Energetyka tradycyjna
  Energ. niekonwencjonalna
  Informatyka w energetyce
  Kraj w skrócie
   Świat w skrócie
REDAKCJA     PRENUMERATA     REKLAMA     WSPÓŁPRACA     ARCHIWUM

    SZUKAJ
   
    w powyższe pole
    wpisz szukane słowo


 Aktualności

 

Informacje Numery Numer 12/2007

Dolar tonący w ropie


Przez lata był najważniejszym atrybutem wuja Sama. Tworzył jego siłę i ugruntowywał pozycję. Zaskarbiał mu przychylność, nawet nieprzejednanych wrogów. To właśnie z nim kojarzono w świecie Stany Zjednoczone i to, co potocznie mieściło się w pojęciu amerykański sen. Dziś nie chcą go już Arabowie, Rosjanie i nawet Chińczycy. Dolar, bo to o nim rzecz, przestał być obiektem pożądania. Prysł jego czar i poza nostalgią, nie ma powodów aby go trzymać. Mało tego, coraz częściej traktowany jako „gorący pieniądz” czyli taki, którego należy się pozbyć możliwie jak najszybciej.

Drożejąca na rynkach surowcowych ropa może go zupełnie zatopić i to prędzej niż moglibyśmy się tego mogli spodziewać. Wraz z nim tonąć zacznie amerykańska gospodarka, a oznacza to ni mniej ni więcej, tylko recesję i to nie tylko po tamtej stronie oceanu.





Naftowy szach

Jeszcze przed pięcioma laty dzienne zużycie ropy w Stanach Zjednoczonych wynosiło 19 600 tys. baryłek dziennie, rok temu było to już o milion więcej. Niemal dokładnie o tyle samo spadło w tym samym czasie miejscowe wydobycie surowca. Tendencja ta jest stała i utrzymuje się od bez mała dwóch dekad. Rosnący deficyt wewnętrzny uzupełniany jest oczywiście importem. W 2002 roku naftowe zakupy kosztowały Amerykanów niespełna 80 mld USD, w ubiegłym przeszło 225 mld, a w przyszłym – przy zachowaniu aktualnych cen – będzie to dwa razy więcej. Kwota wydaje się porażająca, nawet dla budżetu supermocarstwa gotowego asygnować 2 mld USD tygodniowo na wojnę w Iraku. W dodatku koszty te kumulują się w portfelach mieszkańców tego zacnego państwa, bo to oni, a nie państwo, kupują produkty naftowe, podobnie jak i finansują ze swych podatków interwencję zbrojną. Sytuacja wydaje się patowa: wycofanie wojsk z Bliskiego Wschodu doprowadzi do raptownego niekontrolowanego wzrostu cen ropy za sprawą eskalacji konfliktu w całym regionie Zatoki Perskiej, co uderzy w budżet każdej rodziny za oceanem. Pozostawienie ich na miejscu niweczy szansę już nie tylko na oczekiwane zawsze cięcia podatkowe, ale też na zachowanie ich na dotychczasowym pułapie. Przy wolniej, niż w przypadku pierwszego wariantu, ale obiektywnie nadal niezwykle szybko drożejącej ropie oznacza to dla przeciętnego Amerykanina konieczność ograniczenia konsumpcji innych towarów, czyli ubożenie.

Niechciana waluta

Spadek wobec podstawowych walut, w jakich rozlicza się transakcje międzynarodowe, waha się w przedziale 20-40%, dewaluując się wobec każdej z nich w innym stosunku. Najbardziej, bo aż o 41,2%, umocniło się wobec niego euro, funt brytyjski o 32,8%, podobnie rzecz miała się ze szwajcarskim frankiem, i nawet rosyjski rubel ulegający silnej presji inflacyjnej, zyskał wobec niego i to całkiem sporo. Moskiewskie banki na początku 2002 roku sprzedawały dolary po 32 ruble, dziś po 24,5.

