Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/206/-1/3/
|
Górnik ważniejszy od kupy węgla
|
Informacje
Energetyka tradycyjna
Coraz częściej przyczyną wypadków są błędy w organizacji pracy, irracjonalne zachowania pracowników, niefachowa obsługa maszyn i urządzeń.
Z Janem Migdą, dyrektorem Departamentu Warunków Pracy Wyższego Urzędu Górniczego rozmawia Małgorzata Kosa
- Kieruje Pan zespołem doraźnym powołanym przez Prezesa Wyższego Urzędu Górniczego po największej od 15 lat tragedii w polskim górnictwie węglowym, jakim był wypadek w kopalni Jas-Mos w Jastrzębiu Zdroju na początku lutego 2002 r. Na czym polega praca tego zespołu?
- Przeprowadzamy niezapowiedziane inspekcje. Tylko ja wiem, do której kopalni pojedziemy. Dzięki efektowi zaskoczenia możemy ocenić faktyczny stan bezpieczeństwa pracy w danym zakładzie górniczym. W wielu przypadkach stwierdzamy, że ruch prowadzony jest w sposób niebezpieczny, zagrażający życiu górników. W takich sytuacjach zatrzymujemy roboty. Nie zawsze jednak kierownictwa zakładów stosują się do naszych decyzji. Dla nich bowiem liczy się przede wszystkim wynik ekonomiczny, a wstrzymanie wydobycia oznacza straty. Dlatego działanie zakładów przypomina często postępowanie kierowców jeżdżących z nadmierną prędkością: zapłacą mandat i pędzą dalej.
Skrajnym przykładem może tu być KWK Bielszowice, w której z powodu zagrożenia metanowego 23 lutego br. Urząd Górniczy w Gliwicach podjął decyzję o wstrzymaniu robót eksploatacyjnych w ścianie. Tego dnia w rejonie robót zaobserwowano objawy wzmożonego zagrożenia pożarowego, odnotowując przekroczenie dopuszczalnych zawartości CO w powietrzu kopalnianym. Decyzję o wstrzymaniu ruchu jednak zlekceważono - następnego dnia do pracy w rejonie ściany zostało skierowanych 49 pracowników, w tym pięć osób dozoru. Około południa doszło do zapalenia metanu, w wyniku czego 31 osób uległo wypadkowi, w tym 13 poważnym poparzeniom. Już dzień wcześniej poparzeniu uległ pracujący tam górnik, o czym kopalnia nie powiadomiła urzędu górniczego. A w dodatku potem jeszcze przez pewien czas utrzymywała, że... poparzył się wodą.
- Jak w innych przypadkach przyjmowane są zalecenia pańskiego zespołu?
- Zazwyczaj władze kopalni nie polemizują z nami, ponieważ stwierdzamy fakty. Niekiedy docierają się do mnie nieoficjalnie wyrażane uwagi, że te naloty dezorganizują im pracę i tym podobne. Zakładów są setki i tysiące, gdyż WUG obejmuje nadzorem także m.in. zakłady górnicze kopalin pospolitych, stąd z konieczności wszystkie je kontrolujemy wyrywkowo. Jesteśmy swego rodzaju policją górniczą. Policja drogowa też nie może być wszędzie lecz ustawia posterunki w różnych miejscach.
Nasze działania nie mogą być traktowane jako panaceum na problemy bezpieczeństwa w górnictwie. Potrzebne są działania systemowe ze strony przedsiębiorstw. Często za wszelką cenę próbuje się prowadzić wydobycie w coraz trudniejszych warunkach i coraz taniej, dążąc do jak największej koncentracji. Dawniej kopalnia węgla kamiennego miała np. 15 ścian krótkich o długości 80-100 m, teraz wydobycie prowadzone jest np. na trzech ścianach o długości ponad 200 m, która daje urobek rzędu 8 tys. ton. Gdy prace były rozczłonkowane na poszczególne wyrobiska, można było przerzucić ludzi w inne miejsce i w ten sposób niwelować zaległości w wydobyciu. Przy koncentracji robót, najmniejsza awaria oznacza istotne straty finansowe, które później usiłuje się szybko nadrobić, np. organizując poważne roboty w soboty i niedziele. A w warunkach koncentracji następuje skumulowanie zagrożeń naturalnych, jakimi w górnictwie węgla podziemnego są przede wszystkim tąpania i zawały, zagrożenie metanowe i pożarowe oraz wybuch pyłu węglowego, a także skumulowanie zagrożeń wynikających z prowadzenia eksploatacji. Zagrożenia naturalne, jak wybuchy metanu i pyłu węglowego, potrafimy kontrolować stosując odpowiednią profilaktykę. Coraz częściej przyczyną wypadków są błędy w organizacji pracy, irracjonalne zachowania pracowników, niefachowa obsługa maszyn i urządzeń.
