Aktualności
|
|
Informacje
Numery
Numer 03/2007
Dlaczego zaniechano budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu? Mniej było „za” niż „pr
|
|
Autor: opr. red.
|
Data publikacji: 02.04.2007 11:09
|
Z Tadeuszem Syryjczykiem, ministrem przemysłu w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, szefem doradców Hanny Suchockiej, ministrem transportu i gospodarki morskiej w rządzie Jerzego Buzka, byłym członkiem rady dyrektorów Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie, rozmawia Jacek Balcewicz.
|
- Panie Ministrze, przed laty był Pan tą osobą, która w sprawie zaniechania budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu postawiła kropkę nad „i”...
- Ostateczną i wiążącą decyzję podjęła Rada Ministrów 4 września 1990 roku, ale ja - nie ukrywam tego - jako odpowiedzialny za sprawy energetyki minister przemysłu w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, aktywnie uczestniczyłem w wypracowaniu tej decyzji i ostatecznie ją rekomendowałem.
- Czy patrząc z dzisiejszej perspektywy, była to decyzja słuszna?
- Rząd Tadeusza Mazowieckiego stanął w obliczu wielu rozpoczętych inwestycji, których sfinansowanie przekraczało ówczesne możliwości państwa. Jedną z nich był właśnie Żarnowiec. Z powodu trudności finansowych budowa została praktycznie wstrzymana już w drugiej połowie 1989 roku. Jeszcze za rządu Mieczysława Rakowskiego podjęto analizę celowości kontynuowania tej budowy, przerwania jej na jakiś czas lub całkowitego zaniechania budowy.
- Jako minister przemysłu, był Pan nie tylko odpowiedzialny za sprawy całej energetyki, ale był Pan także organem założycielskim dla „Przedsiębiorstwa Państwowego Elektrownia Jądrowa Żarnowiec w budowie”.
- Byłem odpowiedzialny za przygotowanie stanowiska rządu w sprawie celowości kontynuowania tej budowy. W pierwszej fazie zarówno rząd, Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów (KERM) jak i sam minister przemysłu stały w obliczu słabych przesłanek co do podjęcia takiej decyzji. Panowało powszechne pomieszanie roli ekspertów i grup zainteresowanych określonym rozwiązaniem. Łatwo było zauważyć, że podmioty wprost lub pośrednio czerpiące dochody z budowy EJŻ lub rozwoju energetyki jądrowej są za, natomiast przeciwnicy operują argumentami przeważnie demagogicznymi, nie opartymi na rzeczowej analizie. Natomiast opinia publiczna pozostawała pod wrażeniem katastrofy elektrowni w Czarnobylu i na terenie województwa gdańskiego miały miejsce protesty. Ówczesna Wojewódzka Rada Narodowa zmierzała do organizacji referendum. Jednocześnie nie było atmosfery umożliwiającej objaśnienie różnic pomiędzy typem reaktora, który uległ katastrofalnej awarii w Czarnobylu, a reaktorem przewidywanym do zainstalowania w projektowanej EJ w Żarnowcu. Nie było też poprawnej prognozy bilansu energetycznego Polski. W gospodarce nakazowo–rozdzielczej, w której ceny nie odzwierciedlały kosztów wytwarzania i brak było samoregulacji rynkowej, panował stały niedobór różnych dóbr w tym także energii elektrycznej. Prognozy sporządzane pod wrażeniem tych braków zakładały wzrost zużycia energii niemal proporcjonalny do wzrostu dochodu narodowego, a ewentualny brak własnych źródeł postrzegały jako barierę wzrostu gospodarczego. Dotowanie produkcji energii, a więc zaniżone jej ceny, powodowały, że nikt poważnie nie podejmował działań na rzecz racjonalizacji jej zużycia w przedsiębiorstwach i w całej gospodarce. W powiązaniu z naciskiem lobby energetycznego na finansowanie z budżetu ich inwestycji prowadziło to do spoglądania w przyszłość wyłącznie pod kątem zwiększania podaży energii elektrycznej.
