Energetyka tradycyjna
  Energ. niekonwencjonalna
  Informatyka w energetyce
  Kraj w skrócie
   Świat w skrócie
REDAKCJA     PRENUMERATA     REKLAMA     WSPÓŁPRACA     ARCHIWUM

    SZUKAJ
   
    w powyższe pole
    wpisz szukane słowo


 Aktualności

 

Informacje Numery Numer 02/2007

Kaukaski kocioł gazowy


W końcu grudnia 2006 roku Gruzini ulegli Gazpromowi, godząc się na podwyżkę cen gazu z 110 do 235 USD za 1000 m3.. Niespełna dwa tygodnie później podpisali jeszcze jeden dodatkowy kontrakt.

Dzięki temu kupią go po 120 USD za 1000 m3.Nowymdostawcą jest cierpiący ostatnimi laty na chroniczny deficyt tego surowca, dotąd zaś największy jego importer w regionie – Azerbejdżan.

Apetyty

W latach 2002 – 2004 w kraju tym wydobywano od 4,8 do 4,6 mld m3 gazu, czyli zaledwie o 10 % więcej niż w Polsce. Przy niemal dwunastokrotnie większych zasobach naturalnych nie było to wiele. Na pewno zbyt mało dla niezwykle energochłonnej za sprawą sektora wydobywczo – petrochemicznego miejscowej gospodarki. Konsumuje ona bowiem przeszło 9 mld m3, a więc dwa razy tyle, ile wynosiła tutejsza produkcja.

Deficyt uzupełniano importem surowca. Kupowano go głównie od Gazpromu. Rosjanie sprzedawali chętnie i dużo. Rosły ceny ropy, a zatem kaukaska petrorepublika miała czym płacić. Kosztowało ją to jednak z roku na rok coraz więcej, bo też zachłanność rosyjskiego monopolisty zdawała się nie mieć umiaru. Jeszcze czternaście miesięcy temu w końcu 2005 roku wystawione Azerbejdżanowi rachunki z tego tytułu opiewały na zaledwie 60 USD za każde 1000 m3, w 2006 roku była to już kwota niemal dwa razy wyższa, bo 110 USD. Gazprom nie zamierzał bynajmniej na tym poprzestać. Jesienią oznajmił o konieczności podniesienia z początkiem 2007 roku cen do poziomu płaconego przez pozostałych odbiorców. Nowa stawka dla Azerbejdżanu wynieść miała 230 USD.

Rosyjskie rachunki

Dostarczając w 2006 roku przeszło 4,5 mld m3,rosyjskikoncern otrzymał niebagatelną sumę pół miliarda dolarów. Podwyżka do 230 USD nie miała jednak na celu zwielokrotnienia przychodów Gazpromu. Koncern zapowiedział bowiem równoczesne ograniczenie o dwie trzecie eksportu gazu. Redukując ilość surowca do 1,5 mld m3,zainkasowałby zatem co najwyżej 350 mln USD. Godził się zatem na zmniejszenie wpływów, zwiększając zysk jednostkowy, co jednak nie do końca odzwierciedlało się w rentowności sprzedaży gazu temu państwu.

Deklaracje dotyczące podwyżki na dostarczany tu surowiec tylko pośrednio łączyć można z wprowadzaną przez koncern polityką ujednolicania stawek za gaz dla różnych odbiorców. Chęć zniwelowania dyferencji cenowych – określana coraz częściej mianem „urawniłowki” – lokowała się co prawda gdzieś głęboko w tle całego procesu decyzyjnego, stanowiąc póki co jedynie w tym przypadku medialne wyjaśnienie zajścia..

Powodów podniesienia taryfy Rosjanie nigdy nie ukrywali. Azerbejdżan uruchomił od grudnia wydobycie gazu z ogromnego złoża Shah Deniz na Morzu Kaspijskim i jest już gotowy do eksportu własnego surowca przez Gruzję oraz Turcję do Grecji i Włoch po cenie wyższej niż płacone Gazpromowi w 2006 roku wspomniane 110 USD za 1000 m3. Na Zachód trafi rzecz jasna partia stanowiąca nieskonsumowaną przez miejscowy przemysł nadwyżkę, ta – za sprawą postawy rosyjskiego koncernu – będzie szczuplejsza niż oczekiwano jeszcze do niedawna.

