Energetyka tradycyjna
  Energ. niekonwencjonalna
  Informatyka w energetyce
  Kraj w skrócie
   Świat w skrócie
REDAKCJA     PRENUMERATA     REKLAMA     WSPÓŁPRACA     ARCHIWUM

    SZUKAJ
   
    w powyższe pole
    wpisz szukane słowo


 Aktualności

 

Informacje Numery Numer 08-09/2007

Wakacyjne drogie paliwo czyli spuścizna globalizacji


Czerwiec mogący już uchodzić za przednówek okresu urlopowego rozpoczął się spokojnie. Na giełdach surowcowych niewiele się działo, naftowe rynki zdawały się tkwić w marazmie. Cena baryłki bliskowschodniej „light” oscylowała między 63,5 a 65 USD, a popularna „brent” wahała się w granicach 69 – 70 USD.

Delikatny marsz, dostrzegalny bardziej na wykresach niż w rzeczywistości, był pochodną wypowiedzi prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada o wciśnięciu przysłowiowego „guzika” rozpoczynającego odliczanie końca izraelskiej państwowości.

To, co mówi, nie zawsze odbierane jest poważnie w świecie, ale nigdy też nie pozostaje bez wpływu na kurs baryłki ropy. Tak też stało się i tym razem.

Deklaracja złożona 4 czerwca w rocznicę śmierci ajatollaha Chomeiniego wywołała spore oburzenie i protesty, lecz nie uznano jej za źródło potencjalnego zagrożenia dla rynku surowcowego w regionie.

Prawdziwą zawieruchę i to w dosłownym tego słowa znaczeniu przyniósł natomiast tropikalny cyklon „Gonu”. Nic dziwnego: był najpotężniejszym tego typu kataklizmem odnotowanym w historii Bliskiego Wschodu. Wiejący z prędkością niemal 200 km na godzinę wiatr i 12-metrowe fale pustoszyły wybrzeża Omanu i Iranu. Wstrzymano żeglugę, zamarł transport. Choć, jak oszacowano po jego przejściu, nie spowodował większych strat w portach i terminalach, w samej infrastrukturze przesyłowej, to jednak kilkudniowy przestój wywołał nie mniejszy zamęt na rynku niż ten czyniony dotąd przez polityków.

Za sprawą „Gonu” powróciły z drugiej strony Atlantyku lęki związane z początkiem okresu huraganów. Na domiar złego ogłoszone wówczas prognozy pogody przewidywały wysokie temperatury podczas tegorocznego lata, co sugeruje zwiększoną ich częstotliwość. Jakby tego było mało, ciepłe czy wręcz gorące lato za oceanem to wzrost popytu na oleje, wykorzystywane do zasilania urządzeń klimatyzujących.

Wkrótce na naftowych giełdach zapanował jednak optymizm co do dalszego rozwoju sytuacji politycznej w świecie oraz możliwości wystąpienia perturbacji związanych z kataklizmami klimatycznymi. Okazał się jednak zdecydowanie przedwczesny.

Pers prawdę mówi tylko raz, gdy pukając do drzwi, odpowiada żonie na pytanie kto tam – wbrew temu staremu porzekadłu chętnie powtarzanemu przez mieszkańców pewnego kraju w regionie, słowa prezydenta przestano traktować jedynie jako czczą pogróżkę.

W Libanie i Strefie Gazy zawrzało. Na efekt nie trzeba było długo czekać. W połowie miesiąca bliskowschodnia „light” sięgnęła przeszło 67 USD. Nawet dojście do skutku po bez mała 30 latach bezpośrednich rozmów między Waszyngtonem a Teheranem niekoniecznie należy interpretować jako dobrą wróżbę na przyszłość.

