Aktualności
|
|
Informacje
Numery
Numer 10/2007
Koniec „Przyjaźni”?
|
|
Autor: opr. red.
|
Data publikacji: 20.10.2007 14:46
|
W pierwszych dniach września Łukoil oficjalnie poinformował o zamiarze zwiększenia dostaw ropy do Niemiec. Ze swoim pośrednikiem na ten kraj – spółką Sunimex Handels – porozumiał już w sprawie nowych, wyższych cen. W zestawieniu z alarmującymi doniesieniami dochodzącymi od końca lipca z rafinerii Schwedt o zmniejszeniu partii surowca docierających tu rurociągiem „Przyjaźń”, informacja ta musi cieszyć. Ropa ponownie bowiem popłynie nim szeroką strugą do Niemiec, potwierdzając przydatność leciwej magistrali naftowej. Pytaniem pozostaje jednak na jak długo?
|
Miłe złego...?
Tym razem potencjalny kryzys zażegnany został w zarodku. Wiadomość o wprowadzeniu nowych stawek w pełni potwierdziła wcześniejsze przypuszczenia o czysto ekonomicznym podłożu perturbacji w dostawach dla niemieckich odbiorców. Podejrzenia dotyczące politycznego wymiaru zajścia na szczęście się nie potwierdziły. Niepokój o dalszy los „Przyjaźni”, najważniejszej arterii zaopatrującej nasz kraj w ropę, niestety powrócił i to ze zdwojoną siłą. Lęk ten zdaje się być w pełni uzasadniony. Osiągnięty konsensus nosi bowiem wszelkie znamiona tymczasowości. Na dłuższą metę nie może satysfakcjonować żadnej ze stron. Nie zabezpiecza bowiem odbiorców przed ryzykiem ponownego wystąpienia komplikacji z dostawami, a eksporterom - wyłączności w zyskach ze sprzedaży i swobody polityki cenowej.
Czy ostatnie wydarzenia można uznać za rosyjską przymiarkę do rezygnacji w najbliższych latach z przesyłu surowca liczącą sobie już przeszło ćwierć wieku naftową magistralą? Niestety, wszystkie znaki na ziemi, a precyzyjniej pod nią, właśnie na to wskazują.
Na zapleczu
Rosja sukcesywnie zwiększa wydobycie surowca na swoim terytorium. W bieżącym roku po raz pierwszy w swych dziejach wyprzedziła pod tym względem Arabię Saudyjską, stając się największym w świecie naftowym producentem, choć rzeczywiście doszło do tego jeszcze ubiegłej jesieni, co potwierdzają między innymi dane Amerykańskiego Departamentu Energii. Proporcjonalnie do notowanych wzrostów, pnie się też w górę wielkość rosyjskiego eksportu naftowego. Spadek wielkości dostaw kierowanych do końcowych, odbiorczych terminali rurociągu w Niemczech, w tym do rafinerii w Schwedt, nie wynikał zatem z braku odpowiednich rezerw ropy gwarantujących ich utrzymanie na dotychczasowym poziomie czy też ograniczeń wywozowych. Stanowił przypadek zupełnie odosobniony, nie mający przełożenia na kondycję rosyjskiego sektora, nosząc wszystkie możliwe znamiona celowego działania.
Żonglerka odpowiedzialnością
Transnieft – rosyjski operator rurociągu, oficjalnie zaprzeczył, jakoby przedsiębiorstwo to nie wypełniało spoczywających na nim zadań. Odpowiedzialnością za zmniejszony przesył obarczył Łukoil, ociągający się rzekomo z dostawą objętościowo trzeciej części surowca przewidzianego dla niemieckiego odbiorcy. Zrzucanie winy na koncern, zresztą nie poczuwający się do niej w żadnym razie, dołożyło jedynie nowy wątek do dyskusji, niczego jednak nie rozwiązywało. Zważywszy dodatkowo na osiągane przezeń w ostatnim okresie pod każdym względem rekordowe wyniki, najzwyczajniej też nie mogło uchodzić za satysfakcjonujące kogokolwiek wyjaśnienie sprawy.
