Artykuł opublikowany pod adresem:     http://gigawat.net.pl/article/articleprint/664/-1/60/

Nie jesteśmy „ugotowani” na gazie


Informacje Numery Numer 01/2006

Rozmowa z Bogdanem Pilchem, dyrektorem przedstawicielstwa Gaz de France w Polsce.



- W budzącym niedawno emocje gazowym konflikcie rosyjsko-ukraińskim dość szybko osiągnięto porozumienie. Ale kto wygrał to starcie?
Trudno wskazać zwycięzców, choćby z tej przyczyny, że nie znamy do końca wszystkich szczegółów. Sądzę, że jest to rozwiązanie tymczasowe i miało na celu uspokoić opinię publiczną w Europie i na świecie. Wydaje się, że Gazprom przestraszył się reakcji za granicą i negatywnego wydźwięku tego zajścia. Dlatego się wycofał i zgodził na pozornie salomonowe rozwiązanie. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wygrała Ukraina, ale lektura tych szczegółów, które zostały ujawnione, powoduje, że taka interpretacja pozostaje pod wielkim znakiem zapytania, choćby ze względów ograniczeń i możliwości transportowych przesyłu gazu z Turkmenistanu, nie wspominając już o skomplikowanej, złożonej i co najmniej dziwnej formule cenowej. Z tych względów, nie można więc generalnie stwierdzić, że ktoś wygrał. Natomiast moim zdaniem wygrało co innego: idea, że nie można polegać na Rosji jako długoterminowym partnerze i w związku z tym cała Europa musi przyjąć inne spojrzenie na zagadnienia dywersyfikacji, zwłaszcza w kwestiach dotyczących gazu ziemnego. Jest to też kolejny jasny sygnał dla Polski, że sprawa dywersyfikacji powinna być jednym z kluczowych elementów przyszłych działań rządu i PGNiG.

- Jednak po burzy nadeszła cisza: wkrótce po zawarciu porozumienia głosy krytyki w Europie prawie ucichły. Czy nie ma obawy, że reakcja była tymczasowa, a na dłuższą metę kraje unijne zaniechają poważnych działań?
Myślę, że nie. Myślę, że są już sygnały, iż Europa spojrzy na to zagadnienie inaczej i bardziej dogłębnie. Pytanie tylko, czy istnieją jakieś rozsądne wyjścia, które mogłyby stać się rozwiązaniem zapobiegającym w przyszłości powtórce takich sytuacji. Niestety obecnie Europa wydaje się być skazana na rosnące uzależnienie od gazu rosyjskiego, dlatego kluczem będzie znalezienie sensownych mechanizmów zapewniających bezpieczeństwo i jednakowe tratowanie wszystkich podmiotów i państw. To niełatwe zadanie, natomiast z polskiego punktu widzenia, przebieg wydarzeń pokazuje, że wejście Polski do struktur unijnych okazało się pomocne w czasie trwania konfliktu. Możemy zakładać, że w przypadku problemów u nas nie bylibyśmy zdani wyłącznie na siebie. Trzeba jednak pamiętać, że czym innym jest nawet silne polityczne czy moralne poparcie, a czym innym możliwości zaradzenia kryzysowym sytuacjom. I tu pojawiają się problemy. Dlatego nie ma chyba jednoznacznej, prostej odpowiedzi na to pytanie, ale z pewnością w świat poszło ostrzeżenie, by nie ufać Rosji.