- Co można było w takiej sytuacji zrobić?
- Możliwe były jedynie dwa ruchy: przesądzenie o kontynuacji lub likwidacji EJ Żarnowiec w oparciu o intuicję wynikające z istniejącego stanu wiedzy, albo podjęcie prac analitycznych i odłożenie ostatecznej decyzji. Pierwszy ruch zwiększał ryzyko błędu lub podjęcia decyzji raczej na fali protestów niż w wyniku rzeczowego rozpoznania sytuacji, ale też zmniejszał straty związane z utrzymywaniem budowy w toku oraz niejasną sytuacją w zakresie kontraktów itp. Osobiście przychylałem się do takiego załatwienia sprawy i przeanalizowania istniejących opinii przy czym raczej liczyłem się z przerwaniem i poniechaniem budowy przy ewentualnym zagospodarowaniu istniejącego już majątku na inne cele. Wynikało to z dość oczywistego faktu, że nawet w razie pozytywnego rozstrzygnięcia dla EJŻ, budżet państwa nie dysponował środkami na jej sprawne kontynuowanie, co oznaczało z jednej strony spore wydatki blokujące inne inwestycje, przynoszące pewny i szybszy efekt ekonomiczny lub społeczny, a z drugiej i tak za małe, aby budowa miała charakter ekonomicznie racjonalny i technicznie bezpieczny. Faktyczna kontynuacja była więc w zasadzie niemożliwa, okresowe przerwanie oznaczało ryzyko wybudowani elektrowni drogiej i już w chwili uruchomienia przestarzałej.
- A wariant komercyjny, w oparciu o np. kredyty bankowe?
- Dzisiaj to się prosto mówi, ale wtedy nie byliśmy jeszcze za bardzo gotowi na wprowadzenie prywatnego kapitału do państwowej energetyki, a poza tym doświadczenia europejskie w tej materii też nie były bogate i obiecujące. Wiedzieliśmy, że na przykład, że w Wielkiej Brytanii, gdzie prowadzono wtedy najdalej idącą prywatyzację energetyki, nie udało się objąć tym procesem energetyki jądrowej.
- KERM 14 października 1989 r. polecił jednak powtórnie rozważyć sprawę dalszych losów EJŻ zobowiązując Pana, jako ministra przemysłu do powołania zespołu ekspertów w celu opracowania opinii w tej materii.
- Zespół powołałem spośród osób wskazanych przez poszczególnych członków KERM, powstrzymując się do osobistego typowania kandydatów oraz zapewniłem mu warunki pracy w Ministerstwie Przemysłu. Zespół nie ustalił jednak jednoznacznej odpowiedzi na temat kontynuowania lub zaniechania budowy. Głosy rozłożyły się po równo 50 proc. - za i 50 proc, - przeciw. Zespół nie opowiedział się ani za okresowym zawieszeniem budowy, ani możliwością zastąpienia budowanej elektrowni jądrowej elektrownią klasyczną. Uznano, iż należy podjąć decyzję jednoznaczną albo za kontynuowaniem, albo za zaniechaniem budowy. W sprawie przyszłości polskiej energetyki jądrowej Zespół wyraził jednak sumaryczną opinię na „tak”. 9 listopada 1989 roku KERM - po wysłuchaniu powyższego - zlecił przygotowanie przez członków Zespołu – zwolenników i przeciwników budowy - osobnych opinii wraz z komentarzem do kontrargumentów strony przeciwnej i ich przedstawienie wraz z wykazem rozbieżności pod obrady Rady Ministrów. Rada Ministrów w dniach 22 i 23 grudnia 1989 r. - po zapoznaniu się z opiniami - uznała za celowe wstrzymanie budowy EJ Żarnowiec w 1990 r. oraz zobowiązała ministra przemysłu do: nadzoru nad zabezpieczeniem budowy umożliwiającym ewentualną kontynuację tej inwestycji w przyszłości oraz opracowania programu rozwoju energetyki w Polsce i jego przedstawienia pod obrady rządu.
