Aktualności
|
|
Informacje
Numery
Numer 07/2007
Azerbejdżan: Na naftowej fali - A nam się marzy kaspijska ropa...
|
|
Korespondencja własna z Azerbejdżanu.
„W Ameryce słowo Baku wymawia się jak nafta” – próżno by szukać równie trafnego określenia, niż przytoczona bez mała sprzed dziewięćdziesięciu lat wypowiedź Johna Reeda, na pryzmat, przez który postrzegany jest w świecie Azerbejdżan. Trudno też o lepszą rekomendację dla tutejszego wydobycia ropy, choć ono samo najzupełniej tego nie potrzebuje. To tu bowiem uruchomiono: pierwszy w świecie szyb naftowy, rurociąg do przesyłu surowca i platformę do wydobycia go spod dna morskiego.
|
W cieniu historii
Gdyby istniała naftowa biblia, Księga Rodzaju opisywałaby z pewnością zachodnie wybrzeża Morza Kaspijskiego i Półwysep Apszeroński.
Ropę wydobywano tu zawsze, nawet tysiące lat temu, bo też „Azerbejdżan” to w etymologii ludowej „ognista kraina”, od perskiego „azer” oznaczającego wieczny płomień palący się w zaratusztriańskich świątyniach, zapewne dzięki podsycaniu go ropą z miejscowych płytkich źródeł podpowierzchniowych. We wczesnym średniowieczu, gdy Mieszko przyjmował chrzest, roczna produkcja sięgała tu 4 tys. ton!!!
Niewiele się pod tym względem zmieniło w kolejnych stuleciach, aż po połowę XIX wieku. Początki naftowego bumu wyniosły te tereny na szczyt. To właśnie stąd, z Baku, z tutejszej ropy Alfred Nobel czerpał dochody na finansowanie swych badań i to nie byle jakie, gdyż posiadał 12% udziałów w rodzinnej Kompanii Noblów, kontrolującej przeszło 50% miejscowego wydobycia, a ceny surowca wspięły się na nieosiągnięty już nigdy później poziom, przekraczając w 1864 roku 8 USD za baryłkę, co odpowiadało wartości 112-113 dzisiejszych dolarów.
Bracia Nobel byli tu najpotężniejszymi baronami naftowymi, ale rzecz jasna nie jedynymi, również Rothschildowie skutecznie pomnażali tu swój majątek.
Rodziły się tu bajeczne fortuny i trudno się temu dziwić, bo w okolicach 1900 roku z terenów Azerbejżanu pochodziła ponad połowa ropy wykorzystywanej w świecie. Eksploatacja lokalnych złóż sięgała wówczas 11,4 mln ton rocznie, co odpowiada ilości surowca produkowanego aktualnie w Gabonie, postrzeganym coraz częściej jako wschodząca petrogwiazda czarnej Afryki.
Na przełomie wieków, w latach 1897–1907, powstał też pierwszy w pełnym tego słowa znaczenia naftociąg. Długi – na 883 km – połączył Baku z czarnomorskim Batumi w Gruzji. Przedsięwzięcie to, określane wtedy mianem „cudu inżynierii”, stało się bodźcem i inspiracją dla budowy całej sieci magistral przesyłowych na Bliskim Wschodzie. Podczas drugiej wojny światowej ponad 80% ropy dostarczanej na front wschodni pochodziło z Baku i okolic. W 1941 roku pobito swoisty rekord, wydobywając 23,5 mln ton, wyrównany dopiero po bez mała 65 latach.
Supertygrys Zakaukazia
Azerbejdżańska ropa to jednak nie tylko przeszłość, ale też teraźniejszość i przyszłość. Od dwóch lat, co stanowi spuściznę rządów nieżyjącego już prezydenta Gajdara Alijewa z jednej strony, a z drugiej ich kontynuacji przez obecnego Ilhama Alijewa, państwo to może się poszczycić najszybszą dynamiką wzrostu PKB na świecie. W 2005 roku wynosił on 26,4%, a w ubiegłym 32%, obecnie oczekuje się znacznie lepszego wyniku i są ku temu przesłanki. Ponad połowę PKB Azerbejdżanu tworzą bowiem dochody z wydobycia gazu i ropy, a te rosną w nieprzeciętnym tempie. W 2004 roku produkcja naftowa sięgała 317 tys. baryłek dziennie, w 2005 było to już 470 tys., czyli wzrost o 42 %, a z danych za rok 2006 – 640 tys baryłek, a więc wzrost o kolejne 36%.
Według raportu Caspian Energy Centre przy terminalu BP Sangachal, gdzie swój początek bierze rurociąg Baku – Tbilisi – Ceyhan (BTC), w pierwszym kwartale roku z platform: Chirag, Central Azeri, West Azeri i East Azeri wydobywano 678 tys. baryłek, a ogólnie z całego projektu Azeri-Chirag-Gunashli (ACG) przeszło 700 tys.