Pretendując do roli ofiary
Równie trudna do określenia pozostawała sama wielkość niedoboru. Dotarcie do prawdy byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby PERN, zawiadujący polskim odcinkiem „Przyjaźni”, stał się faktycznie, a nie tylko z nazwy i statusu prawnego, spółką akcyjną, upubliczniając cykliczne raporty na temat prowadzonej działalności zgodnie z obowiązującymi w Europie standardami. Niestety, tak jednak nie jest, co w przypadku wielce prawdopodobnych w najbliższej przyszłości perturbacji, może obrócić się tylko przeciw polskiemu przedsiębiorstwu. Utrzymywanie z premedytacją tego stanu, jeśli nie ma na celu wywołania prowokacji politycznej, czego, zważywszy na obsadę z partyjnego klucza zarządu firmy, wykluczyć się rzecz jasna nie da, to prawdziwe igranie z ogniem, co w naftowej branży nie może skończyć się dobrze.
Frontem do klienta
Między styczniem a majem Łukoil dostarczał do Niemiec średnio pół miliona ton ropy miesięcznie. W czerwcu i lipcu mniej, ale w sierpniu było to już 520000, a zgodnie z zapowiedziami przedstawicieli koncernu, od początku września do końca roku będzie to ilość nie mniejsza niż 600000. Wagit Aliekpierow, prezes Łukoila, pytany na łamach rosyjskiego dziennika „Wiedomosti” o przyczyny czerwcowo–lipcowych redukcji, jako główny powód wskazał obniżenie opłacalności transferu surowca „Przyjaźnią”. Kiedy tylko pojawiła się możliwość przesyłu części nafty przez Primorsk – dodał – koncern natychmiast z niej skorzystał. Wypowiedź ta ma swoją wymowę, nawet jeśli padła w momencie prowadzonych z Sunimexem negocjacji nowych stawek. Nietrudno bowiem odnaleźć w niej wskazówkę, co może stać się z przecinającym Polskę rurociągiem, gdy prace nad zwiększeniem przepustowości rosyjskich nadbałtyckich terminali naftowych zostaną zakończone. Pierwsza próba deprecjacji jego roli, bez względu na okoliczności, w jakich się rozegrała, stała się faktem i, co nie napawa optymizmem, wypadła pomyślnie.
Tylko przygrywka?
Po parafowaniu nowego porozumienia, napięcie towarzyszące wprowadzeniu ograniczeń natychmiast opadło, tłumiąc medialny wydźwięk całego zajścia. Obyło się ono bez większego echa, bo też stawka gry, przynajmniej tym razem, nie była zbyt wysoka. Sięgała co najwyżej kilkunastu centów na baryłce i tyle prawdopodobnie też Łukoil wytargował od Sunimexu. Prowizja, jaką spółka ta pobiera od eksporterów, do oszałamiających nie należy, oscyluje w przedziale między 0,3 a 0,5 USD. Na niemieckim rynku najniższą stawkę 0,1–0,15 USD płaci jej Surgutnieftiegaz. Łukoil będzie przypuszczalnie kooperował odtąd na podobnych warunkach. Wątpliwe jednak, aby narażał swą wiarygodność, stając się sprawcą całego zamieszania, wyłącznie dla uzyskanych ustępstw. Finansowo niewiele by zyskał, nawet gdyby całkowicie uwolnił się od pośrednictwa Sunimexu.
Jeszcze nie teraz?
Marginalizacja znaczenia „Przyjaźni” jako linii tranzytu rosyjskiej ropy na Zachód nie musi wcale zwiastować najgorszego. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Niemieccy eksperci skłonni byli - co prawda - dostrzec w zaistniałej sytuacji element rosyjskiej strategii zmierzającej do zmiany kanałów dostaw, ale wiązali to tym razem słusznie, jak się okazało, głównie z pragnieniem osiągnięcia wyższych zysków z tytułu sprzedaży surowca.
