równy militarnemu, ale także dlatego, że przy jednostronnym zasilaniu każda awaria techniczna, katastrofa geologiczna lub - czego nie można przecież wykluczyć -atak terrorystyczny na sieci przesyłowe może przynieść trudne do wyobrażenia straty gospodarcze i finansowe.

- Najlepszym sposobem zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego oraz dywersyfikacji dostaw jest wydobycie gazu z własnych złóż - mówi Małgorzata Przybylska-Bielecka, dyrektor Departamentu Komunikacji Korporacyjnej PGNiG SA. - Dlatego też znaczna cześć pieniędzy pozyskana z planowanej na jesień br. publicznej emisji akcji PGNiG przeznaczona zostanie na poszukiwania i udostępnienie nowych złóż. Już dzisiaj udokumentowane zasoby gazu ziemnego przy obecnej konsumpcji pozwoliłyby polskiej gospodarce na przeżycie - przynajmniej teoretycznie - całej dekady o własnych siłach. A przecież geolodzy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Do wielu obszarów skreślonych w latach powojennych - zresztą przy sugestii radzieckich doradców - jako perspektywiczne trzeba będzie powrócić jeszcze raz wykorzystując najnowocześniejsze metody i techniki poszukiwawcze. Dyrektor Bielecka nie demonizuje pomysłu budowy gazociągu północnego jako polskiej klęski narodowej. Paradoksalnie ta inicjatywa może wyzwolić inne alternatywne projekty prowadzące gaz do Polski i do Europy z innych źródeł i innymi drogami jak np. z Iranu (drugie po Rosji złoża gazu ziemnego na świecie praktycznie nie eksploatowane na masową skalę) czy innych państw rejonu Morza Kaspijskiego na dwa sposoby: przez Ukrainę lub Turcję. Przebicie się przez Karpaty nie powinno nastręczyć zbytnich kłopotów.

Życie nie cierpi pustki
Pod koniec czerwca br. w trakcie sesji naukowej towarzyszącej Międzynarodowym Targom Energetycznym Power-Gen Europe w Mediolanie podczas obrad sekcji poświęconej nowym europejskim rynkom, której przewodniczył dr Andrzej Kowalski, prezes “Energoprojektu Katowice” jakby mimochodem pod koniec swojego wystąpienia Muzaffer Basaran, wiceprezes tureckiego koncernu energetycznego EUAS, zademonstrował planszę przedstawiającą przebieg projektowanego przez Turcję gazociągu „Nabucco” z dwoma odgałęzieniami skierowanymi na północ w stronę Polski. Nie był to gest przypadkowy. Turcja, która od lat zabiega o członkostwo w Unii Europejskiej i na każdym kroku ustami zarówno swoich dyplomatów, jak i przedstawicieli kół gospodarczych stara się wykazać swoją przydatność w rozwiązywaniu europejskich problemów energetycznych.

Konsorcjum „Nabucco”, kierowane przez austriacki koncern OMV, przygotowało już plany techniczne gazociągu prowadzącego ze złóż w Iranie przez Turcję, Bułgarię, Rumunię i Węgry do Austrii. Koszt tej inwestycji szacuje się na 4,6 mld euro. Jeśli pod koniec roku zapadną decyzje o budowie, to od 2011 r. tą drogą zacznie płynąć do Europy od 4,5 do 13 mld m sześc. gazu rocznie. W 2020 r. dostawy mogą wynieść 25-31 mld m sześc. gazu. Cała inwestycja spłaciłaby się po 20 latach. Gaz z rejonu Morza Kaspijskiego, kupowany u źródła, ma niepodważalną zaletę: może być nawet trzy razy tańszy od gazu rosyjskiego dostarczanego istniejącymi bądź projektowanymi gazociągami.

Konkurencja dobra na wszystko
O polskie poparcie dla konkurencyjnego projektu zabiegała podczas ostatniego pobytu w Warszawie ukraińska premier Julia Tymoszenko. Ukraina ma bowiem “nóż na gardle”. Zwycięstwo pomarańczowej rewolucji i wyraźna proeuropejska orientacja Ukrainy sprawiła, że Rosjanie zaczynają Ukrainę traktować jak zagranicę. Nic więc dziwnego, że Gazprom zaproponował Naftohazowi Ukrainy przejście od 2006 r. na ceny rynkowe, co oznaczać będzie blisko 300% podwyżkę z 50 do 160 USD za 1000 m sześc. gazu. Ukraina wspólnie z Iranem chce poprowadzić gazociąg łączący rejon Morza Kaspijskiego z Europą poprzez Armenię, Gruzję i Rosję na Ukrainę i dalej przez Polskę na zachód Europy. Gdyby Rosja stawiał opór, co jest bardzo prawdopodobne, Ukraińcy zamierzają zrobić dokładnie to samo, co chcą zrobić Rosjanie z Niemcami - puścić rurę po dnie morza, tyle że Czarnego, z ominięciem Rosji.

Ukraińcom do urzeczywistnienia tej idei wystarczy zaledwie 550 km podmorskiej rury. Dodatkowo zamierzają wykorzystać istniejącą już od końca lat 70. sieć gazociągów prowadzących przez Kaukaz, a nieczynnych od czasu obalenia w Iranie Szacha. I w tym przypadku decyzje powinny zapaść jesienią. Całkowity koszt gazociągu - tłoczącego 60 mld m sześc. rocznie, z czego co najmniej 15 mld m sześc. na wewnętrzne potrzeby Ukrainy - szacowany jest na 5 mld USD. Kierując się stosowanym chętnie przez Amerykanów stosunkiem ceny do wydajności, projekt ukraiński wydaje się być najbardziej optymalny pod względem cenowym. Dodatkowym atutem tego rozwiązania jest uaktywnienie gospodarcze państw rejonu Morza Kaspijskiego, co powinno zaowocować zwiększonym zapotrzebowaniem na dobra inwestycyjne i poprawą koniunktury w całej Europie.


Dokończenie znajdziesz w wydaniu papierowym. Zamów prenumeratę miesięcznika ENERGIA GIGAWAT w cenie 108 zł za cały rok, 54 zł - za pół roku lub 27 zł - za kwartał. Możesz skorzystać z formularza, który znajdziesz tutaj

Zamów prenumeratę




| Powrót |

Artykuł opublikowany pod adresem:     http://gigawat.net.pl/article/articleprint/583/-1/55/

Copyright (C) Gigawat Energia 2002