- Śmiertelnym wrogiem polskich górników jest metan. Nasze kopalnie węgla kamiennego należą do najbardziej metanowych w skali globu, a kopalnia Pniówek uchodzi za najbardziej metanową kopalnię świata. Wraz ze schodzeniem z eksploatacją w coraz głębsze złoża, zagrożenie metanowe wrasta…
- Oczywiście, ale też odpowiednio z nim walczymy i gdyby zachowywano wszystkie wymogi ujęte w przepisach, to nie powinno dojść do żadnego zdarzenia związanego z wybuchem metanu. W przepisach jest wyraźnie powiedziane, że gdy stężenie metanu przekracza 2 proc., należy zaprzestać robót. Aby doszło do wybuchu, musi być inicjał, np. iskra z urządzenia elektrycznego. W rejonach zagrożonych metanem stosuje się system metanometryczny z czujnikami o ciągłym pomiarze metanu i działaniu rejestrująco-wyłączającym. Kiedy stężenie metanu osiągnie niebezpieczny poziom, w niektórych miejscach nawet przy 1-1,5 proc. automatycznie odcinany jest dopływ prądu – nie ma inicjału, wyprowadza się ludzi i nic złego się nie dzieje. Ponieważ metan jako gaz lżejszy od powietrza, znajduje się w górnych warstwach wyrobisk, czujniki często są przewieszane z wyższych do niższych partii wyrobisk, by nie dochodziło do wyłączania napięcia i górnicy mogli fedrować. Takie postępowanie trudno nam wychwycić, ale osoby dozoru w kopalniach (zgodnie z przepisami - jedna na 8 do 12 pracowników) powinny tego przestrzegać. Jednak wydobycie okazuje się ważniejsze niż bezpieczeństwo.
Często niepokoi nas postępowanie pracowników dozoru. Np. 13 lutego tego roku w jednej z kopalń zmuszony byłem wstrzymać drążenie wyrobiska ze względu na wzmożone ciśnienie górotworu w przodku, na długości ok. 20 m. Żadna z pracujących tam osób dozoru nie zareagowała, a to one powinny wstrzymać roboty. Nie mówię już nawet o tym, że dozór dopuszcza do pracy niesprawne technicznie urządzenia, np. jeżeli brakuje tylnej osłony stacji zwrotnej przenośnika zgrzebłowego (służy on do transportu urobku) wystarczy, że pracownik włoży tam nogę i już nie ma stopy. Z tego rodzaju wypadkami mieliśmy często do czynienia w minionym roku. Dochodzi nawet, co szczególnie smutne, do wypadków śmiertelnych z udziałem pracowników dozoru, np. 28 lutego tego roku w KWK Zofiówka zginął sztygar zmianowy.
- Jak walczy się z zagrożeniem tąpaniami?
- Mimo postępu nauki są one trudne do prognozowania. W 2002 r. w kopalniach podziemnych doszło do sześciu wypadków śmiertelnych spowodowanych tąpaniami, z których najtragiczniejszy zdarzył się w kopalni Wesoła. W wyniku tąpnięcia w chodniku przyścianowym o energii
3 x 106 J
śmiertelnemu przygnieceniu uległo dwóch górników. Wypadki spowodowane tąpaniami najczęściej mają miejsce w kopalniach miedzi, zwłaszcza w KGHM ZG Rudna, gdzie eksploatacja prowadzona jest bardzo głęboko. W ramach działań profilaktycznych sprowokowano robotami strzałowymi wystąpienie dwóch tąpań oraz 281 wstrząsów wysokoenergetycznych, w tym 45 proc. o energii powyżej 105J. Gdyby nie zostały sprowokowane, mogłyby spowodować zdarzenia katastrofogenne.
- W odczuciu przeciętnego Polaka liczba wypadków w kopalniach węgla kamiennego rośnie. Czy rzeczywiście?