W takim czysto biznesowym kontekście, zmniejszenie dostaw posłużyło doraźnie jako środek nacisku na pośrednika, do którego wyeliminowania Łukoil najwyraźniej dąży, starając się samodzielnie wejść na rynek europejski i zaopatrywać na nim swych odbiorców. Ma przy tym jednak niezwykle trudne zadanie, ponieważ niemieckie rafinerie wcale nie palą się do nawiązania wprost współpracy z nie podlegającymi tej samej jurysdykcji rosyjskimi kompaniami, gdyż na wypadek potencjalnego konfliktu, miałyby utrudnioną drogę sądownego dochodzenia swych racji i potencjalnych roszczeń.
Prawdziwe profity z podjętych działań, a zatem i ich rzeczywisty cel, łączyć należy z czytelnym sygnałem ostrzegawczym wysłanym „niejako przy okazji” białoruskim orędownikom podniesienia ceł i opłat tranzytowych.
Łukoil: morzem taniej
Ignorowanie go przez Mińsk kuriozalnie przysporzyć może nam nie mniejszych kłopotów niż bezpośrednim winowajcom zamieszania. Nie wydaje się jednak, aby sytuacja ta stanowiła jakiś szczególny powód do zmartwień na Białorusi. Tutejsza władza, w pełni świadoma stanu stosunków polsko–rosyjskich, może przyjąć założenie graniczące niemal z pewnoscią, iż za spowodowany przez nią spadek dostaw Warszawa obarczy winą Moskwę. Jakby tego było mało, liczyć może nawet na kampanię propagandową nad Wisłą, promującą projekt budowy przez jej terytorium rurociągu mającego nam i Litwie dostarczać kaspijską ropę. Nic nie wskazuje, aby ten stan rzecz miał ulec w najbliższym czasie zmianie. Stąd też Łukoil już obecnie wskazuje na znacznie wyższą rentowność dostaw drogą morską niż za pośrednictwem „Przyjaźni”. Różnica ta sięgać ma 5–7 USD na tonie, zdaniem analityków koncernu. Zabezpiecza też rosyjskich eksporterów, co jest podkreślane przed podbieraniem ropy przez Białoruś, jak to miało miejsce w styczniu bieżącego roku i stratami spowodowanymi koniecznością wstrzymania w takim przypadku dostaw.
Pełną parą
Prace nad stworzeniem alternatywnych dróg transportu - w stosunku do przecinającego obszar Białorusi i Polski rurociągu - idą pełną parą. Port w Primorsku już przeładowuje niemal 80 mln ton rocznie, a do 2010 roku, gdy przypuszczalnie ukończona zostanie druga nitka BTS (Baltijskaja Truboprowodnaja Sistema) będąca de facto odchodzącym od granicy rosyjsko–białoruskiej ku północy odgałęzieniem „Przyjaźni”, ma jeszcze o połowę zwiększyć swą zdolność wysyłkową. Równie prężnie rozbudowuje swój terminal przeładunkowy w Wysocku pod Petersburgiem Łukoil, choć docelowo z potencjałem 13,5 mln ton na tle Primoska wygląda nieco blado. Nakładając na wizerunek wyłaniający się zza frontu inwestycji odmłodzoną armadę zbiornikowców Sovkomflotu, otrzymujemy obraz iście imponujących, zakrojonych na szeroką skalę działań. Precyzyjnych oraz perfekcyjnie ze sobą skoordynowanych, a przede wszystkim służących jednemu i temu samemu celowi, co powinno przemówić wreszcie do beneficjentów „Przyjaźni”.
