Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/950/-1/74/
|
Algieria: Gazowo–naftowy sezam
|
Informacje
Numery
Numer 03/2007
Autor: opr. red.
|
Data publikacji: 30.03.2007 19:26
|
Do niedawna nazwa Algieria nie kojarzyła się najlepiej: wojna domowa, mordy polityczne, terror, masowe egzekucje, rzezie ludności cywilnej. W ostatniej dekadzie ubiegłego wieku wspominano o niej niemal tylko w tym kontekście.
Obecnie wymienia się ją wyłącznie mając na uwadze tutejsze zasoby gazu ziemnego i ropy naftowej. To bardzo poważny błąd, przykład skrajnej nieodpowiedzialności niczym sztuczne ognie podczas uroczystości oddania do użytku odbudowanej po pożarze stacji benzynowej.
Stare blizny
Wojna domowa, bo to co działo się w Algierii w latach dziewięćdziesiątych innym mianem nie może być określane, pochłonęła według najskromniejszych szacunków przeszło sto pięćdziesiąt tysięcy istnień ludzkich. Dzieci, kobiety, starcy – ginęli wszyscy. Islamskie bojówki fundamentalistyczne eksterminowały całe wsie, siły rządowe mordowały natomiast każdego podejrzanego o sprzyjanie rebeliantom, nie siląc się nawet na udowodnienie mu winy. Taka przynajmniej interpretacja zdarzeń nasuwała się na podstawie dochodzących z Algierii wieści. Zgodnie z prawdą nie wiadomo jednak, kto odpowiadał za które zbrodnie. Istnieje tu sporo wątpliwości, bo takie też, zważywszy na okoliczności wielu mordów, musiały się pojawiać. Trudno było się ich wyzbyć, gdy doniesiono o masakrze dokonanej przez fanatyków religijnych przed komisariatem policji, a organy ścigania nie interweniowały, bo ponoć uszło to ich uwadze.
Chaos i bezprawie bezwzględnie wykorzystywał ówczesny reżym algierski, umacniając swą władzę, co też nie mogło zostać niezauważone przez bardziej spostrzegawczych obserwatorów. Co gorsza eskalację przemocy stymulowano z zewnątrz. Biały Dom już wówczas, oficjalnie potępiając każdy przejaw terroryzmu, finansował Muzułmański Front Ocalenia, którego zbrojne ramię siało strach i przerażenie wśród miejscowej ludności. W Waszyngtonie istniało też jedyne w świecie przedstawicielstwo tego ugrupowania.
Z końcem wieku pojawiła się szansa na zakończenie bratobójczych walk. Najpierw prezydent Liamin Zerual dość nieoczekiwanie ogłosił swą rezygnację na półtora roku przed końcem kadencji, dotrzymał danego słowa i złożył urząd. A wkrótce po zwycięstwie w wyborach, przejmując po nim schedę, Abdelaziz Buteflika ogłosił amnestię dla sympatyków Muzułmańskiego Frontu Ocalenia i wypuścił kilka tysięcy zwolenników tego ugrupowania na wolność. Trzy miesiące później przeforsował w referendum swój własny projekt pojednania narodowego. Zapanował względny spokój i sytuacja powoli zaczęła się normalizować.
Ślizg w górę
Za sprawą stopniowo postępującej stabilizacji Algieria znów znalazła się w kręgu zainteresowań biznesowych. Los dotąd nie żałujący temu państwu bolesnych doświadczeń teraz zdał się być dlań znacznie bardziej przychylny. Kres walk, będący niejako warunkiem sine qua non szerszej kooperacji z kontrahentami zagranicznymi, zbiegł się z początkiem koniunktury gazowo-naftowej. Wysokie ceny surowców energetycznych zrobiły swoje. Najpierw czterdzieści, później pięćdziesiąt, następnie sześćdziesiąt aż w końcu siedemdziesiąt USD: im więcej płacono za baryłkę ropy, tym bardziej uwaga świata wielkiej finansjery skupiała się na państwach dysponujących największymi zasobami naftowymi. Dokładnie ten sam proces zachodził w przypadku gazu ziemnego: stawki pięły się w górę, a za nimi „notowania” surowcowych zapleczy. Algieria była jednym z nich. Ekonomicznie zyskała krocie. Z roku na rok systematycznie redukowała swe zagraniczne zadłużenie. Tylko w 2006 roku spadło ono niemal o połowę. Dziś to zaledwie 14 mld USD. Biorąc pod uwagę potencjał samego tylko tutejszego sektora wydobywczego, to naprawdę symboliczne „zobowiązania”.
Pod specjalnym nadzorem
Zwiększone wpływy ze sprzedaży gazu i ropy wykorzystano bynajmniej nie tylko do spłaty wierzycieli. Część zdobytych środków przeznaczono na modernizację istniejącej infrastruktury wydobywczo–przesyłowej. Algierskie potrzeby w tym zakresie są wręcz nieograniczone. Najprostszym wyjściem z sytuacji wydawałaby się, rzecz jasna, liberalizacja polityki koncesyjnej i szerokie otwarcie drzwi dla firm pragnących prowadzić tu prace eksploatacyjne, na co też naciskają zachodnie koncerny. Władze w Algierze zdają się jednak być pod tym względem całkowicie nieprzejednane. Stanowisko tutejszego rządu jest przejrzyste: zielone światło jedynie dla inwestycji w gałęzi rafineryjnej i przetwórczej przy gwarancji dostaw na preferencyjnych zasadach surowca, czerwone wobec wszelakich zakusów na przejęcie udziałów większościowych w złożach, te bowiem uznane zostały za dobro ogólnonarodowe. Kierując się tą niepisaną zasadą, w październiku ubiegłego roku tutejszy parlament przyjął prawo gwarantujące państwowemu koncernowi Sonatrach kontrolny pakiet akcji w każdym kontrakcie z zagraniczną firmą na eksploatację złóż. Dotąd było to co najwyżej 30%. Na dodatek pochodzący stąd zysk będzie opodatkowany nawet do 55%.