- Absolutnie nie, liczba wypadków ogółem spada. Dla porównania w 1993 r. było ich 16.813, w 1997 r. - 8822, w 2002 r. - 2352, łącznie z firmami usługowymi. Nie można też twierdzić, że spada liczba wypadków, ponieważ maleje zatrudnienie. Dynamika spadku zatrudnienia jest mniejsza niż dynamika spadku wypadków. Liczba zakładów górniczych węgla kamiennego w ciągu ostatnich trzech lat nie zmieniła się (istnieją 42 kopalnie), a zatrudnienie zmalało ze 150 do 135 tys. osób. Wydobycie natomiast utrzymywało się na tym samym poziomie 102,5 mln ton.
W 1993 r. w kopalniach węgla kamiennego było 67 wypadków śmiertelnych, w 2002 r. – 33, czyli o połowę mniej. W 2001 r. miały miejsce 24 takie wypadki. Statystyka nie mówi nam jednak wszystkiego, gdyż np. w kopalni Jas-Mos zginęło równocześnie 10 górników, co trzeba traktować jako jedno zdarzenie. W 2002 r. o 300 proc. zwiększył się natomiast wskaźnik wypadkowości ciężkiej w stosunku do 2001 r. kiedy wypadków ciężkich odnotowaliśmy 11. Na refleksję zasługuje fakt, że wzrosła liczba wypadków śmiertelnych w dni wolne od pracy: w 2002 r. dziewięć takich wypadków zdarzyło się w sobotę i dwa w niedzielę, podczas gdy w 2001 r. było ich odpowiednio dwa i jeden. Podobna sytuacja ma miejsce w wypadkowości ciężkiej. W wielu przypadkach górnicy pracują „na zadanie”, czyli po jego skończeniu idą do domów. Prace wykonywane są wówczas w pośpiechu przy jednocześnie ograniczonej liczbie pracowników dozoru. Takie postępowanie tępimy bezwzględnie, stąd nasze inspekcje w soboty i niedziele. Nakazujemy zgłaszać do Okręgowych Urzędów Górniczych rodzaj zaplanowanych w dni wolne robót i w zależności od oceny stopnia ich niebezpieczeństwa OUG wysyłają inspektorów, by sprawdzili, jak wygląda obłożenie ludźmi. Sami jednak tego zjawiska nie wyeliminujemy.
W kopalniach odkrywkowych zagrożenie jest niewspółmiernie mniejsze. W ubiegłym roku zdarzył się jeden śmiertelny i dotąd nie w pełni wyjaśniony wypadek (w KWB Bełchatów). W kopalniach miedzi było aż 578 wypadków, w tym pięć śmiertelnych. Głębokość zalegania złóż, coraz większa głębokość eksploatacji oraz w tąpania to podstawowe zagrożenia, które występują w tym bardzo trudnym górnictwie.
- Skąd - Pańskim zdaniem - bierze się przeświadczenie o wzroście zagrożenia w polskich kopalniach?
- Informacja o śmierci górnika trafia na pierwsze strony gazet i czołówki serwisów radiowo-telewizyjnych. Tego się nie robi w odniesieniu do innych, również obarczonych dużym ryzykiem, zawodów. Bolejemy nad każdym wypadkiem, dochodzimy przyczyn, podejmujemy działania profilaktyczne, ale naprawdę nie widzę sensu tak szerokiego nagłaśniania tych tragedii. Wydaje się, że ktoś ma w tym cel. Owszem, trzeba pisać i mówić o wypadkach w kopalniach, ale nie w ten sposób. Nieraz dzwonią do mnie dziennikarze z pytaniem, ile dzieci osierocił zmarły górnik. Odpowiadam, że dla mnie jest istotne, by nie doszło do podobnego wypadku gdzie indziej.
- Chodzi o wywołanie wrażenia, że nie dosyć, że do wydobycia dopłacamy, to jeszcze giną ludzie, nieprawdaż? I że należy przyspieszyć proces zamykania kopalń.
- Na tematy polityczne nie chcę się wypowiadać. Trudno jednak nie zauważyć, że rentowność górnictwa węgla kamiennego utrzymywana jest przez dotacje także w innych krajach, np. do jednego górnika dopłaca się w Niemczech ponoć 100 tys. euro rocznie. Na Śląsku jest ogromne bezrobocie, powstaje pytanie, co z tymi ludźmi robić? Dawniej górnik zarabiał 30 dolarów miesięcznie, a tona węgla kosztowała 20 dolarów. Budowano wówczas domy wczasowe, sanatoria, wyciągi narciarskie, z których cała Polska korzysta do dzisiaj. Obecnie tona kosztuje 20-25 dolarów, a przecież górnik nie powinien zarabiać mniej niż 500 dolarów.