- Czy w tle zawartego porozumienia dotyczącego cen gazu, czyli 230 dolarów za 1000 m3 gazu rosyjskiego i ceny rzędu 40 dolarów za gaz spoza Rosji, nie pojawia się wyraźny sygnał, że Rosjanie silnie kontrolują źródła azjatyckie?
Na pewno Rosjanie pokazali, kto kontroluje gaz z regionu Azji. Zresztą całe przedsięwzięcie jest karkołomne i trudne do zrozumienia dla niewtajemniczonych. Podejrzewam, że nie tylko mechanizmy ekonomiczne grały w nim rolę. Nie możemy wykluczyć, że coś jest w informacjach, że za gazową grą stoją jeszcze interesy prywatne, ale też nie mamy na to żadnego wpływu. Ze spółką RosUkrEnergo także mamy podpisany kontrakt na dostawy 3,4 mld m3 gazu ważny do końca bieżącego roku. Nie był to wymarzony partner, ale nikt inny nie złożył oferty. Takie są uwarunkowania i trudno nam samodzielnie prowadzić jakąś politykę. Rosjanie rozdają karty i decydują.

- Tylko kto właściwie zarabia na gazie azjatyckim? Porównanie cen podanych w porozumieniu szokuje!
Tak, zwłaszcza jeśli uwzględnimy wysoki koszt transportu surowca na tak duże odległości, powstaje wyraźny znak zapytania. Ale skoro porozumienie podpisano, to musimy założyć, że znaleziono jakieś mechanizmy. Aczkolwiek są one trudne do zrozumienia.

- Zawarte porozumienie uspokoiło Europę, jednak napięcie trwa. W podobnej sytuacji jak Ukraina, może się znaleźć Bułgaria. Ale czy Rosjanie zdecydują się na kolejną konfrontację?
Bułgaria może się także znaleźć w podobnej sytuacji, bo także jest krajem tranzytowym dla gazu rosyjskiego przesyłanego do Turcji, a dzięki istnieniu gazociągu Blue Stream Rosjanie mają znakomite narzędzie szantażu Bułgarii. Jednak w tym przypadku wciąż mamy dwa niewyjaśnione zagadnienia: z jednej strony istnieją podpisane do bodaj 2010 roku kontrakty zabezpieczające obie strony, a z drugiej - Rosjanie chcą te kontrakty renegocjować. Nie wiemy, na ile zawarte umowy są wiążące i jak kosztowne dla Rosjan byłoby ich zerwanie. Nie znając szczegółów trudno dywagować. Jedno chciałbym podkreślić: sytuacja z Bułgarią, Mołdawią czy Gruzją - bo to kolejny "pewniak" – pokazuje, że równie ważnym zagadnieniem, jak zasoby gazu, jest kwestia infrastruktury transportowej. I aż trudno sobie wyobrazić, co Rosjanie mogliby zrobić, gdyby dysponowali całą infrastrukturą znajdującą się na Ukrainie, w Gruzji, czy Bułgarii. I właśnie dlatego. że Rosjanom tego narzędzia brakuje, wpływ ich polityki można łagodzić. Uniezależnienie transportu od rosyjskiej kontroli to, moim zdaniem, ostatnia szansa dla utrzymania równowagi. Pokazują to wszystkie ostatnie konflikty, także z Gruzją, która godzi się oddać infrastrukturę, ale w zamian żąda gwarancji 25-letnich dostaw na preferencyjnych warunkach. Zatem Rosjanie nie mają jeszcze wszystkich sznurków w ręce.