Baltimax kontra rura
Wykreowanie wyłącznie dla potrzeb przewozów bałtyckich nowego typu tankowców Baltimax nie jest jedynie wytworem mocarstwowych ambicji. Zwodowany w lipcu „Aleksey Kosygin” - jedno z najmłodszych dzieci Sovkomflotu, podobnie do swego pływającego już po Bałtyku bliźniaka „Vladimira Tikhonova”, finalisty prestiżowego konkursu Lloyda na okręt roku 2006 (“Best Ship of the Year 2006” award.), gotowy zabrać pod pokład 1.000.000 baryłek ropy, ma swoje praktyczne przeznaczenie. Jest nim obsługa terminalu w Primorsku. Dokładnie takie samo zastosowanie znajdą budowane przez koreańskie stocznie Hyundaia i Daewoo dla Sovkomflotu cztery kolejne Baltimaxy. Gdy ostatni, oznaczony na razie numerem roboczym 2036, dotrze do macierzystego portu, co zgodnie z planami ma nastąpić w pierwszej połowie 2010, zdolne będą zagwarantować ciągłość dostaw do bałtyckich terminali naftowych na wschodzie Niemiec w ilościach całkowicie pokrywających potrzeby konsumpcyjne tego państwa.
Wątpliwy zysk
Cały projekt łącznie z dodatkową magistralą do Primorska stał się z punktu widzenia rosyjskich interesów przedsięwzięciem niezbędnym, co jednak nie czyni go bynajmniej tanim czy też niezwykle dochodowym. Miną zatem lata nim inwestycja się w pełni zamortyzuje, co różni ją od fizycznie już istniejacej i nie wymagającej podobnego nakładu środków „Przyjaźni”. Główną zaletą spedycji drogą morską rosyjskiej ropy na Zachód pozostaje - wbrew pozorom - nie tyle sam rachunek ekonomiczny, co pośrednio także wpływającą na niego swoboda oraz niezależność, jaką daje ominięcie państw tranzytowych. Brak konieczności ciągłego liczenia się z przykrymi niespodziankami kapryśnych partnerów ma bowiem swój wymiar finansowy. Gdyby nie on, wyższa rentowność traktu morskiego nie byłaby taka zupełnie oczywista. Szczególnie biorąc pod uwagę sam koszt dostawy „Przyjaźnią”, nadal teoretycznie tańszy o 2-3 dolary niż przewóz tankowcem.
Biznes czy polityka?
Patrząc z punktu widzenia interesu dostawców, bo to od nich wyłącznie zależeć będą dalsze losy „Przyjaźni”, likwidacja rurociągu mija się też z celem. Magistrala nadal będzie istniała, choć z pewnością lata swej świetności ma już za sobą i trudno się spodziewać jej renesansu. Rozbudowa rosyjskich terminali naftowych i rosnąca w siłę flota „baltimaxów” z jednej strony, modernizacja polskiego Naftoportu i morskich baz przeładunkowych na niemieckich wybrzeżach Bałtyku - z drugiej, z pewnością nie będą temu sprzyjać. Powoli straci dzierżoną przez lata palmę pierwszeństwa, przestając być najważniejszym kanałem zaopatrzenia w rosyjską ropę. Ułatwi to koncernom ze wschodu renegocjacje kontraktów i stawek tranzytowych, ich siła przetargowa będzie bowiem nieporównywalnie większa niż kupujących, jak to miało miejsce w czasach, gdy były zawierane, co wpłynie na poprawę ekonomicznej atrakcyjności przesyłu surowca tradycyjnym traktem. Oczywiście nie obędzie się przy tym bez politycznych przepychanek i protestów. Wbrew pozorom jednak obniżenie pobieranych taryf przesyłowych, choć dla wielu teza ta trącać może herezją, niesie dla Polski więcej korzyści niż strat. Najważniejsza z nich to - rzecz jasna - dalsze funkcjonowanie „Przyjaźni”, bo równie taniego i wygodnego źródła zaopatrzenia próżno szukać. W sferze marzeń pozostają kolejne rurociągi z Rosji przecinające terytorium Polski i sieć baz magazynujących przesyłaną nimi ropę dla pozostałych państw unijnych. Płynące stąd zyski oraz gwarancja bezpieczeństwa energetycznego dla naszego kraju nie mają racji bytu wobec takich a nie innych panujących wizji polityki paliwowej.
Co zatem z „Przyjaźnią”? Jeśli górę nad politykami tak chętnie szermującymi patriotycznymi hasłami, weźmie prosty rachunek ekonomiczny, przetrwa.
|
|
|
|