Wracając do spraw bezpieczeństwa, wskaźnik wypadkowości w kopalniach podziemnych na 1 mln ton wydobycia sytuuje nas wśród krajów wysoko rozwiniętych. W 2001 r. wynosił 0,19 proc., w 2002 r. – z uwagi na wypadek w Jas-Mos - wzrósł do 0,32 proc. Najlepszy wynik w dziejach polskiego górnictwa podziemnego odnotowano w 1997 r. – 0,14 proc. Na Ukrainie i w Chinach, gdzie występują podobne do naszych warunki pod względem metanowości złóż, wskaźniki te wynoszą odpowiednio 3,81 i 6,4 proc. Oczywiście nie możemy porównywać się z pozbawionymi zagrożeń kopalniami amerykańskimi, w których wyrobiska są tak duże, że można jeździć samochodami, czy z Australią wydobywającą węgiel kamienny metodą odkrywkową. Z kolei w Niemczech nie dochodzi do zawałów stropów, ponieważ w sposób ciągły inwestuje się w instalacje wzmacniające górotwory. Firmy usługowe wykonują klejenie stropu wyprzedzająco, niezależnie od tego, czy jest to aktualnie potrzebne, czy nie. My kleimy stropy dopiero wtedy, gdy zachodzi taka konieczność.
- Jak ocenia Pan stan maszyn i urządzeń technicznych, którym posługują się polscy górnicy?
- Zaczynają one dawać znać o swoim wieku, o dekapitalizacji. W niektórych zakładach pracuje nowy, bardzo zresztą drogi, zachodni sprzęt, ale w wielu przypadkach używane są kombajny stare - zużyte i awaryjne. Podobnie jest z przenośnikami i innymi urządzeniami. Dąży się do wymiany kołowrotów z liną otwartą na kolejki podwieszane. W ubiegłym roku wycofano z ruchu 80 starych kołowrotów zastępując je w układach transportu kolejkami podwieszonymi z napędem własnym. Jednak nie każdy zakład na to stać, by wyposażyć się w te urządzenia. Można zresztą pracować bezpiecznie starymi urządzeniami, choć nie osiągnie się oczekiwanej wydajności. To jest jak z budową warszawskiego metra – postęp wynosi zaledwie 2 m na dobę, a gdyby kupić nową, piękną tarczę, metro byłoby już pewnie gotowe. Jest jednak problem ceny. WUG patrzy na problem sprzętu przede wszystkim pod kątem bezpieczeństwa użytkowania. W wyniku podejmowanych przez nas działań prewencyjnych, w 2002 r. zmniejszono liczbę stosowanych obudów zmechanizowanych nie spełniających norm w zakresie wymiarów przejścia. Brakowało od 4108 do 6737 sekcji na ok. 25500 sekcji będących w eksploatacji. Wdrożono m.in. wyposażenie wszystkich wyciągów do jazdy ludzi i głównych wyciągów wydobywczych w aparaty rejestrujące, które dają możliwość precyzyjnego odtworzenia wszelkich zdarzeń.
- Który z wypadków, jakie miały miejsce w polskich kopalniach na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy najbardziej Pana poruszył?