Prezes Państwowej Agencji Atomistyki na początku 1990 roku, zgodnie z zapowiedzią na posiedzeniu Sejmu 26 stycznia 1990 roku powołał zespół złożony z przeciwników dotychczasowego projektu EJŻ z zadaniem przedstawienia dodatkowych niezależnych analiz tego projektu. Po półrocznej pracy zespół ten wydał opinię negatywną, proponując zaniechanie budowy tej elektrowni. Prezes Państwowej Agencji Atomistyki nie podzielił poglądu zespołu i wydał oświadczenie, w którym główną jego konkluzję uznał za nieuzasadnioną.
- I co było dalej?
- Należało udzielić sobie uczciwej odpowiedzi, na kilka prostych pytań: Czy EJŻ jest potrzebna? Czy EJŻ będzie rentowna? Czy EJŻ będzie bezpieczna? Kierowany przez Kazimierza Adamczyka Departament Energetyki opracował - na moje polecenie - założenia polityki energetycznej, które stały się dokumentem rządowym i trafiły pod obrady Sejmu (druk nr 525 Sejmu X kadencji). Założenia opracowywano poza tradycyjnymi ośrodkami Wspólnoty Energetyki i Węgla Brunatnego, uwzględniając znany w świecie fakt, że bilans równoważy się nie tylko od strony podaży, ale i popytu, przewidywane i dokonujące się urealnienie cen, co miało zwiększyć skłonność do oszczędzania, wprowadzenie rozwiązań stymulujących oszczędzanie energii, np. popieranie termomodernizacji domów mieszkalnych, przewidywane zmniejszanie się energochłonności polskiej gospodarki, która była wtedy około dwukrotnie wyższa w Polsce niż w krajach OECD. Opracowane w 1990 roku założenia – i tak krytykowane przez ekologów za zbytni konserwatyzm co do oszczędzania energii – ukazywały zbilansowanie energii elektrycznej przy założeniu istotnego obniżenia wydobycia węgla i bez elektrowni jądrowych aż do roku 2005 lub nawet do 2010 roku - w zależności od wariantu wzrostu gospodarczego. Udział energetyki jądrowej, wedle tej prognozy, byłby i tak marginalny. W konkluzji stwierdzano, że do roku 2000 rozwój polskiej energetyki bez elektrowni jądrowych jest możliwy, a elektrownia ekwiwalentna dla EJŻ zużywałaby ok. 2 mln ton węgla rocznie i byłaby prawdopodobnie tańsza. Jednocześnie wskazywano na duży stopień niepewności prognoz, gdyż rok 1989 i 1990 były czasem wyjątkowo dynamicznych zmian. Dla oceny użyteczności elektrowni jądrowych dla polskiego systemu energetycznego dodatkowe znaczenie – obok bilansu – miała struktura dobowego zużycia energii. W Polsce zainstalowane generatory miały ponad 30 GW mocy, zaś zapotrzebowanie na moc w szczycie energetycznym, zimą w godzinach wieczornych sięgało w 1989 roku około 24 GW, ale w latach następnych rzadko dochodziło do 22 GW. Mimo to importowaliśmy energię z ZSRR – z Chmielnickiej Elektrowni Atomowej na Ukrainie. Równocześnie zauważyliśmy, że szczyt trwa 1–2 godziny na dobę, a w nocy następuje obniżenie zapotrzebowania na moc czasem nawet o 5 GW. Tak więc, jeżeli w ogóle brakowałoby energii, to w krótkotrwałym szczycie, a nie przez całą dobę. Zarówno techniczne jak i ekonomiczne przesłanki przemawiają w takim przypadku przeciwko elektrowni jądrowej.