- Jaka z tego wszystkiego wynika lekcja dla Polski?
Dla Polski lekcja jest jednoznaczna: ogromnym błędem było zaniechanie kontraktu norweskiego i kontraktu duńskiego, o których należy mówić łącznie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa twierdzę, że gdyby w tamtym czasie, po podpisaniu kontraktów była polityczna wola ich realizacji, to jeden z nich byłby zrealizowany na pewno. Albo duński, albo norweski. Niestety, ta szansa - moim zdaniem - zniknęła bezpowrotnie, a teraz musimy na nowo znaleźć rozwiązania zabezpieczające Polskę. Problem w tym, czy ewentualne rozwiązania będą kosztowo neutralne. Uważam, że to bardzo istotny element i warto się zastanowić, czy za bezpieczeństwo nie należy zapłacić czasami wyższej ceny. Tu wracamy do problemu ceny gazu norweskiego, rzekomo droższego o 30% od rosyjskiego. To nieprawda, pracowałem w Statoilu i - nie wdając się w szczegóły - mogę zagwarantować, że gaz norweski nie był tak drogi. Kontrakt na zakup nie ogranicza się tylko i wyłącznie do ustalenia tzw. ceny początkowej, ale zawiera szereg innych elementów, które należy rozpatrywać łącznie. Z tych względów porównywanie cen w różnych kontraktach jest bardzo złożonym i trudnym zadaniem.
Przy poszukiwaniu rozwiązań pojawia się inny problem, który rodzi w sobie potencjalny konflikt interesów: z jednej strony mamy państwo, które jest odpowiedzialne za kształtowanie polityki energetycznej i odpowiada za bezpieczeństwo energetyczne, z drugiej strony mamy PGNiG, firmę w pełni komercyjną, zwłaszcza po wejściu na giełdę w 2005 roku. Z tego względu, PGNiG jako spółka akcyjna, powinno zatem działać tak, by maksymalizować korzyści dla swoich akcjonariuszy. I niekoniecznie te dwa kierunki działań - bezpieczeństwo i maksymalizacja zysków - pozostają w zgodzie. Być może z tego powodu w sprawie dywersyfikacji dostaw gazu należy wykorzystać należącą do Skarbu Państwa spółkę Gaz-System: mogłaby ona odegrać rolę przedsiębiorstwa zabezpieczającego interesy kraju bez narażania interesu akcjonariuszy. Wydaje mi się jednak, że można tak rozwiązać powyższe problemy, żeby w efekcie wszystkie strony i podmioty uzyskały korzyści: państwo doprowadziłoby do dywersyfikacji dostaw, nawet droższy gaz nie musiałby znacząco podnieść cen w Polsce i rząd uniknąłby oskarżeń o nieuprawnioną pomoc publiczną. Trzeba więc znaleźć formułę zapewniającą spełnienie tych warunków.

- To interesujące konstatacje, ale jak powinno wyglądać praktyczne rozwiązanie?
Zagadnienie jest bardzo skomplikowane, ale uważam, że jeśli zdecydujemy się na budowę terminalu LNG - niezależnie od lokalizacji - można wykorzystać i Gaz-System, i PGNiG. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, ze potrzebni będą także inni partnerzy. Osobiście widziałbym w zespole firmę z doświadczeniem w takich projektach, przy czym niekoniecznie musi to być Gaz de France, oraz producenta, od którego będziemy kupować gaz. Jeżeli znajdziemy formułę współpracy takich trzech czy czterech podmiotów, to przedsięwzięcie może być bardzo udane. Natomiast obawiam się, że jeśli PGNiG zacznie działać na własną rękę, grozi nam fiasko projektu. Oczywiście istotną rolę przy realizacji projektu będzie miało URE i Komisja Europejska. A wydarzenia ukraińskie mogą temu projektowi pomóc. Trzeba tylko prowadzić działania dobrze przygotowane i podzielone na etapy, a ja mam wrażenie, że aktualne poczynania świadczą o tym, że chcemy wyprzedzić peleton. Rozsądek jest potrzeby, by przedsięwzięcie uniknęło losu planów rurociągów duńskiego i norweskiego.