Przecena ta zatem tylko w nieznacznym stopniu kompensuje wzrost wydatków ponoszonych na zaopatrzenie Stanów Zjednoczonych w ropę naftową. Abstrahując od problemu zwiększenia popytu i biorąc jedynie pod uwagę obecnie trzykrotnie wyższą cenę surowca niż przed pięciu laty, amortyzacja skutków podwyżki z tytułu spadku wartości pieniądza nie przekracza kilkunastu punktów, ocierając się o barierę 20%. Zważywszy na skalę podwyżki to, najdelikatniej rzecz ujmując, bardzo niewiele.

Zresztą dla tamtejszego rynku wewnętrznego, czyli tego, z jakim fizycznie mają do czynienia klienci miejscowych stacji benzynowych, póki co nie ma to większego znaczenia i mieć nie będzie tak długo, jak ich waluta będzie podstawowym środkiem płatniczym przy rozliczaniu transakcji naftowych. Nie kryje się za tym dla nich nic dobrego, nie mogą bowiem liczyć na choćby minimalną osłonę przed zwyżkującymi cenami paliw, nie wspominając już o takiej, z jakiej korzystają od dłuższego czasu Europejczycy, w tym także - pełnymi garściami - Polacy.

Nie oznacza to, aby na starym kontynencie było taniej. Za sprawą polityki podatkowej, tankując samochód, płacimy prawie dwa razy więcej niż za oceanem, i trudno wręcz wyobrazić sobie minę mieszkańca Teksasu zmuszonego płacić na swojej rodzimej stacji powyżej 7 USD za galon, co stanowi dla mieszkańca Bawarii szarą codzienność.

Wykres 3. Forex Markets - zestawienie: Swiss FX Brokerage House.

Wykres 4. Forex Markets - zestawienie: Swiss FX Brokerage House.

Wykres 5. Forex Markets - zestawienie: Swiss FX Brokerage House.

Koniec legendy

Samo obniżenie kursu notowań amerykańskiego pieniądza w stosunku do innych walut, jako proces długofalowy, mogłoby zostać zaakceptowane przez rynki, gdyby jednak te miały na to czas. Takowego jednak nie otrzymały. W przeciwnym razie stałoby się to być może nawet impulsem stymulującym amerykańską gospodarkę, a ta pociągnęłaby za sobą pozostałe. Zawężony do okresu kilkunastu miesięcy przestaje być, jak miało to niegdyś miejsce, gdy przedstawiciel administracji R. Nixona, odnosząc się do kwestii inflacji, powiedział: „tani dolar to kłopot dla innych, a nie Stanów Zjednoczonych”, i zaczyna być problemem również, jeśli nie przede wszystkim, amerykańskim. Bardzo poważnym, głównie za sprawą ekspresji całego procesu. Od ujawnienia się kryzysu kredytowego w sierpniu do początku listopada 2007 roku wartość dolara w stosunku do euro spadła o 8,8 procent, i to bynajmniej nie za sprawą umacniania się europejskiej jednostki monetarnej. Przyjmując za wyznacznik ceny złota, które zwyżkowało w tym czasie także wobec euro, inflacja dolarowa tylko na przestrzeni trzech miesięcy sięgnęła wartości dwucyfrowych. Podobnie rzecz ma się z cenami innych surowców i to niekoniecznie energetycznych.

Wykres 6. Forex Markets - zestawienie: Swiss FX Brokerage House

Takie tempo deprecjacji amerykańskiego pieniądza niszczy i niweczy budowaną przez dziesiątki lat legendę i zaufanie, jakim się cieszył. Czynnik psychologiczny, który po zerwaniu z ekwiwalentem kruszcowym, pozostawał przez ostatnie dziesięciolecia faktycznym spiritus movens nie tylko mocy nabywczej, ale też istoty powszechnego stosunku do dolara, ma kolosalne znaczenie i nie może być bagatelizowany. Tracąc go, waluta Stanów Zjednoczonych, a zarazem i gospodarka tego państwa pozbawiona zostanie jednego ze swych głównych atrybutów.

Pożegnanie z petrodolarem?