Azerbejdżański sezam: ACG i Shah Deniz oraz inne perełki
Złoże ACG to o przysłowiowy klejnot w naftowej koronie Azerbejdżanu. Na mapie wyglądem przypomina parę skrzydeł ważki. Odkryte stosunkowo niedawno, bo w latach 1979–1987. Moment, kiedy wydobycie sięgnie maksimum, ma też dopiero przed sobą. Przypuszczalnie nastąpi on, jak się przewiduje, w 2009 roku, wtedy też z ACG będzie dawało światu 1,2 mln baryłek dziennie.
To niemal dwa razy więcej niż wspomniane obecnie 700.000, ale trzeba pamiętać, że eksploatację ACG rozpoczęto dopiero u schyłku XX wieku i na dobrą sprawę w pelni ruszyła przed dekadą. Decyzja była efektem podpisania, jak to się tu określa, kontraktu stulecia w sierpniu 1994 roku przez kierującego wówczas Azerbejdżańskim państwowym koncernem Socar obecnego prezydenta tego państwa Ilhama Alijewa. Negocjacje nad nim były niezwykle dramatyczne. Burzliwe, pełne napięcia rozmowy prowadzono niemal bez przerwy przez siedem tygodni w luksusowych apartamentach najlepszych hoteli w Stambule. Kilkakrotnie zanosiło się nawet na zerwanie rozmów, bowiem konsorcjum zachodnich firm nafciarskich z BP i Statoil na czele chciałoby przekazać Azerbejdżanowi należną mu część dochodów, szacowanych na 118 mld dolarów w ciągu 35 lat, ale dopiero po odzyskaniu zainwestowanych 9 mld dolarów. Tymczasem Azerbejdżan, ze względu na trudną wtedy sytuację gospodarczą kraju, czekać nie zamierzał. Ostatecznie dopiął też swego i 20 września 1994 roku parafowano układ. Dał on możliwość wydobycia w okresie 30 lat nawet 600 mln ton ropy, co przy ówczesnych cenach przynieść miało stronie azerbejdżańskiej przeszło 34 mld USD.
Dziś już wiadomo, kwotę tę pomnożyć należy minimum razy cztery. Partnerami Socaru zachowującego 20% udziału w tym gigantycznym projekcie zostały British Petroleum, Statoil, Turkish Petroleum Co, amerykańskie koncerny: Amoco Corp., Penzoil, Unocal Corp., McDermott oraz rosyjski Łukoil. Oddanie 10% temu ostatniemu można uznać za formę okupu dla Moskwy w zamian za przychylność dla tego projektu, co - zważywszy na prawne regulacje dotyczące korzystania z bogactw wydobywanych spod Morza Kaspijskiego - zdawało się konieczne. Łukoil nie był zresztą jedynym beneficjantem czerpiącym profity z poparcia politycznego zaplecza. Niespełna rok później - co prawda tylko o połowę mniejsza część nieprzekazanych dotąd zachodnim firmom udziałów w eksploatacji podmorskich złóż naftowych przypadła również Irańczykom, nie dopuszczonym wcześniej do kontraktu z powodu politycznych nacisków Waszyngtonu. ACG to najważniejsze, ale nie jedyne złoże naftowe.
Kolejną perełką jest złoże Karabach, a przede wszystkich Shah Deniz szacowane na 100 mln ton. Głównym jego bogactwem jest jednak nie ropa, a gaz ziemny. Eksploatowane od końca ubiegłego roku według ocen zawiera od 400 do 600 mld m3 tego surowca, a zdaniem miejscowych optymistów, nawet i bilion.
Największymi udziałowcami z 25,5% pakietami są tu aktualnie brytyjski BP i norweski Statoil, a w dalszej kolejności z 10%: Socar, Total, Łukoil, NICO i z 9% turecki TAPO.
Wypełnić rury
Jeśli dodać do wydobywanych z ACG 700 tys. baryłek ropy produkcję z Shah Deniz, a także innych związanych z BP złóż, to wielkości oscylują wokół 800-850 tys. baryłek.
Z wewnętrznych danych eksport przez terminal Samgachal od 1 maja do 18 czerwca odpowiadał 35.720.997 baryłek czyli 728.999 dziennie.
Przy obecnym tempie eksploatacji, złoża w Azerbejdżanie starczą na kilkanaście lat, a wydobycie z nich planuje się przez dłuższy okres, co ma umożliwić stabilny rozwój kraju. Oznacza to ni mniej ni więcej niż ograniczanie produkcji sukcesywnie do wzrostu cen surowca na światowych giełdach. Zgodnie z projektami prezydenta Ilhama Alijewa, petrodolary są tu inwestowane w pozanaftowe gałęzie gospodarki.