Nieszczęścia chodzą parami, i do napływających niepomyślnych informacji z Bliskiego Wschodu dołączył niewątpliwie niekorzystny dla konsumentów raport o katastrofalnej sytuacji ze stopniem wykorzystania tutejszych mocy rafineryjnych, i jakby tego było mało, przy towarzyszącym temu spadku zapasów benzyny. Decyzje w sprawie ich zwiększenia, jakie zapadły pod koniec ubiegłego i na początku tego roku, ilościowo nie odpowiadały bowiem temu wzrostu konsumpcji, i już obecnie podaż tego paliwa jest o 6% mniejsza, niż w analogicznym okresie roku ubiegłego.

Kolejne opublikowane dane, tym razem na temat zapasów ropy naftowej za oceanem, okazały się jednak lepsze, niż się tego spodziewano na rynku. Odnotowano nawet nieznaczny wzrost w stosunku do oczekiwanego. Kontrakty na arabską „light” spadły w ciągu godziny o około 2%, z przeszło 69,2 do 67, 8 USD. Wszystko co dobre, szybko się kończy, tak też było i tym razem.

Spadki cen były chwilowe i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Już nazajutrz, 21 czerwca, ceny surowca oraz produktów naftowych ponownie zaczęły wspinać się w górę, niemal wracając do poprzedniego poziomu. Część analityków rozpisywała się na temat niepokojących wieści napływających z Nigerii, niektórzy o groźbie strajku w brazylijskim Petrobrasie, próbując doszukać się odpowiedzi w tych i podobnych im zdarzeniach.

Trudno negować te analizy, w każdej tkwiło zresztą ziarno prawdy. Świat przyzwyczaił nas już jednak do ciągłego niepokoju. W ostatnich latach, a precyzyjniej całych dziesięcioleciach, praktycznie nie było tygodnia, w którym nie działoby się nic, co mogłoby odbić się na cenie ropy. Tym razem wydaje się podjęto fałszywy krok.

Przypuszczalnie nie chcąc powielać wcześniejszych wypowiedzi, przemilczano problem słabnącego dolara i braku równowagi na rynku wynikającego z nadwyżki popytu nad podażą. Przez kurtuazję nie wspomniano też o Iranie.

Tymczasem to właśnie wiadomość z tego kraju stała się najważniejszą informacją ostatniego tygodnia czerwca. Wprowadzenie i zatwierdzenie przez prezydenta Ahmadineżada reglamentacji paliw w państwie będącym drugim pod względem wielkości producentem OPEC, dysponującym gigantycznym potencjałem wydobywczym i największymi po Arabii Saudyjskiej rezerwami, wywołało prawdziwą konsternację w świecie.

Decyzja ta wbrew pozorom nie musi oznaczać najgorszego, choć trudno nie dostrzec w niej znamion przygotowań do wojny. Ograniczeniami, co może uspokajać, objęta została bowiem w Iranie tylko sprzedaż benzyn. Od czasu wojny z Irakiem miejscowe rafinerie borykały się z trudnościami, produkując je w ilościach daleko niewystarczających do zaspokojenia wewnętrznych potrzeb. Tymczasem liczba samochodów w Iranie zwielokrotniła się i rośnie w błyskawicznym tempie, a tutejsi kierowcy zdecydowanie preferują duże, wygodne i paliwożerne modele. Zamiłowanie Europejczyków do znacznie oszczędniejszych pojazdów napędzanych silnikiem dieslowskim jest tu nie do końca zrozumiałe. W rezultacie Iran już od dłuższego czasu jest importerem benzyn. Sprowadza już grubo powyżej 10 000 baryłek dziennie gotowych paliw silnikowych, wliczając w to również olej napędowy wykorzystywany głównie w transporcie ciężarowym, czyli dziesięć razy więcej niż Polska. Dotąd import ten był subsydiowany przez państwo, stąd też benzyna była śmiesznie tania i za litr płacono w przeliczeniu na złotówki 20 groszy, po szokowej majowej podwyżce o 25% cena wzrosła do 25 groszy. Przy kilkukrotnie niższych niż w Polsce zarobkach i pensjach minimalnych oraz ogromnym bezrobociu nie jest to mało. Taksówkarz kupujący paliwo „na lewo” musi zapłacić za nie nawet równowartość 1,8 pln.