- Na długo pozostanie w mojej pamięci wypadek w kopalni Jas-Mos, ponieważ popełniono wówczas chyba wszystkie możliwe błędy. Przypomnę, że wypadek ten miał miejsce 6 lutego 2002 r. W wyniku wybuchu pyłu węglowego zginęło 10 górników, a dwóch - którzy w chwili eksplozji znajdowali się za załomem chodnika - zostało rannych, w tym jeden ciężko. Jas-Mos jest kopalnią, w której obowiązują szczególne środki bezpieczeństwa wynikające z najwyższej, IV kategorii zagrożenia metanowego. Metan się pali lecz jeśli jego stężenie osiągnie 5-15 proc., staje się wybuchowy. Zagrożenie metanem i wybuchem pyłu węglowego często idą w parze, choć jedne kopalnie są bardziej metanowe, inne mniej. Zagrożenie pyłowe występuje natomiast w każdej kopalni gdyż towarzyszy urabianiu węgla. Niebezpieczeństwu wybuchu przeciwdziała się poprzez zraszanie zewnętrzne i zewnętrzne oraz neutralizowanie pyłem kamiennym. Zawartość części niepalnych w strefie zabezpieczającej w polu metanowym musi wynosić co najmniej 80 proc. Wybuch powoduje inicjał, którym mogą być np. roboty strzałowe czy zapalenie metanu wskutek niewłaściwego przewietrzania. W czasie wybuchu pyłu węglowego wytwarza się bardzo wysoka temperatura, w ułamku sekund z atmosfery wysysany jest tlen i powstaje ogromna fala uderzeniowa. Nikt nie przeżył takiego wypadku. W Kopalni Doświadczalnej Barbara w Mikołowie pokazywany jest symulowany wybuch pyłu węglowego. Wykorzystuje się tylko ok. 20 kg pyłu, ale efekt jest wstrząsający. Pokazujemy tę symulację m.in. górnikom strzałowym i pracownikom dozoru, aby uświadomili sobie rozmiary zagrożenia.
W kopalni Jas-Mos pracowano pod presją wyniku ekonomicznego i czasu. Górnicy urabiali czoło przodka. Nie mogli go zabudować bez wcześniejszego przystrzelenia łaty przyspągowej. Chcieli zrobić to szybko, bo do końca dniówki pozostało 1,5 godziny. Tymczasem rurociąg znajdował się ok. 100 m od przodka, czyli nie było możliwości zmywania wodą pyłu węglowego – to pierwszy błąd. Drugi polegał na tym, ze rejon prac strzałowych nie był obsypywany pyłem kamiennym, co zapobiegłoby wybuchowi pyłu węglowego. Stanowisko strzałowe znajdowało się w linii prostej, a w chodniku pozostawało 10 pracowników, włącznie z osobą dozoru, czyli sztygarem. Ludzie ci powinni być wycofani na bezpieczną odległość, a tymczasem – to kolejny błąd - znaleźli się jakby w „lufie armatniej”. Na szczęście zadziałały zapory przeciwwybuchowe w chodniku głównym, gdyż mogło dojść do rozprzestrzenienia się wybuchu pyłu węglowego na cały oddział i zginęłoby wówczas ok. 40 osób. Eksplozja została zainicjowana detonacją materiału wybuchowego w czasie prac strzałowych. Oprócz materiału wybuchowego w ścianie, eksplodowała także jego nadwyżka. Wzięto bowiem większą niż potrzebowano ilość środków strzałowych i zamiast wynieść na powierzchnię nie zużyte materiały, zlikwidowano je przez zdetonowanie w czasie odstrzału ściany. Ten błąd zemścił się niemiłosiernie.
- Czy nauczył czegoś innych?
- W tym roku znów mieliśmy przypadek, że górnik strzałowy przyniósł tyle materiału, iż nie był w stanie go zużyć. Problem polega na tym, iż osoby dozoru dopiero po zjechaniu na dół orientują się, jaki jest stan robót. Przez 10 lat pracowałem bezpośrednio w ruchu i pamiętam, że przychodziliśmy co najmniej godzinę wcześniej, by zapoznać się z zakresem prac danego dnia. Wiedząc, że na cykl pracy wystarczy np. 5 kg materiału wybuchowego, a nie np. 25 kg, posyłałem sztygara do składu materiałów wybuchowych, który zmieniał zamówienie. To wymagało innej organizacji i dłuższej choć niepłatnej pracy, bo za czas poświęcony na przygotowanie robót nie byliśmy wynagradzani. Teraz wszyscy patrzą na zegarek, górnicy nie mają motywacji finansowej do pracy, państwo przestało być opiekuńcze, a ludzie nie utożsamiają się z zakładem pracy.
- Związkowcy z kopalni Jas-Mos mówili dziennikarzom, iż ostrzegali dyrektora, że zwalnianie doświadczonych w pracy na przodku górników i przyjmowanie na ich miejsce ludzi z innych oddziałów może się skończyć tragicznie, podobnie jak oszczędności. Dwóch górników, którzy zginęli, pracowało od niedawna. Mieli doświadczenie, ale w pracach innego oddziału, nie przygotowawczego.