Azerbejdżan ma ropę i potencjał pozwalający na zwiększenie produkcji, a tym samym i eksportu. Ma jednak też już odbiorców po obu stronach Atlantyku i musi im zabezpieczyć dostawy w pierwszej kolejności, co w przyszłości nie będzie łatwe.
Najważniejszą linią przesyłową jest rurociąg Baku – Tibilisi – Ceyhan. Decyzję na temat przebiegu trasy podjęto w październiku 1995 roku, kierowano się głównie racjami politycznymi. Konieczność ominięcia terytoriów Armenii dyktowana względami bezpieczeństwa oraz obszarów Iranu, z powodu presji inwestorów amerykańskich, zwielokrotniła koszty budowy. Gdy dodatkowo Turcja zdecydowała się ominąć ziemie zamieszkane przez ludność kurdyjską, z zakładanego pierwotnie półtora miliarda USD wyszły cztery, co uczyniło BTC najdroższym naftociągiem w dziejach. Trudno się dziwić, magistrala jest nie tylko o kilkaset kilometrów dłuższa niż to konieczne, ale też wspina się na wysokość przeszło 2000 m n.p.m., co oznacza większą ilość przepompowni i w rezultacie droższy transfer.
Uruchomiony w 2005 roku rurociąg BTC o przepustowości 1.000.000 baryłek dziennie pozwala wyeksportować na dobrą sprawę całą tutejszą produkcję, a nie jest jedynym. Magistrala Baku – Noworosyjsk ma zdolność transportu niemal 350.000 baryłek dziennie. Nawet jeśli - wbrew zapowiedziom prezydenta Nazarbajewa - ropa pochodząca z Kazachstanu popłynęłaby z pominięciem Rosji którąś z wspomnianych magistral, czego nie da się wykluczyć, to i tak nie uzbiera się dość surowca, aby zagwarantować ciągłość prac wszystkich tych linii.
Rurociagiem Baku – Supsa można będzie przesyłać maksymalnie 8 mln ton rocznie, co odpowiada przeszło 150 tys. baryłek dziennie.
Azerbejdżan nie zamierza produkować więcej niż 1,3 mln baryłek dziennie. Osiągnięcie wyższego pułapu w najbliższych latach – co potwierdził mi osobiście w rozmowie Khoshbakht Yusifzadeh, pierwszy wiceprezes narodowego koncernu naftowego Socar – też nie stanowiłoby problemu, tylko po co?
Niewiarygodność
Deklaracje i zapewnienia wygłaszane przez polskich polityków, dotyczące pierwszych dostaw azerbejdżańskiej ropy linią Baku – Supsa – Odessa – Brody – Płock – Gdańsk w okolicach roku 2012 są zwykłym populizmem. Jeśli bowiem rurociąg miałby bazować wyłącznie na surowcu pochodzącym z tego kraju, to miałby szanse funkcjonować jedynie kilkanaście miesięcy i to w bardzo korzystnych okolicznościach.
Choć wtedy, gdy zostanie położona rura między Brodami, a Gdańskiem, o milionie baryłek dziennie z Azerbejdżanu mowy już nie będzie, oczywiście ograniczenia nie muszą dotyczyć właśnie nitki prowadzącej do Gdańska, tyko dotknąć innych magistral, np. Baku – Tibilisi – Ceyhan, skąd odbierają surowiec między innymi Amerykanie. Zresztą ci ostatni będą to robić nadal, nawet jeśli do Ceyhan nie dotrze ani jedna kropla kaspijskiej ropy i nikt o tym nie musi się dowiedzieć, jak to już bywało, bo w tym samym miejscu znajduje się też terminal obsługujący rurociąg z e irackiego Kirkuku.
Sam pomysł położenia linii przesyłowej, umożliwiającej zaopatrzenie Polski w kaspijską ropę via Supsa – Brody, nie jest nowy. Pojawił się już w początku lat dziewięćdziesiątych i a w październiku 1999 roku rozmowy na ten temat prowadził przebywający z wizytą w Baku prezydent A. Kwaśniewski. Ze względu na niskie ceny ropy był wtedy zupełnie nieopłacalny. Choć obecne wznowienie rozmów przez Lecha Kaczyńskiego to przysłowiowa „musztarda po obiedzie”, to jednak ma swoje zalety. Odbierane jest na miejscu jako element kontynuacji i pewnej solidności, co zdaje się niezwykle istotne, bo nie jesteśmy zaliczani do najbardzej wiarygodnych partnerów. Wiceprezes Socaru współuczestniczył w podpisywaniu wielu umów – jak zdradził – w tym tzw. azerbejdżańskiego kontraktu stulecia w 1994 roku, ale tylko jedną z Polakami podpisał sam i ta właśnie nie została zrealizowana, gdyż się z niej nie wywiązaliśmy.