Tłok w gazowym skarbcu

Zasobność Shah Deniz, szacowana nawet na bilion metrów sześciennych, stwarza świetne perspektywy na przyszłość. Głównie jednak dla brytyjskiej BP i norweskiego Statoila dysponujących największymi 25,5% udziałami. Azerbejdżanowi, a precyzyjniej państwowej firmie Socar, przypadło jedynie 10%, tyle co francuskiemu Elf-owi, spółce LukAgip będącej joint-venture rosyjskiego Lukoilu i oddziału Agip włoskiego ENI, irańskiej Oil Industries Engineering and Construction. Jedynie turecka firma Turkish Petroleum Overseas Co. posiada mniejszy, i to znikomo, bo zaledwie o procent, pakiet własnościowy niż rodzimy kapitał.

Pozostawiona Azerbejdżanowi dzieciąt część powinna przynajmniej na kilka lat – od 6 do 8 w zależności od tempa rozwoju gospodarczego – zaspokoić wszystkie potrzeby gospodarki tego kraju. Niestety tak się nie stanie. Kryjące się pod morskim dnem bogactwo z wielu przyczyn, nie tylko natury technicznej, nie pozwala wydobyć się na powierzchnie w tempie satysfakcjonującym właścicieli. Obecnie to jedynie 5,6 mln m3 gazu i 2500 ton kondensatu dziennie, co w okresie rocznym wynosi odpowiednio 2 mld m3 i niecały milion ton. Wkrótce z pewnością wzrośnie, choć o dziesięciokrotnie większym wydobyciu, co pierwotnie zakładali inicjatorzy projektu, nie może być raczej mowy.

Wspominane po pierwszych próbnych odwiertach i tak chętnie przytaczane na łamach polskiej prasy oceny oksfordzkiego profesora Jonathana Sterna określające roczną zdolność wydobywczą na 20 mld m3, zdają się zwyczajną mrzonką. Zresztą trudno dziwić się podawanym wówczas wielkościom. W pewnym sensie tłumaczyły zasadność zainwestowania miliardów euro w eksploatację złoża. Przy obowiązujących w końcu ubiegłego wieku stawkach za gaz istniały poważne wątpliwości co do rentowności całego przedsięwzięcia. Nawet najpewniejsze rekomendacje i prognozy dotyczące wzrostu cen surowca nie rozwiewały tych wątpliwości. Podjęcie decyzji o finansowym zaangażowaniu się w projekt wymagało czegoś znacznie pewniejszego Takim elementem były plany wielkości wydobycia – delikatnie to nazywając – „bardzo optymistyczne”.

Polityczna poprawność

Rozpoczęta w grudniu 2006 roku eksploatacja Shah Deniz nie przyniesie też Azerbejdżanowi krociowych zysków. Na dobrą sprawę wyniesie on najmniej z całego interesu. W grudniu Turcja podpisała umowę z Gruzją. Na mocy tego porozumienia 800 mln m3 z partii surowca przesyłanego z Shah Deniz do Turcji trafi do Gruzji. Spora część z tego, bo 250 mln m3,sprzedana zostanie po specjalnej preferencyjnej cenie, a kolejne 50 mln m3 stanowić będzie opłatę tranzytową za przesył surowca przez terytoria gruzińskie rurociągiem Baku – Tibilisi – Erzerum.. To oczywiście zdecydowanie za mało nawet dla potrzeb tak niewielkiego konsumenta, jakim jest zużywająca niespełna 1,8 mld m3 Gruzja. Mimo stosunkowo niedużej, ośmiokrotnie mniejsze niż w Polsce, konsumpcji gazu, kraj ten od dłuższego czasu borykał się z zaopatrzeniem.