- Odnotowaliśmy wiele wypadków związanych z likwidacją zakładów górniczych i przechodzeniem pracowników z jednego zakładu do drugiego. Ponieważ w poprzednim miejscu pracy mieli dobrą opinię, chcą pokazać, że równie dobrze poradzą sobie w nowym. Nie dostają jednak tych samych stanowisk i zaczynają pracować w sposób niebezpieczny. W efekcie ulegają wypadkowi. Dotyczy to też osób dozoru, np. w jednej z kopalń pracownik, który przeszedł z innego zakładu, pragnąc udowodnić, że „jest dobry”, zginął na miejscu przy usuwaniu zatoru. Ludzie godzą się przejść na inne stanowiska w obawie przez utratą pracy. Model górniczej rodziny to niepracująca żona i dwoje, troje dzieci, dlatego bezrobocie wśród górników jest przyczyną osobistych tragedii. A obecnie trwa wyścig o miejsca pracy, gdyż wiadomo, że kolejne kopalnie będą zamykane. Setki, tysiące ludzi przewidzianych jest do zwolnienia. Ta niepewność nie sprzyja poprawie stanu bezpieczeństwa pracy.
- Sytuację pogarsza fakt, że najlepsi specjaliści już odeszli, korzystając z górniczego pakietu socjalnego.
- Odeszli ci, którzy potrafili znaleźć się na zewnątrz - mechanicy, elektrycy i inni wysokiej klasy fachowcy, nawet osoby dozoru. Wielu z nich rozpoczęło działalność gospodarczą, np. otworzyło warsztaty samochodowe. W kopalniach pozostali ludzie, którzy trudniej radzą sobie w życiu, bo w naszym kraju nie wszyscy są przedsiębiorczy. Pozostali też ci, którzy zbliżają się do emerytury. Obserwujemy zjawisko starzenia się załóg kopalń. W najbliższych latach gwałtownie zmniejszy się liczba pracowników w wieku 30-39 lat. Brak kadr zagraża bezpieczeństwu funkcjonowania kopań. W 2002 r. Główny Instytut Górnictwa przy współpracy z Departamentem Warunków Pracy WUG, spółek węglowych oraz Porozumienia Związków Zawodowych „Kadra” przygotował specjalny raport na temat obecnego stanu i zapotrzebowania na specjalistyczne kadry pracownicze w górnictwie węgla kamiennego do 2010 r. w aspekcie zabezpieczenia ruchu zakładów górniczych. Przedstawione w nim wnioski są alarmujące. Nastąpiło bardzo wyraźne zniekształcenie piramidy wieku, spowodowane m.in. luką pokoleniową w najmłodszym przedziale wieku do 24 lat oraz w przedziale 25-29 lat. Największy udział w tym zniekształceniu mają najliczniejsze i najstarsze przedziały wiekowe: wśród kadry inżynieryjno-technicznej 40-44 lat i 45-49 lat, a więc w wieku zbliżającym się do emerytalnego (osoby te stanowią łącznie ponad 57 proc. całej kadry), a wśród górników i pracowników wymagających szczególnych kwalifikacji odpowiednio przedziały wieku 35-39 lat i 40-44 lata. W 2005 r. szacunkowy niedobór zatrudnienia wyniesie wśród kadry inżynieryjno-technicznej ze średnim wykształceniem ok. 650 osób (do 2010 r. sumaryczny niedobór zatrudnienia z lat 2005-2010 wyniesie ok. 3000 osób), wśród kadry inżynieryjno-technicznej z wyższym wykształceniem ok. 700 osób (do 2010 r. – ok. 2300 osób), wśród górników i pracowników wymagających szczególnych kwalifikacji ok. 3900, w tym ok. 2300 górników (do 2010 r. ok. 21.400 osób, w tym ok. 13.600 górników). Najbardziej brakować będzie kadry inżynieryjno-technicznej: górników, elektryków i mechaników. Mimo że wydziały górnicze, elektryczne i mechaniczne AGH, Politechniki Śląskiej czy Wrocławskiej co roku opuszczają setki absolwentów, nie chcą oni podejmować pracy w górnictwie. Dawniej mogli liczyć na mieszkanie i godziwy, jak na owe czasy, zarobek. Obecnie wynagrodzenie jest marne, a praca bardzo trudna i bardzo odpowiedzialna. Zanim młody inżynier uzyska od OUG stwierdzenie kwalifikacji, upłynie co najmniej 6 miesięcy. W tym czasie chodzi w gumiakach, w kufajce, uczy się pracy z ludźmi, co wcale nie jest łatwe. Na dole są ludzie niewykształceni, po szkołach podstawowych, bo zasadniczych już nie ma.