Podwyżki i reglamentacja w Iranie, wywołały – całkiem zresztą słusznie – niemały niepokój na rynkach surowcowych. W efekcie ostatnie czerwcowe notowania arabskiej „light” po raz pierwszy w tym roku przekroczyły 70 USD za baryłkę.

Początek nowego miesiąca przyniósł prawdziwy cenowy szturm na szczyty. Po pierwszym tygodniu „brent” i „light” odbiły się do poziomu 70 USD. Zwyżka miała typowo koniunkturalny wakacyjny charakter, trudno bowiem było przyporządkować ją jakimkolwiek wydarzeniom międzynarodowej areny politycznej, co czyniło ruch cen bardziej przewidywalnym. Co prawda o zupełnym spokoju mowy być nie mogło, ale też nie udzieliła się nerwowa atmosfera sprzed roku. Większość analityków oczekiwała też nowego rekordu, baryłki powyżej 85 czy nawet 90 USD, tak się jednak nie stało. Przynajmniej w przypadku dziennych notowań, ponieważ lipiec bieżącego roku zostanie póki co zapamiętany jako miesiąc z najwyższym przeciętnym kursem baryłki ropy w dziejach naftowych notowań. W trzecim tygodniu lipca na parkiecie OPEC został najpierw wyrównany a następnie przekroczony pułap 61,02 USD, będący średnią ceną ubiegłorocznych transakcji. Dzięki temu obecny 2007 rok, jeśli nie dojdzie do radykalnej przeceny, będzie droższy niż poprzedni.

Wraz z nastaniem sierpnia nastroje kierowców miały prawo się lekko poprawić. Już w drugim tygodniu „brent” notowana na londyńskiej giełdzie po 75 USD spadła o ponad 5%, co pociągnęło w dół również arabską „light”. Rozpoczęły się spekulacje na temat możliwości powielenia ubiegłorocznego scenariusza, gdy po osiągnięciu szczytów, ceny ropy rozpoczęły marsz w dół, osiągając we wrześniu 60 USD, a zimą nawet 50 USD.

Prawdopodobieństwo powtórki z 2006 roku oczywiście istnieje, choć przyczyny obecnych zmian zdają się być skrajnie różne od tych sprzed 12 miesięcy.

Przecenę wywołało nie tyle okiełznanie – dzięki pomyślnym prognozom pogody – strachu przed sezonem huraganów nad Zatoką Meksykańską, co złe wieści, jakie napłynęły z finansowych giełd na temat stanu amerykańskiej gospodarki. Nienajlepsza kondycja, perspektywy spadku popytu nie sprzyjały utrzymaniu wysokich cen ropy. Kryzys został opanowany w dużej mierze dzięki decyzji FED, a precyzyjniej czasowo zażegnany, co wyhamowało również spadki cen ropy na poziomie oscylującym w widełkach 68 – 70 USD. Nie jest to jednak trwale rozwiązanie. Powstałe status quo nie utrzyma się dłużej niż kilka tygodni. Na cenach ropy w kolejnych miesiącach zaważą przede wszystkim doniesienia na temat sytuacji ekonomicznej w Stanach Zjednoczonych. Polityczne i pogodowe doniesienia będą jedynie korygowały ruchy cen w górę i dół.

Istniejąca niepewność sprzyja spekulacji surowcem. Niestety tę ostatnią nasze rodzime koncerny uznają ostatnimi czasy za źródło dodatkowych dochodów, kosztem oczywiście swych klientów. Ich nastrojów raczej nie poprawi świadomość traktowania zakupionego przez państwowe molochy surowca niczym środka tezauryzacyjnego i czerpania zysków z magazynowania go, wobec czego pozostają oni zupełnie bezradni.




 



Reklama:

Komfortowe apartamenty
"business class"
w centrum Krakowa.
www.fineapartment.pl




PRACA   PRENUMERATA   REKLAMA   WSPÓŁPRACA   ARCHIWUM

Copyright (C) Gigawat Energia 2002
projekt strony i wykonanie: NSS Integrator