- Dlaczego?
- Z technicznego punktu widzenia łatwości częstego załączania i wyłączania generatorów najbardziej przydatne do pokrywania zużycia szczytowego są elektrownie wodne, potem elektrownie cieplne opalane węglem, olejem opałowym czy gazem ziemnym, a na końcu dopiero siłownie jądrowe, które w zasadzie powinny pracować stale z przerwą konserwacyjną np. raz w roku. Z ekonomicznego punktu widzenia, dla elektrowni która ma pracować kilkaset godzin rocznie, istotne jest obniżenie kosztu inwestycji, natomiast koszty paliwa są drugorzędną kwestią. Odwrotnie – elektrownia przeznaczona do pracy np. przez 6000 godzin na rok, powinna pracować na tanim paliwie, za to szybciej amortyzując nawet kosztowną inwestycję. Wedle tego kryterium – o ile pamiętam ówczesne oszacowania – o opłacalności elektrowni jądrowej można w ogóle mówić od 6000 godzin pracy na rok (tj. bez przerwy ok. 9 miesięcy) w górę. Dla pracy kilkaset godzin rocznie – pomimo wysokiej ceny gazu - opłacalna może być właśnie elektrownia gazowa, nieco dłuższej – wodna, a dla pracy zdecydowanie najdłuższej - węglowa czy wreszcie jądrowa, której paliwo liczone na jednostkę wyprodukowanej energii elektrycznej jest tańsze, ale inwestycja najdroższa. Z tego właśnie punktu widzenia należało raczej poszukiwać sposobów na wyrównanie zużycia dobowego w odpowiedniej polityce taryfowej oraz zaspokojenie potrzeb szczytowych poprzez szczytowe elektrownie gazowe lub wodne szczytowo–pompowe albo też poprzez międzynarodową wymianę mocy. Te właśnie przesłanki doprowadziły mnie do przekonania, że EJŻ jest inwestycją zbędna dla polskiego systemu energetycznego w horyzoncie 10, a nawet 20 lat, a potem wcale nie było pewności, że energetyka jądrowa będzie potrzebna. Odroczenie budowy na tak długi okres rodziłoby wiele kosztów oraz zwiększało dystans pomiędzy projektem, a wymaganiami bezpieczeństwa, które stale rosły i byłoby obciążone ryzykiem, że po zweryfikowaniu prognoz, EJŻ będzie nadal zbędna.
- Czy czas potwierdził słuszność tamtych decyzji?
- Z perspektywy końca XX wieku, rozumowanie to uważam za trafne, a siła przesłanek do odpowiedzi na tak podstawowe pytanie uległa pogłębieniu. Po zakończeniu budowy kolejnego generatora w konwencjonalnej Elektrowni Opole pojawiły się nawet problemy ze sprzedażą energii elektrycznej; jesteśmy nadal eksporterem energii elektrycznej. Wzrost gospodarczy był poprzedzony recesją transformacyjną w 1990 i 1991 roku i przyszedł dopiero w 1992 roku - później niż przewidywały założenia, chociaż chwilami był szybszy niż zakładano to nawet w wariancie optymistycznym. Gdy nastąpił wzrost PKB, stało się widoczne, że przyrost zużycia energii – zwłaszcza elektrycznej – jest wolniejszy od przyrostu PKB. Generalnie od chwili odnotowania wzrostu PKB w 1992 roku tempo wzrostu zużycia energii elektrycznej rzadko przekraczało połowę tempa wzrostu PKB. W 1996 roku PKB wzrósł o 7,8 proc. a zużycie energii elektrycznej niewiele ponad 3 proc. w 1997 PKB wzrósł o ponad 7 proc., a zużycie energii tylko o 1,5 proc. Przewidywane w założeniach krajowe zapotrzebowanie bezpośrednie na energię ogółem wynosiło w 1995 roku zależnie od scenariusza od 3200 tys. TJ do 3470 tys. TJ, faktyczne zużycie bezpośrednie wyniosło 3215 TJ. W tym zapotrzebowanie bezpośrednie na energię elektryczną miało wynosić od 370 do 420 tys. TJ to jest od 103 do 117 TWh, a faktycznie w 1995 roku wyniosło ok. 115 TWh. Produkcja krajowa wynosiła w tym czasie 139 TWh. W sumie założenia sprawdziły się, chociaż potrzebna była ich stała, krocząca aktualizacja. Jeżeli pytamy o to, co robić dzisiaj, to po pierwsze trzeba odpowiedzieć na pytanie o prognozę zużycia. Niektóre czynniki pozostają aktualne – postęp techniczny zmniejsza energochłonność produktu krajowego brutto. Inne zmieniły się. Wzrasta budownictwo mieszkań, a to oznacza wzrost popytu na energię elektryczną, gdyż zależy on nie tyle od liczby ludności, ile od liczby gospodarstw domowych.