- Trudno nie zadać Panu pytania wprost, dlaczego giną górnicy?
- Jedną z przyczyn jest fakt, że kopalnie często nie obsadzają pełnych stanowisk, co wpływa na bezpieczeństwo ruchu. Np. w kopalni Jankowice pracował jeden kombajnista zamiast dwóch (kombajn ma dwa organy urabiające). Gdy doszło do awarii, sam próbował ją naprawić i wówczas uległ wypadkowi śmiertelnemu. Bywa, że wskutek tragicznego splotu przypadków dochodzi do wypadku śmiertelnego lub przeciwnie – tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności do niego nie dochodzi. Nikt nie chce tego słyszeć, ale większość wypadków jest zawiniona przez człowieka. Przykładem może tu być ubiegłoroczny wypadek w kopalni Wesoła, gdy w czasie wciągania pustych wozów lokomotywą akumulatorową w rejon załadowni, maszynista lokomotywy wychylił się z kabiny i został „wyciągnięty” za głowę tak, że została ona dociśnięta do drewnianego stojaka na międzytorzu. Przykład z kopalni Halemba: górnicy wykonywali pobierkę spągu wyrobiska obok kursujących pociągów z węglem. Fakt ten nie został zgłoszony dysponentowi. Kiedy najeżdżał pociąg chowali się, by za chwilę znów wrócić do swojej pracy. Przy piątym czy szóstym przejeździe pociągu nie usłyszeli hałasu powodowanego przez jadący skład i zostali najechani. Jeden górnik zginął, drugi uległ ciężkiemu wypadkowi. Podobny wypadek miał miejsce kilkanaście dni wcześniej w kopalni Centrum, gdzie cieśla przebywający na trasie kolejki linowej podwieszanej został uderzony zestawem transportowym. Zginął, gdyż nie został wycofany z trasy kolejki. W kopalni Halemba w trakcie dozorowania robót górniczych w ścianie, sztygar zmianowy oddziału górniczego został dociśnięty osłoną czoła ściany sekcji obudowy zmechanizowanej do zastawki przenośnika ścianowego. Zabity górnik parę godzin wcześniej został wyróżniony prezesa spółki za bezpieczną pracę. W tejże kopalni zginął w ubiegłym roku górnik cieśla, który przechodząc przekopem w kierunku szybu, został dociśnięty do obudowy przekopu wykolejoną jednostką transportową pchaną lokomotywą akumulatorową. Konwojent jednostki zamiast iść z przodu i ostrzegać ludzi, szedł za składem. Kolejny przykład z kopalni Rydułtowy, gdzie maszynista zginął przygnieciony własną lokomotywą, którą pozostawił niezahamowaną. Nadjeżdżający pociąg z pełnymi wozami uderzył w stojącą lokomotywę, a ta z kolei docisnęła go do obudowy. W kopalni Bytom III w czasie transportu napędu podajnika taśmowego nastąpiło rozerwanie szynociągu i opadnięcie napędu podawarki, co spowodowało uderzenie górnika demontującego zastawki przenośnika. Wypadek śmiertelny był skutkiem wykonywania równocześnie dwóch prac. Tego typu zdarzeń można by wymieniać wiele. Są też wypadki, do opisania których brakuje słów. Np. operator spycharki w kopalni mając 2,7 promila alkoholu we krwi zabrał się do wyrównywania terenu po przeprowadzonej odkrywce. W efekcie wjechał do jeziora o 5-metrowej głębi. Jaki wpływ możemy mieć na bezpieczeństwo, skoro tak pijany pracownik w imię koleżeńskiej solidarności jest dopuszczany do pracy.
- Jakie środki stosuje się wobec łamiących przepisy bezpieczeństwa?