Przed rokiem, gdy w wyniku eksplozji rurociągu dostawy rosyjskiego surowca przestały docierać, przerwane zostały też linie elektryczne. Chłód niedogrzanych mieszkań, brak prądu a nawet wody dał się mocno we znaki mieszkańcom kraju. Prezydent Michaił Saakaszwili oskarżył wtedy Moskwę o celowe spowodowanie blokady energetycznej. Zarzuty brzmiały wiarygodnie, do uszkodzeń linii przesyłowych doszło bowiem na terytorium Federacji. Bez przeszkód można było tez wskazać powody restrykcyjnych działań, Gruzini dołożyli zresztą wszelkich starań, aby tych nie brakło. Najpierw obiecali dopuścić rosyjskie firmy do prywatyzacji rurociągów biegnących przez ich kraj, a następnie, pragnąc uzyskać za nie lepszą cenę, przyjęli 300 mln USD od Stanów Zjednoczonych na remont gazociągów, zobowiązując się jednocześnie nie sprzedawać nikomu tych magistral bez amerykańskiej zgody. Tymczasem kuszony obietnicą przejęcia infrastruktury przesyłowej Gazprom dostarczał Gruzji gaz po cenie czterokrotnie–pięciokrotnie niższej niż wielu innym kontrahentom. Kiedy jednak okazało się, że rozmowy na temat potencjalnego przejęcia rurociągów Rosjanie powinni najpierw prowadzić w Waszyngtonie, a dopiero następnie w Tbilisi, mogli czuć się nieodpartą pokusę, aby zrewanżować się pięknym za nadobne, nawet jeśli wynegocjonowali już nową wyższą i bardziej korzystną dla siebie cenę za dostarczany surowiec.

Póki co odcięci w styczniu 2006 roku od dostaw znaleźli się w sytuacji trudnej do pozazdroszczenia. Z opresji wybawić miał ich Iran. Prezydent Saakaszwili nawet obwieścił wtedy zawarcie z nim porozumienia o ratunkowych dostawach gazu dla swego kraju. Ile było w nim prawdy, nie wiadomo. Dwa dni później Gazprom usunął awarię, przywracając dostawy gazu do Gruzji. Władze w Tbilisi nie zaprzestały jednak poszukiwań źródeł zaopatrzenia pozwalających im zrezygnować z usług świadczonych przez rosyjski koncern. Działania te zyskały pełną aprobatę i poparcie za oceanem. Postawa Stanów Zjednoczonych mogła tu zresztą nieco bulwersować, urzędnicy administracji waszyngtońskiej chwilami bliżsi byli roli suzerena niż sojusznika. Gdy w końcu 2006 roku ponownie zaczęto zwracać się w stronę Iranu, dostrzegając w nim alternatywnego w stosunku do Rosji dostawcę gazu, Amerykanie zareagowali natychmiast. Rozmowy między Tbilisi a Teheranem zostały przerwane, a Gruzja „nieoczekiwanie”, jak określono to w polskiej prasie, przystała na żądane do 235 USD za 1000 m3.

Na gazowym głodzie.

Koncept importu przez Gruzję irańskiego gazu pozostaje póki co nie tylko politycznie ale też logistycznie przedsięwzięciem niemożliwym do przeprowadzenia przynajmniej do czasu uruchomienia Nabucco. Wymagałoby bowiem przesyłu surowca przez sąsiedni Azerbejdżan magistralą wykorzystywaną dokładnie w odwrotnym kierunku do dostarczania wydobywanego tam gazu do Iranu. Uruchomienie eksploatacji Shah Deniz, biorąc pod uwagę dziesięcioprocentowy udział w złożu irańskiego Oil Industries Engineering and Construction, może zatem okazać się nie do końca okolicznością sprzyjającą zrzuceniu przez Gruzję zależności od rosyjskich dostaw gazu. Przesyłane z Shah Deniz 800 mln m3 rocznieto nawet nie połowa potrzeb konsumpcyjnych tego kraju. W 2005 roku Gazprom dostarczył do Gruzji 1,4 mld m3, w ubiegłym 1,8 mld m3. Przypuszczalnie również w tym roku na zakontraktowanych w ostatnich dniach poprzedniego roku przez „Gazprom Export” 1,1 mld m3 się nie skończy.

Energetyczny pat

Azerbejdżan, posiadający własne zasoby ropy naftowej i gazu ziemnego, znajduje się rzecz jasna w położeniu niewspółmiernie korzystniejszym z punktu widzenia swego bezpieczeństwa energetycznego, niż pozbawiona takich bogactw sąsiadująca z nim Gruzja. Zestawiając dane dotyczące wydobycia i potrzeb, da się go zakwalifikować do państw całkowicie niezależnych.