Już obecnie dolar przestał być postrzegany jako środek tezauryzacji. Od końca wiosny bieżącego roku rosyjski rząd federalny zaczął systematycznie ograniczać gromadzenie rezerw w dolarach na rzecz lokowania nadwyżek pochodzących z eksportu ropy i gazu głównie w złocie. Prawdziwy cios wymierzyły mu Chiny, najpierw poprzez październikowe wypowiedzi wysokich rangą dygnitarzy partyjnych o zmianie preferencji rozliczeń, a następnie niepokój, jaki półoficjalnie wyraził premier tego kraju Wen Jiabao podczas jednego z listopadowych spotkań z biznesmenami w Singapurze, o zachowanie wartości nagromadzonych w niebagatelnej wysokości 1,34 bln USD. Oliwy do ognia dolali dokładnie w tym samym czasie przeydenci Iranu i Wenezueli, domagając się podczas szczytu OPEC odejścia od rozliczeń dolarowych w transakcjach naftowych jako szczególnie niekorzystnych dla eksporterów. Co prawda, Pekin chce silnego dolara, czego nie kryje prezes Banku Chin - Zhou Xiaochuan, i trudno się temu dziwić przy takich rezerwach, ale też wcale nie znaczy to, aby dalej zechciał lokować nadwyżki ze swego dodatniego bilansu handlowego właśnie w dolarach. Pragnienie stabilności na rynku walutowym i powstrzymania deprecjacji dolara nie idzie tu bynajmniej w parze z czynnym zaangażowaniem się w jego ratowanie. W efekcie sprowadzi się co najwyżej do zablokowania zakusów do gwałtownego wyzbycia się amerykańskich środków płatniczych. Choć zatem za sprawą asekuracyjnej polityki miedzy innymi ChRL, Rosji czy Arabii Saudyjskiej nie dojdzie do nagłego zwielokrotnienia podaży dolara, to jednak przy zmniejszającym się nań popycie, wyprzedaż będzie trwała. Animować będą ją zarówno podmioty instytucjonalne, jak i drobni ciułacze gotowi zamienić tracący na wartości pieniądz na dobra materialne, traktując je jako środek tezauryzacji.

Naftowy up-stream czyli cenowe perpetuum mobile

Brane będą pod uwagę głównie te, które najmocniej zwyżkowały wobec dolara ostatnimi czasy: surowce energetyczne i złoto. Na celowniku dużych inwestorów dysponujących ogromnymi środkami finansowymi, a więc banków państwowych i prywatnych, towarzystw powierniczych, funduszy emerytalnych etc. już od kilkudziesięciu miesięcy znajdują się przedsięwzięcia w sektorze wydobycia i transferu nafty i gazu. Szczególnymi względami otaczane są wszelakie w rodzaju up-streamu. Nie ma przy tym znaczenia, czy inwestor faktycznie ma zamiar prowadzić eksploatacje czy też nie. Rosnąca wartość baryłki ropy czy też kubika gazu, a tym samym i złoża będącego niczym innym, niż naturalnym ich magazynem, jest świetną i perspektywiczną lokatą. Działki, na których nie dokonano nawet próbnych odwiertów stosownie do prawdopodobieństwa wystąpienia w nich poszukiwanych surowców, drożeją od kilkunastu do kilkudziesięciu procent rocznie. Gdy pojawia się w okolicy infrastruktura przesyłowa, zdarza się i trzy-, czterokrotne pomnożenie wartości, a w skrajnych wypadkach i większe. Im wyższa cena ropy, tym droższy up-stream i odwrotnie. W przeciwieństwie do giełdowych notowań akcji, tu przysłowiowa bańka nie pęknie jeszcze długo, bo rzecz idzie o źródła energii z definicji nieodnawialne, czyli takie, których ilość zmniejsza się w tempie zbliżonym do rosnącego na nie popytu.




 



Reklama:

Komfortowe apartamenty
"business class"
w centrum Krakowa.
www.fineapartment.pl




PRACA   PRENUMERATA   REKLAMA   WSPÓŁPRACA   ARCHIWUM

Copyright (C) Gigawat Energia 2002
projekt strony i wykonanie: NSS Integrator