- Panuje pogląd, że energia elektryczna z siłowni jądrowych jest, uwzględniając rachunek ciągniony, najtańsza...
- Odpowiedź na pytanie o rentowność elektrowni jądrowej w polskich warunkach, a ściślej - porównanie kosztów wytwarzania energii elektrycznej – z uwzględnieniem amortyzacji – jest mniej jednoznaczna. W przypadku elektrowni jądrowych decydujące są koszty samej inwestycji. Na tym tle istotne były wydatki konieczne do poniesienia dla dokończenia tej konkretnej budowy, jak też porównanie kosztów wytwarzania w elektrowni konwencjonalnej i atomowej. Wobec wysokich - w porównaniu do elektrowni konwencjonalnej - wydatków inwestycyjnych, czynnikiem wpływającym na porównanie jest wysokość oprocentowania kredytu inwestycyjnego. Jeżeli jest ona wysoka, to konkurencyjność elektrowni jądrowej obniża się, gdyż cena energii wzrasta. Szacowano, że przy stopie kredytu od około 8 do 10 proc. ceny te są prawie identyczne, a przy kredycie kosztującym 5 proc., cena kWh z elektrowni węglowej byłaby o 20 proc. wyższa niż z atomowej. Prawdopodobieństwo uzyskania tak nisko oprocentowanego kredytu należało oceniać bardzo nisko, tym bardziej wątpliwe byłoby zaangażowanie kapitału komercyjnego. Dzisiaj standing finansowy Polski jest oczywiście lepszy, a i ocena ryzyka inwestycyjnego poprawiła się w porównaniu do tamtych lat, a więc koszt kredytu - tak dla państwa jak i dla podmiotu komercyjnego - jest niższy. Należy więc tę kalkulację prowadzić od nowa.
- A wydłużenie cyklu realizacji? Odwleczenie w czasie, aby w maksymalnym stopniu spożytkować wyłożone na budowę i towarzyszącą już infrastrukturę pieniądze?