W 2002 r. pracownicy urzędów górniczych wstrzymali pracę 2633 urządzeń i robót górniczych. Wstrzymano postęp 170 ścian, gdzie w 87 przypadkach stwierdzono brak lub niewłaściwy stan obudowy, w 22 przypadkach – zagrożenie metanowe, w 17 niewłaściwe zabezpieczenie przed wybuchem pyłu węglowego, w 7 niewłaściwą profilaktykę tąpaniową. Wstrzymano również postęp 313 chodników oraz ruch 1683 urządzeń energomechanicznych, w tym m.in. 8 urządzeń wyciągowych, 66 maszyn do urabiania, 412 urządzeń transportu pochyłego, 222 urządzeń transportu poziomego, 334 przenośników. W kopalniach pospolitych zatrzymano 256 robót. Ponieważ mamy do dyspozycji tylko 300 pracowników inspekcyjno-technicznych, tak duża liczba zatrzymań świadczy o tym, że z bezpieczeństwem pracy w górnictwie nie jest dobrze. Inspekcje urzędników nie są w stanie tego zmienić. Zmiana mentalności pracowników jest procesem długotrwałym i pracować nad nim powinni przede wszystkim przedsiębiorcy i osoby dozoru. Cóż, jeśli pracodawcy skupiają się teraz głównie na liczeniu pieniędzy.
W ubiegłym roku wydaliśmy 73 decyzje zakazujące na okres do 2 lat pełnienia określonych czynności w ruchu zakładu górniczego pracownikom nie przestrzegającym przepisów bezpieczeństwa. Ukarano tymi decyzjami 15 osób kierownictwa, 26 osób wyższego dozoru i 31 dozoru średniego. Wśród nich jest m.in. naczelny inżynier KWK Bielszowice, zawieszony w pełnieniu czynności przez nas, a nie- jak podała prasa - przez kopalnię. Złożyliśmy 402 wnioski do sądów rejonowych wydziałów grodzkich o ukaranie sprawców naruszających przepisy. Na podstawie art. 41 Kodeksu wykroczeń w 1898 przypadkach zastosowano środki oddziaływania wychowawczego, co oznacza, ze kierownik ruchu zakładu wyciąga wobec nich sankcje. Ze względu na to, że sądy grodzkie pracują opieszale, wstąpiliśmy o przekazanie nam postępowania mandatowego. Uprawnienia te uzyskaliśmy pod koniec 2002 r. Za niewłaściwe prowadzenie robót górniczych pracownik karany jest natychmiast mandatem w wysokości od 50 do 500 zł.
- Czy mimo nastawienia kopalni na efekt ekonomiczny dostrzega Pan zmiany w podejściu do spraw bezpieczeństwa?
- Zakłady wdrażają obecnie system zarządzania bezpieczeństwem. Jest to obligatoryjna - umieściliśmy ją w przepisach - deklaracja kierownika ruchu zakładu i dyrektora kopalni, że ruch będzie prowadzony w sposób bezpieczny. W dokumencie tym zostały opisane wszelkiego rodzaju procedury; wprowadzona jest zasada, że jeden pracownik odpowiada za drugiego i wiele innych. Przepisy przygotował kierowany przeze mnie zespół, przy współudziale praktyków, czyli kopalń, a także Głównego Instytutu Górnictwa. Przyjrzeliśmy się rozwiązaniom stosowanym w Czechach, Niemczech. Potem jeździliśmy od zakładu do zakładu i zapoznawaliśmy z tym systemem załogi. Dokument został zaakceptowany, spodobał się także Czechom, którzy prosili o udostępnienie, w ich ocenie dobrze opracowanych, naszych przepisów. Widać, że coś drgnęło, dużo się mówi na temat bezpieczeństwa. Ale nie cieszymy się przedwcześnie, gdyż zdarza się, że oficjalnie podnosi się tę kwestię, a w praktyce jest inaczej. Teraz pozostaje problem egzekwowania przepisów - czekamy na efekty. Podczas jednego ze spotkań z górnikami, kiedy tłumaczyłem, na czym polega zarządzanie bezpieczeństwem, jeden z górników powiedział: „to ja już zrozumiałem - przedtem była kupa węgla i górnik z tyłu, a teraz górnik jest z przodu, przed kupą węgla.” I to jest właśnie istota sprawy: człowiek jest ważniejszy od węgla. „Nafedrować” zawsze można, ale gdy dochodzi do wypadku, to będąc osobą dozoru, trudno poszkodowanemu człowiekowi lub komuś z jego rodziny spojrzeć w oczy. Na szczęście przez cały okres pracy w ruchu kopalni nie miałem wypadku z ludźmi. Górnicze szczęście w dużej mierze zależy od tego, jak mu się pomaga.
- Dziękuję za rozmowę
|
Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/206/-1/3/
|
Copyright (C) Gigawat Energia 2002
|