- Załóżmy, że zbudujemy terminal. Skąd weźmiemy gaz? Norwegia prawdopodobnie odpada, biorąc pod uwagę wypowiedzi przedstawiciela koncernu Statoil o zablokowanych możliwościach sprzedaży do 2010-2012 roku.
Ale Statoil twierdził to w kontekście dużego kontraktu norweskiego, czyli tzw. dedykowanej rury. Koncern w przyszłym roku uruchomi produkcję gazu skroplonego, ale podejrzewam, że to będzie drogi gaz mimo stosunkowo niewielkiej odległości. Zresztą część tego gazu już została zakontraktowana. Najbardziej realny kierunek to basen Morza Śródziemnego, czyli Algieria, Egipt oraz ewentualnie bardziej odległy Katar. Te kraje w najbliższym czasie zwiększą moce produkcyjne. Z tym, że trzeba jasno powiedzieć, iż dzisiaj mamy do czynienia z rynkiem producenta: jest więcej chętnych na zakup, niż gazu do sprzedaży. Dlatego szansę na sukces mają dobrze przygotowane projekty oraz wiarygodni partnerzy i dlatego wspominałem o potrzebie powołania konsorcjum. Samo PGNiG nie wystarczy. Świat idzie w kierunku znacznego zwiększenia potencjału LNG, ale projekt LNG od fazy decyzyjnej do realizacji trwa ok. 5 lat. Zatem pewne decyzje musimy podejmować szybko, a przede wszystkim zapewnić zabezpieczenie kontraktu na zakup i transport. I to jest w moim odczuciu zagadnienie kluczowe: nie sama lokalizacja, koszty budowy i problemy techniczne rozbudowy infrastruktury. Kluczem jest zakup gazu od wiarygodnego producenta na dobrych warunkach oraz zabezpieczenie jego transportu. I jeśli chodzi o to drugie zagadnienie, sądzę że realne jest znalezienie partnera i możliwość budowy metanowców w Polsce. To chyba najrozsądniejsze rozwiązanie, bo dzisiaj rynek transportu przypomina rynek samego gazu: moce przewozowe statków ledwo nadążają za potrzebami. Czarterowanie transportu oraz jego ubezpieczenie są bardzo drogie.

- Jeśli mielibyśmy sprowadzać gaz skroplony z krajów basenu Morza Śródziemnego, to jak to wpłynie na ceny?
Paradoksalnie koszty transportu nie mają wielkiego wpływu na koszty. Z analiz wynika, że - uwzględniając aktualne ceny gazu - transport stanowi niewielki udział procentowy w ostatecznym koszcie. Nie jest to więc kluczowy parametr i znacznie ważniejsze jest zawarcie dobrego kontraktu na zakup gazu. A przy takich odległościach nie ma również znaczenia, że Świnoujście leży bliżej niż Gdańsk: ta różnica zmieni cenę w granicach poniżej jednego procenta. Jednak wciąż nie wiemy czy ten projekt będzie ekonomiczny i dopóki nie opracujemy studium wykonalności - wiedzieć nie będziemy. Poza tym pozostają kwestie polityczne: ten projekt zawsze będzie traktowany jako obrona przed dominacją Rosjan. Każdy kraj, czy firma, wchodzące we współpracę z PGNiG, w pewnym sensie narazi się Rosji. A to oznacza, że nie można liczyć na wielu potencjalnych partnerów.

- Stare projekty: norweski i duński możemy już odłożyć ad acta, dlatego rozważamy budowę terminala. To jednak nie jedyny pomysł na dywersyfikację dostaw. Co sądzić o propozycjach związanych z gazociągami Nabucco i Sarmackim?
Jestem sceptykiem. Na pewno każdy dodatkowy projekt uniezależniający Polskę od Rosjan jest dobry. Ale zarówno Nabucco jak i rurociąg Sarmacki są projektami dużego ryzyka, są nieokreślone w czasie i wcale nie ma gwarancji, że któryś z nich będzie zrealizowany. My powinniśmy sytuację monitorować, uczestniczyć w grupach studialnych tych projektów, nawet współtworzyć powstające konsorcja. Niemniej trudno spodziewać się szybkich decyzji, dlatego osobiście angażowałbym się w projekt LNG. Im większa liczba projektów dywersyfikacyjnych, tym lepiej, i jeden nie wyklucza drugiego, ale oba wspomniane pomysły w pewnym sensie nie są czystymi projektami dywersyfikacyjnymi - jest to tylko wykorzystanie możliwości podłączenia się do innej infrastruktury, nie dające pełnej niezależności, czyli dotarcia do producenta. Taką możliwość daje jedynie własny gazociąg - na co nie mamy szans - lub terminal LNG, który przynajmniej teoretycznie pozwala na wybór dostawcy.