Szczególnie uprzywilejowani
Co ciekawe, nowe restrykcyjne przepisy ograniczające swobodę zagranicznych podmiotów wprowadzono kilka miesięcy po parafowaniu umów Łukoilem i Gazpromem. Według zapewnień złożonych przez ministra energii i górnictwa Algierii - Chakiba Khelila podczas wizyty w Polsce w październiku 2006 roku, nie różnią się one od zawartych Shellem lub Statoilem. Niemniej, co należy podkreślić, to właśnie rosyjskie koncerny są ostatnimi firmami „wpuszczonymi” do Algierii podmiotami korzystającymi z dobrodziejstw uprzednio obowiązujących przepisów prawnych i wątpliwe, aby był to jedynie szczęśliwy dla naszych sąsiadów zbieg okoliczności.
Przyjaźń ta oparta jest bowiem na bardzo solidnych podstawach. Wspominając zdobyte w moskiewskich uczelniach wojskowych generalskie szlify stojącego na czele armii w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego prezydenta Liamina Zeruala, dałoby się określić ją nawet mianem tradycyjnej. Powiązania te to nie tylko przeszłość ale też teraźniejszość i, co ważniejsze, przyszłość. Niespełna rok temu Rosja umorzyła Algierii przeszło 5 mld USD długu, w zamian za co ta ostatnia zobligowała się do zakupu stąd sprzętu wojskowego na zbliżoną kwotę. Po marcowej wizycie prezydenta Putina w Algierze wartość tego kontraktu wzrosła już do 8 mld USD, Gazprom i Łukoil podpisały dodatkowe umowy z Sonatrachem, a rosyjskim firmom powierzono prace nad budową linii kolejowej za kolejny miliard USD.
Deklaratywnie aktywni
Determinantem współpracy rosyjsko–algierskiej jest wspólnota interesów. Trudno o silniejsze spoiwo. Perspektywa stworzenia wspólnego gazowego kartelu wyznaczającego limity wydobycia, wielkości dostaw, dzielącego między siebie rynki zbytu to szansa na zarobienie setek miliardów dolarów. Jeśli do projektu uda się wciągnąć Iran, a być może i Katar, to efekt końcowy przerosnąć może najśmielsze oczekiwania pomysłodawców. Sama wizja skoordynowania współpracy największych producentów gazu ziemnego, miast cenowej rywalizacji na rynkach, budzi prawdziwe przerażenie w Unii Europejskiej. Stąd podczas swej wizyty w Polsce przedstawiciele rządu algierskiego zaprzeczyli, jakoby ich kraj prowadził prace nad stworzeniem gazowego OPEC. Cóż zresztą pytany o to przez naszego premiera algierski minister miał powiedzieć? „Tak, to kwestia czasu, a prawa rynkowe przestaną obowiązywać w odniesieniu do naszego produktu eksportowego nr 1, i będziemy go mogli sprzedawać po cenie znacznie wyższej niż obecnie” czy zapewnić o pragnieniu zagwarantowania niskich cen nawet kosztem własnych dochodów byle tylko zadowolić polskiego klienta? Wybrał drugą opcję, podpisując - dzięki temu - memorandum o współpracy. Zgodnie z nim, upraszczając sprawę, będziemy kupować skroplony gaz w Algierii, kiedy powstanie tam fabryka przetwarzająca go do stanu płynnego i terminal pozwalający na załadunek do zbiornikowców. Odwiedzając nasz kraj, algierski minister szukał potencjalnego kontrahenta do budowy wspomnianej fabryki, terminalu, tudzież zbiornikowców. Znalazł partnera dostrzegającego w nim jedynie dostawcę surowca.
Nie budzić demonów przeszłości
To bardzo krótkowzroczne, niebezpieczne i ryzykowne podejście. Dzięki koniunkturze, Algieria stała się bardziej atrakcyjna, niestety nie tylko dla potencjalnych kontrahentów gospodarczych. Postrzeganie tego kraju wyłącznie w kategorii taniego zaplecza surowcowego łatwo rozbudzić może dopiero co uśpione demony przeszłości. Powołano je do życia, ponieważ Zachód nie zaakceptował wolnego wyboru obywateli, którzy w grudniu 1991 roku oddali swe głosy na fundamentalistów Muzułmańskiego Frontu Ocalenia. Opowiedzieli się za ich rządami, bo mieli dość bycia postkolonialnym zapleczem surowcowym. Teraz stawka jest znacznie wyższa niż przed szesnastu laty i będzie rosła wraz z cenami gazu i ropy. Uznanie Algierii za równorzędnego partnera to dobrze pojęty interes Europy i inwestycja w jej bezpieczeństwo nie tylko energetyczne.
|
Dokończenie znajdziesz w wydaniu papierowym. Zamów prenumeratę miesięcznika ENERGIA GIGAWAT w cenie 108 zł za cały rok, 54 zł - za pół roku lub 27 zł - za kwartał. Możesz skorzystać z formularza, który znajdziesz tutaj
Zamów prenumeratę
Artykuł opublikowany pod adresem: http://gigawat.net.pl/article/articleprint/950/-1/74/
|
Copyright (C) Gigawat Energia 2002
|