- Wtedy to pogarszałoby tylko sytuację. Potencjalni inwestorzy prywatni nie byliby więc skłonni dokończyć budowy, podobnie zresztą, jak w innych krajach, gdzie energetyka jądrowa oceniana była przez nich jako zbyt ryzykowna. Wedle ówczesnej wiedzy, w Belgii elektrownie atomowe dawały prąd o 12 proc. tańszy od wytwarzanego w elektrowniach konwencjonalnych, ale nie były wciąż jasne późniejsze koszty ich likwidacji, które w poprawnym rachunku ekonomicznym winny być dyskontowane w trakcie eksploatacji. W Wielkiej Brytanii, gdzie właśnie przeprowadzano prywatyzację energetyki, rząd nie znalazł nabywcy prywatnego dla elektrowni jądrowych, natomiast o cenach były minister przemysłu wyraził się sarkastycznie mówiąc – nasze elektrownie atomowe są tak bezpieczne, że prąd z nich jest dwa razy droższy niż z konwencjonalnych. Podkreślał też stały wzrost przewidywanych nakładów w trakcie budowy, gdyż z reguły projektanci i wykonawcy nie ujawniają wszystkich okoliczności w chwili jej rozpoczynania. Doświadczenie światowe pokazywało że koszty budowy rosły w czasie, gdyż wzrastały wymagania co do bezpieczeństwa. Nie było doświadczeń co do czasu eksploatacji elektrowni jądrowych – szacowano go od 30 do 60 lat. Niepokojące były także różne oszacowania kosztów likwidacji i okresu zablokowania terenu po likwidacji, sięgające wedle pesymistów nawet ponad 100 lat. Jeżeli dodać do tego dodatkowe koszty związane z korygowaniem projektu, o czym mówili nawet najwięksi optymiści - zwolennicy kontynuowania budowy, problem ceny energii w porównaniu do elektrowni konwencjonalnych i celowości jej budowy z tego punktu widzenia rysował się co najmniej dwuznacznie. W opracowaniu firmy Tractebel, zrobionym ówcześnie, ale jako prognoza na 1997 rok (teoretyczny koniec budowy) przy założeniu kosztu inwestycji od 1,82 do 2,6 mld dolarów, mającej charakter joint-venture państwa polskiego i kapitału prywatnego, przy udziale Polski od 42 do 50 proc., otrzymano ceny od 6,37 do 8,19 centa za 1 kWh. Nowa elektrownia opalana węglem z odsiarczaniem spalin i redukcją tlenków azotu dawała cenę 7,41 centa za kWh, przy czym średnia cena w USA wynosiła wtedy 5,85 centa, a średnia cena kilku krajów OECD - 6,136 centa za kWh. Tak więc istniało prawdopodobieństwo, że o ile koszty inwestycji nie byłyby jeszcze wyższe, to cena kWh byłaby porównywalna z ceną kWh z nowoczesnej elektrowni węglowej. Pewną poprawę można było uzyskać podwyższając stopień wypalenia paliwa, który na Zachodzie był wyższy w porównaniu z ZSRR. Wymagało to jednak kolejnej korekty projektu. Okazało się także, że przy podejmowaniu w przeszłości decyzji o budowie elektrowni, brano pod uwagę niskie koszty paliwa uranowego z ZSRR, co w świetle doświadczeń z ropą i gazem było już zupełnie nierealne i należało się liczyć z koniecznością zakupu paliwa po cenach światowych. W istocie ten typ analizy prowadził raczej do stawiania kolejnych pytań, na które odpowiedzi były w 1990 roku obarczone bardzo wysokim stopniem niepewności. Uznałem, że tylko wysokie prawdopodobieństwo wybudowania rentownej, a zarazem bezpiecznej elektrowni, zdolnej do produkcji energii po cenach konkurencyjnych, umożliwiających eksport, równoważyć mogłoby negatywną konkluzję zatrzymania budowy. Wobec powyższego był to kolejny argument na rzecz likwidacji inwestycji.
- Jaką wagę miały w tamtym czasie prawdziwe bądź urojone argumenty, podnoszące niebezpieczeństwo jądrowych inwestycji?