- Co z naszymi zasobami? Podobno pozostają niewykorzystane?
My nie mamy nieokreślonych zasobów. Pytanie brzmi: czy nie jest lepiej, mogąc zawrzeć korzystne kontrakty, traktować zasoby krajowe jako swego rodzaju rezerwę, dzięki której możemy bilansować system? Są różne głosy, ale ja wcale nie jestem zwolennikiem maksymalizacji krajowego wydobycia. Czasami szybkie wydobycie niszczy złoże, więc lepiej eksploatację prowadzić w sposób zrównoważony. Według mojej wiedzy, osiągnięcie wydobycia na poziomie 5 mld m3 nie będzie wcale łatwe, a jego utrzymanie przez dłuższy czas wymaga inwestycji. Nie mamy aż takich rezerw, o których by się niektórym śniło, więc musimy twardo stąpać po ziemi.

- Ale pojawiały się opinie o rzekomo ogromnych złożach gazu ziemnego...
Myślę, że to było dorabianie ideologii w ramach wsparcia dla debiutu giełdowego PGNiG. Mówiono o zwiększeniu bezpieczeństwa poprzez zwiększenie wydobycia, co oznaczało konieczność zdobycia odpowiednich środków. To jednak nie był chyba główny cel, skoro zgromadzone środki do dzisiaj leżą na kontach bankowych.

- Pewnie nie inwestowano, żeby mieć lepsze wyniki finansowe...
Tak, dlatego uważam, że prywatyzacja PGNiG - o ile cały ten proces możemy nazwać prywatyzacją - była błędem. Była co prawda skazana na sukces, ale zamknęła mnóstwo innych możliwości, tak jakby nie rozważono następstw działań prywatyzacyjnych. Do tych zaniechań należy problem wydzielenia operatora. Jeżeli już zdecydowano się na wydzielenie operatora jako niezależnej firmy - co też uważam za zły pomysł - to należało wydzielić go razem z majątkiem, a nie stosować półśrodki w rodzaju umowy leasingowej. Uważam, że ta kuriozalna decyzja spowoduje jeszcze dużo problemów. Gdyby przejrzeć się dyrektywie unijnej, mówiącej wyraźnie o rozdzieleniu przepływów informacji, to widać że doszło do paradoksalnej sytuacji, kiedy Gaz-System odpowiedzialny za rozbudowę systemu, powinien działać bez wiedzy PGNiG, ale za jego pieniądze. A niekoniecznie wszystkie działania Gaz-Systemu muszą być korzystne dla PGNiG. Może się okazać, że wydzielenie operatora wspomoże konkurencję PGNiG za jego własne pieniądze. Trudno mi też zrozumieć, dlaczego - skoro istniał plan prywatyzacji - nie przedstawiono jej dalszych etapów i przemyślanych planów na przyszłość. Po wykonaniu pierwszego kroku utknęliśmy w miejscu, kiedy zmieniają się dookoła warunki i rośnie konkurencja. A to może zrodzić problemy, szczególnie po zniwelowaniu przewagi PGNiG, wynikającej z dostępu do taniego gazu krajowego. Zawsze byłem krytykiem takiej formy prywatyzacji PGNiG, uważam, że była zła, ale cóż - stało się i musimy dostosować się do realiów.