Ostrożność w podejściu do planów utworzenia linii przesyłowej wydaje się tu zrozumiała. Przedsięwzięcie, wymagające frachtu morskiego z koniecznością załadunku i wyładunku towaru do dalszego transferu, co więcej, jednego z najlepszych zarazem, ale też najdroższych gatunków ropy dla rafinerii przystosowanych do pracy na tańszych i gorszych rodzajach surowca, ma prawo po stronie azerbejdżańskiej budzić wątpliwości: czy naprawdę tego chcemy, i czy aby czasem nie wycofamy się, jak to bywało wcześniej, z przedsięwzięcia. W rezultacie warunkiem sine qua non jest sfinansowanie całego projektu przez nas.
Echo Guam
Przyjazd Lecha Kaczyńskiego na szczyt GUAM (skrót Gruzja – Ukraina – Azerbejdżan – Mołdawia), i to w dniu urodzin, co skrzętnie odnotowano tu, w stolicy Azerbejdżanu, uznano za swego rodzaju wyróżnienie i przyjęto niezwykle ciepło. Prezydent Polski podczas swego przemówienia też nie szczędził komplementów, wspominał o demokracji w regionie, gdzie nie było jej od lat, i mówił to szczerze, bez szyderstwa. Przynajmniej takie odnieść można było wrażenie, co biorąc pod uwagę faktyczny powód wizyty, stanowiło bardziej wyraz taktu niż obłudy i tak też zostanie odnotowane. Powagę, jaką zachował przy tym, spoglądając w stronę mołdawskiego premiera V. Tarleva reprezentującego państwo, w którym prezydent reguluje nawet strój św. Mikołaja, zwanego tam „dziadkiem Mikołajem”, można spokojnie uznać za kwintesencję dyplomacji.
Lech Kaczyński nie krył zresztą prawdziwego celu swej wizyty i odpowiedź na nurtujący go problem otrzymał już w rozpoczynającym szczyt przemówieniu prezydenta I. Alijewa: Odessa – Brody – Gdańsk ma polityczne poparcie Azerbejdżanu – zadeklarował on krótko i zwięźle – Wkrótce też zaczną pracować grupy robocze, co moim zdaniem jest bardzo pomyślne. Wspólnymi siłami zabezpieczymy dywersyfikacje z naszej strony eksportu, a dla innych importu.
Nasz prezydent okazał się jednak jeszcze bardziej konkretny. Po wysłuchaniu satysfakcjonującej go deklaracji, dotrwał do końca ceremonii, gdzie wygłosił króciutkie przemówienie, pozdrawiając zebranych, po czym pożegnał się z nimi i wyjechał.
W kraju otrąbiono sukces, a w co bardziej przychylnych tytułach prasowych pojawiły się nawet informacje o dostawach kaspijskiej ropy już za cztery lata, co miał rzekomo zadeklarować Lech Kaczyński, choć ten tylko napomknął o takiej możliwości. Przypuszczalnie, gdyby dotrwał do samych obrad, nie spieszyłby się z takimi zapewnieniami, jeśli oczywiście przykłada znaczenie do wypowiadanych słów.
Sprawa jest bardziej niż skomplikowana, zresztą jak wszystko na Kaukazie. Trzech z czterech członków GUAM jest de facto w stanie wojny, prowadząc konflikty nie sprowadzające się jedynie do kwestii granicznych. W Gruzji dwieście tysięcy, a w Azerbejdżanie niemal milion uchodźców czeka dnia, w którym będą mogli powrócić na swe rodzinne ziemie.
Przestroga
Wbrew pozorom cena w tym wypadku nie odgrywa roli, jest zupełnie bez znaczenia, i w przeciwieństwie do tego, co słyszy się o kosztach, powinna być niższa, jak to złośliwie przeciwnicy projektu wyliczyli, niż przewóz koleją w 5 litrowych kanistrach tranzytem przez terytorium Rosji. W grę wchodzi bowiem dostawa po roku 2010, a do tego czasu koszty baryłki ropy, pnąc się w dotychczasowym tempie w górę, sięgną poziomu, przy którym nawet drogi transport stanowić będzie jedynie pewien margines cenowy. Zresztą nie ma tu mowy o całkowitym zaopatrzeniu Polski w ropę, a jedynie o części, wielkością odpowiadającej różnicy między dzisiejszą konsumpcją, a zużyciem za trzy lata. Ta, wydawać by się mogło, niewielka cząsteczka jest jednak dla nas niezwykle ważna, dlatego występujemy w roli petenta w Azerbejdżanie i musimy też wsłuchać się w jego problemy, bo to też nasze bezpieczeństwo.
|
|
|
|