- Problem bezpieczeństwa był również niejednoznaczny. W zasadzie wszyscy uważali że korekty projektu będą konieczne. Dorobek Komisji powołanej przez KERM uważałem za nikły. Jak było do przewidzenia, osoby związane z budowaniem były za, ekolodzy i część ekonomistów - przeciw. Na tym tle zastanawiające było stanowisko polskiego kierownika budowy Chmielnickiej EA na Ukrainie, który realizował projekt podobny do EJŻ. W oparciu o swoje doświadczenia zdecydowanie odradzał kontynuowanie lub odraczanie budowy, wskazując na poważne problemy z korygowaniem projektu, niepełną dokumentację itp. z czym spotkał się w swojej praktyce. Opinia ta korespondowała z późniejszą opinią Belgatomu, która wskazywała na konieczność wglądu w dokumentację, po to aby w pełni ocenić techniczne aspekty projektu, którą to dokumentacją strona polska nie dysponowała w 100 proc. Pobieżny i ogólny – bez wnikania w szczegóły inżynierskie – przegląd koniecznych zmian, których sam wykaz był pokaźną książką, wskazywał na zmiany nie tylko w wyposażeniu - wedle jednej z wizji kontynuacji należało radziecki reaktor wyposażyć w automatykę Siemensa wzorem elektrowni w Finlandii, ale także dokonać zmian w konstrukcji fundamentów. Np. wskazanie, że wszelkie przewody i rurociągi mają biec korytarzami aby były dostępne, a nie mogą być zabudowane w fundamencie, rokowało źle nawet dla wykonanej już części prac. Raport Belgatomu wskazywał jednoznacznie, że EJŻ nie uzyskałaby licencji w krajach zachodnich w takim stanie, w jakim był projekt w 1990 roku. Raport wskazywał na potrzebę prowadzenia analiz dotyczących sejsmiki, podłoża geologicznego itp. Raport ten na 24 problemy, w tym tzw. lekcję z Three Mile Island (USA) i Greifswald 5 (NRD), na 8 dawał odpowiedź pozytywną, a na pozostałe 16 domagał się polepszenia dyskusji, wyjaśnień albo wręcz stwierdzał, że dane nie nadają się do oceny i nie można zidentyfikować słabych punktów. Oznaczało to odroczenie budowy na okres około 2 lat, zmianę projektu, a być może także negatywne zweryfikowanie niektórych jego założeń. W każdym razie było oczywiste, że chociaż w Czarnobylu wybuchł reaktor innego typu niż planowany do zamontowania w Żarnowcu, to konieczne byłoby uchylenie wszelkich norm i przepisów opartych na wzorach ZSRR, ustanowienie standardów europejskich i oparcie na nich weryfikacji projektu i budowy. Konieczne byłoby renegocjowanie umów z ZSRR i uzyskanie pełnego dostępu do dokumentacji. Dopiero wtedy można by ocenić, co trzeba zmienić i okazałoby się, na ile obecne zaawansowanie nadaje się do kontynuacji. W międzyczasie konieczne byłoby ponoszenie kosztów utrzymania budowy. Oczywiście jest pewne, że w końcu gdzieś w Polsce da się zbudować elektrownię atomową, spełniającą najwyższe wymagania bezpieczeństwa. Być może nawet w Żarnowcu. Ale w 1990 roku nie było wiadomo, w jakim stopniu do budowy byłyby użyteczne projekty i już wybudowane fragmenty EJŻ. W świetle nikłej użyteczności ekonomicznej, ponoszenie tego ryzyka przez gospodarkę i społeczeństwo uznałem za niecelowe. Zgadzam się, że niektóre przesłanki tamtej decyzji nie są aktualne, gdy decydujemy o budowie elektrowni dziś, która miałaby działać około 2015 roku lub później. Ale co do metody, to obstaję przy sprawdzeniu tych i innych parametrów inwestycji i określeniu ścisłych kryteriów, a unikaniu ogólnych haseł zarówno tych o potrzebie postępu technologicznego, jak i o niebezpieczeństwie elektrowni jądrowych jako takich.
- Dziękuję za rozmowę
Dokończenie znajdziesz w wydaniu papierowym. Zamów prenumeratę miesięcznika ENERGIA GIGAWAT w cenie 108 zł za cały rok, 54 zł - za pół roku lub 27 zł - za kwartał. Możesz skorzystać z formularza, który znajdziesz tutaj
Zamów prenumeratę
|
|
|
|