- Wróćmy jeszcze do LNG. Ile potrzebowalibyśmy gazu skroplonego?
To kluczowe zagadnienie: jeżeli wystąpimy do producenta - to na początku musimy mu przedstawić rzetelną analizę polskiego rynku gazu. Bez niej nie będzie rozmowy o kontrakcie. Musimy jasno pokazać naszą ocenę sytuacji i przewidywania dotyczące wzrostu zużycia i zapotrzebowania, musimy przedstawić nasze zabezpieczenia i profil produkcji krajowej, a przede wszystkim zagadnienia szeroko rozumianego cenotwórstwa gazu. Uważam, że obecnie takiej analizy nie ma. Takie opracowanie jest dużo ważniejsze niż projekt techniczny terminalu LNG, czy opracowanie dotyczące lokalizacji. W odniesieniu do ilości gazu, biorąc pod uwagę horyzont czasowy realizacji inwestycji, czyli zapewne rok 2011-2012, uważam, że na rynku powinno zmieścić się ok. 5 mld m3 gazu. Odpowiedni transport zapewni nawet jeden metanowiec transportujący 150 tys. m3 gazu skroplonego, czyli ok. 90 mln m3 gazu ziemnego. Być może potrzebne byłyby dwie jednostki, ale w moim odczuciu najlepsza byłaby współpraca z partnerem, dysponującym flotą takich statków, zapewniającym ich elastyczne wykorzystanie. W tym czasie od Rosjan będziemy kupować ok. 9 mld m3, wydobycie krajowe wyniesie pewnie ok. 5 mld m3, więc sumaryczne zużycie rzędu 19 mld m3 za 6-7 lat wydaje się realne. Nawet jeśli teraz zużywamy o kilka miliardów metrów sześciennych mniej, to wszelkie przesłanki ekonomiczne i ekologiczne zwiastują wzrost zużycia w kolejnych latach, choćby ze względu na elektroenergetykę, zmuszoną do przesunięcia się w stronę gazu. Takie zmiany niestety spowodują wzrost cen energii elektrycznej, ale to jedyny kierunek.

- Czyli uważa Pan, że należy analizować różne rozwiązania, ale najbliższa ciału koszula, a tą koszulą jest projekt LNG?
Tak, ale jestem również zwolennikiem realizacji połączeń z różnymi innymi systemami. Mamy możliwości współpracy z Niemcami, Czechami i Słowacją, z tym że wszelkie tego rodzaju przedsięwzięcia muszą być komercyjne, a nie takie, jak w przypadku rozważanego w przeszłości połączenia Bernau-Szczecin. W tamtym przypadku budowę połączenia uzależniano od długoterminowego kontraktu na zakup. A to oznaczało wyłącznie kupowanie rosyjskiego gazu z innego kierunku, ale za to drożej. Gdyby jednak połączenie działało na zasadach komercyjnych, z możliwością dwukierunkowego przesyłu w zależności od potrzeb, to wtedy byłoby pożądane. Obawiam się jednak, że dzisiaj nikt się na budowę takich łączników nie zdecyduje. Za duże jest ryzyko niewykorzystania ich możliwości. Trudno też w takim przypadku decydować się na inwestycję ze względów bezpieczeństwa, bo wspomniane łączniki nie mają na nie wielkiego wpływu. Mamy gazociąg jamalski i teoretycznie możemy sobie wyobrazić sytuację, w której będzie on działał transportując gaz w drugą stronę. Wydaje mi się, że to wystarczające zabezpieczenie i nie ma już znaczenia czy takich gazociągów będzie więcej.

- Bez względu na sposoby dywersyfikacji dostaw gazu ziemnego, musimy mieć jeszcze odpowiednie rezerwy.
Uważam, że tu potrzebne są dodatkowe inwestycje. Dużo wiemy o projekcie magazynu Wierzchowice, o możliwej rozbudowie jego pojemności nawet do 4 mld m3. Wydaje mi się, że w obecnej sytuacji Polski, wielkość optymalna pojemności magazynowej to ok. 2,5 do 3 mld m3. To oznacza, że potrzebne jest zwiększenie pojemności magazynu w Wierzchowicach do poziomu 1,2 mld m3. Dobrym pomysłem, także ze względu na ewentualną budowę terminalu LNG w Gdańsku, jest magazyn w Kosakowie, gdzie można by przechowywać do 300 mln m3 gazu. Biorąc pod uwagę pojemność istniejących magazynów, uzyskalibyśmy właśnie 2,5 do 3 mld m3, czyli wielkość uzasadnioną względami bezpieczeństwa oraz standardami europejskimi.