Postrzegając sprawy przez taki pryzmat stanowcze i ostentacyjne „nie” prezydenta Ilhama Alijewa w odpowiedzi na ultymatywne żądanie podwyżki przez Gazprom za dostawy surowca w 2007 roku zdawałoby się ma rację bytu. Azerbejdżan, już zanim uruchomiono wydobycie na Shah Deniz, mógł obyć się bez gazu sprzedawanego mu przez rosyjski koncern. Potrzebował go głównie do produkcji energii elektrycznej. W każdym momencie był w stanie wytwarzać prąd, wykorzystując produkty ropopochodne, głównie mazut. Więcej zyskiwał jednak na eksporcie tego ostatniego niż na pozostawieniu go w kraju. Uzyskiwane z tego tytułu dochody były bowiem wyższe niż kwoty przeznaczone na zakup gazu i wykorzystanie go w miejscowych elektrowniach.

Akceptacja proponowanej przez Gazprom podwyżki diametralnie zmieniłaby te proporcje. Zażądana przez Rosjan stawka nadmiernie podbiłaby koszty produkcji energii elektrycznej, stąd ekonomicznie bardziej zasadna okazała się zmiana paliwa. W dodatku na przełomie 2006/2007 roku ceny surowca na rynkach naftowych poszybowały ostro w dół, co tylko potwierdzało celowość wykorzystania mazutu zamiast gazu do produkcji energii elektrycznej na własny użytek. Prezydent Alijew, podejmując decyzję o rezygnacji z rosyjskich dostaw, nawet się nie zawahał. Przypuszczalnie nadmiernie się jednak pospieszył z jej podjęciem.

Zastąpienie rosyjskiego gazu ziemnego produktami ropopochodnymi skutkowało rzecz jasna zmniejszeniem możliwości ich eksportu przez Azerbejdżan. Nawet jeśli pierwotnie brano pod uwagę konieczność całkowitego zbilansowania nimi braku dostarczanego przez Gazprom surowca, to przypuszczalnie uznano to za stan przejściowy o ściśle ograniczonej skali. Liczono na Shah Deniz. Własne 10% w złożu oczywiście nie było tu ilością wystarczającą do tego, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby rozliczyć się z pozostałymi udziałowcami i to na korzystniejszych zasadach niż z Gazpromem. Wszystko wydawało się jasne i proste: wystarczyło wyprodukować tyle energii, ile dotąd wytwarzano, zużywając do tego celu kupowany od rosyjskiego koncernu surowiec. Sprawy się jednak skomplikowały.

Rosjanie a precyzyjniej eksportujący elektryczność RAO JES, tłumacząc się krajowym wzrostem zapotrzebowania i towarzyszącym temu niemal 20% deficytem, zapowiedział ograniczenie dostaw dla Azerbejdżanu, i to aż o cztery piąte - z 300 do 60 megawatów dziennie, podnosząc zarazem o 13% jej cenę. Choć Azerbejdżan sprowadza elektryczność także z Iranu, ze względu na małą przepustowość tych linii nie będzie w stanie wyrównać mniejszych dostaw z Rosji.

Prezydent Ilham Alijew zapowiedział w ramach restrykcji wstrzymanie eksportu azerskiej ropy do Federacji i tu wiedział już, co robi. Po prawdzie deklaracja ta niewiele ma wspólnego z sankcją, gdyż ta partia surowca będzie niezbędna Azerbejdżanowi do wytworzenia elektryczności, a Rosjanie zapłaciliby za nią cenę rynkową. Wstrzymanie jej sprzedaży, choć zatem uszczupli wpływy finansowe, może okazać się jednak zbawienne. Azerbejdżan nie zapłaci bowiem z tego tytułu żadnych kar, ułatwi sobie natomiast wywiązanie się z innych zagrożonych nimi kontraktów, co przy zwiększonej konsumpcji własnej za względu na konieczność produkcji elektryczności z ropy może okazać się nie lada wyzwaniem. Wstrzymanie wydobycia w Shah Deniz od 23 stycznia może utrudnić to jeszcze bardziej.

Dokończenie znajdziesz w wydaniu papierowym. Zamów prenumeratę miesięcznika ENERGIA GIGAWAT w cenie 108 zł za cały rok, 54 zł - za pół roku lub 27 zł - za kwartał. Możesz skorzystać z formularza, który znajdziesz tutaj

Zamów prenumeratę




 



Reklama:

Komfortowe apartamenty
"business class"
w centrum Krakowa.
www.fineapartment.pl




PRACA   PRENUMERATA   REKLAMA   WSPÓŁPRACA   ARCHIWUM

Copyright (C) Gigawat Energia 2002
projekt strony i wykonanie: NSS Integrator