- Podsumowując te rozważania możemy przyjąć, że sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna. Nieco pomaga nam członkostwo w UE i poważne potraktowanie przez kraje Wspólnoty ostrzegawczego sygnału płynącego z konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. W takiej sytuacji powinniśmy przeprowadzić konieczne analizy, podjąć decyzje i stworzyć konsorcjum na rzecz budowy terminalu LNG.
Powinniśmy zdecydowanie iść w tym kierunku. Podliczałem kiedyś proponowane i potencjalne projekty dywersyfikacyjne i znalazłem ich około 10, jednak nawet po pobieżnej analizie, stosunkowo łatwo można wywnioskować, że możliwości realnych jest znacznie mniej. Uważam, że projekt LNG jest jednym z najlepszych rozwiązań, chociaż z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że będzie drogim rozwiązaniem - trudnym do ekonomicznego jego uzasadnienia przez PGNiG i jego potencjalnych partnerów w tym projekcie. Ale - w moim odczuciu - trzeba i należy się zastanowić czy za niezależność nie warto dodatkowo zapłacić. Dzisiaj zresztą, zarówno świadomość polityczna, jak i społeczna zagadnień bezpieczeństwa energetycznego są większe, a to sprzyja takiemu projektowi. Jednakże osobiście przestrzegałbym przed nadmiernym upolitycznieniem projektu LNG, co mogłoby wpłynąć na podjęcie niekoniecznie słusznych i racjonalnych decyzji biznesowych. Równolegle trzeba i należy monitorować, być na bieżąco i nie ignorować żadnej innej pojawiającej się możliwości dywersyfikacji dostaw gazu. Jednakże ostateczne decyzje powinny być podejmowane w oparciu o rzetelną analizę rynku, jego potrzeb i możliwości oraz racjonalny rachunek ekonomiczny, a nie czasami doraźne i krótkowzroczne potrzeby polityczne.

- Tylko czy zanim nie zrealizujemy sensownego projektu dywersyfikacyjnego, nie będziemy przez kilka lat drżeć z obawy przed rosyjskim niedźwiedziem?
Myślę, że pozycja Polski, jako kraju tranzytowego, choć kompletnie niewykorzystana, w jakiś sposób nas zabezpiecza. Gazociąg bałtycki nie powstanie przed rokiem 2010, a przed tym terminem Rosjanie musieliby się zdecydować na jakąś wojnę globalną i odcinać cały Zachód, powodując że nasze problemy przestałyby być tylko naszymi problemami. Wtedy oczywiście nie mielibyśmy ratunku. Ale przez gazociąg jamalski przepływać będzie ok. 32 mld m3 gazu, co - wraz z produkcją krajową - jest dla nas jakimś zabezpieczeniem i sądzę, że z tego powodu nie ucierpimy podczas sporów z Rosjanami. To trochę paradoks, że właśnie inwestycja jamalska nas chroni. Tak więc drżeć nie musimy, ale powinniśmy wykazywać dużo zdrowego rozsądku, podejścia racjonalnego i ekonomicznego, a jak najmniej emocji i polityki. W ten sposób nie damy się ugotować na gazie.

- Dziękuję za rozmowę.


Dokończenie znajdziesz w wydaniu papierowym. Zamów prenumeratę miesięcznika ENERGIA GIGAWAT w cenie 108 zł za cały rok, 54 zł - za pół roku lub 27 zł - za kwartał. Możesz skorzystać z formularza, który znajdziesz tutaj

Zamów prenumeratę




| Powrót |

Artykuł opublikowany pod adresem:     http://gigawat.net.pl/article/articleprint/664/-1/60/

Copyright (C) Gigawat Energia 2002