Aktualności
|
|
Informacje
Numery
Numer 02-03/2009
Nie rób nikomu dobrze, nikt nie zrobi ci źle....
|
|
Autor: J.B.
|
Data publikacji: 08.03.2009 21:54
|
Gazem po oczach
Gdyby w 2002 roku Polska zgodziła się na budowę tzw. pieriemyczki spinającej na naszym terytorium białoruskie i ukraińskie gazociągi, tłoczące na Zachód rosyjski gaz, dzisiaj Słowacja, Węgry czy Bułgaria nie znalazły by się w tak tragicznej sytuacji będącej efektem konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Nie byłoby zapewne także i kwestii Gazociągu Północnego. Ale wtedy znaleźli się w Polsce obrońcy ukraińskich interesów, którzy rozdzierając szaty niczym Rejtan, głośno krzyczeli, że nie możemy wydać braci Ukraińców na pastwę Rosji. A gra warta była - według ukraińskich ekspertów - 3 mld dolarów rocznie i utrzymanie w znacznym stopniu ukraińskiego monopolu na tranzyt rosyjskiego, a także w przyszłości azjatyckiego gazu do Europy na co najmniej 10 lat.
|
Dzisiaj Ukraina odwzajemniła się nam za tamten gest w myśl zasady: nie rób nikomu dobrze, a nikt na pewno nie zrobi ci źle.
Orędownicy ukraińskiej sprawy sprzed lat nabrali teraz wody (przepraszam gazu) w usta i zapadli się gdzieś pod ziemię, a ukraińska premier Julia Tymoszenko zapowiedziała, że gaz z podziemnych zbiorników przejęty od RosUkrEnergo nie będzie przekazany krajom Unii Europejskiej tak, jak z dużym wyprzedzeniem ta firma umawiała się ze swoimi kontrahentami w UE. RosUkrEnergo przechowywała na Ukrainie 11 miliardów metrów sześciennych gazu, który miał być eksportowany do państw Unii Europejskiej, w tym także do Polski. Przypomnijmy w tym miejscu, że ukraiński Naftohaz przejął dług RosUkrEnergo wobec Gazpromu. Według Kijowa ma on być oddany gazem tej rosyjsko-ukraińskiej spółki, który znajduje się w podziemnych zbiornikach na Ukrainie. Julia Tymoszenko na łamach ukraińskiej prasy zapowiedziała, że sześć i pół miliarda metrów sześciennych zostanie wykorzystane jako gaz techniczny potrzebny do obsługi tranzytu do Unii Europejskiej, zaś reszta trafi do ukraińskich odbiorców na rynku wewnętrznym. Ukraińska premier poradziła swoim kolegom w m.in. w Polsce i na Węgrzech, aby zrezygnowali z usług RosUkrEnergo. Sprawa nie jest bagatelna bo RosUkrEnergo dostarczało ostatnio do Polski 2,3 miliarda metrów sześciennych gazu rocznie – czyli jedną czwartą całego polskiego importu. Słowa szefowej ukraińskiego rządu należy traktować nad wyraz poważnie, bo kto jak kto, ale jeśli idzie o gaz, to ukraińska premier – w odróżnieniu od innych polityków - wie o czym mówi. Zanim trafiła do politycznej elity władzy na Ukrainie zdobywała pozycję i kapitał właśnie na handlu gazem.
Cechą charakterystyczną zarówno ukraińskiego jak i rosyjskiego rynku gazu jest jego wybitna, wręcz fizjologiczna nietransparentność oraz dualizm cenowy. Niskie ceny wewnętrzne i wysokie dla odbiorców „zarubieżnych”. Sprzyja to i daje skrupulatnie wykorzystywaną pokusę, by różnice w cenie były przechwytywane poprzez spółki pośredniczące rejestrowane na ogół w Szwajcarii, w której poszczególne kantony są atrakcyjnymi rajami podatkowymi. Tak w ciągu zaledwie kilku lat rodziły się wschodnie fortuny inwestujące w wielu zupełnie odmiennych sektorach gospodarki poszczególnych krajów UE. Dzięki operacjom przy użyciu takich właśnie pieniędzy Węgrzy ostatnio stracili „Malev” – swojego narodowego przewoźnika lotniczego, który po perypetiach trafił wprost w objęcia... „Aerofłotu”.
Kiedy rok temu wicepremier Waldemar Pawlak podczas wykładu w AGH tłumaczył, iż przychodzi nam konkurować na arenie międzynarodowej z gospodarkami, które są nierynkowe lub zamknięte, wielu zwłaszcza młodszych słuchaczy nie rozumiało tego. Teraz wszyscy mogli się przekonać na własnej skórze, że gospodarka zamknięta to taka, gdzie decyzje gospodarcze podejmowane są arbitralnie przez przywódców poszczególnych krajów: tak jak premier Putin podjął osobiście decyzję o zakręcenie kurków na gazociągach wiodących przez Ukrainę, zaś premier Tymoszenko - o przejęciu gazu przeznaczonego pierwotnie dla odbiorców w Unii Europejskiej.
U nas byłoby to nie do pomyślenia
W Polsce, która może się pochwalić otwartą gospodarką rynkową, decyzja o zakazie wwozu np. rosyjskiego węgla podjęta jednogłośnie i łącznie nawet przez premiera i prezydenta byłaby po prostu niewykonalna. Najważniejsze osoby w państwie nie mają instrumentów i narzędzi, aby wprowadzić w życie jakieś swoje widzimisię. Podczas gdy w odwrotną stronę wszystko jest możliwe jak choćby rugowanie pod byle pretekstem obcych inwestorów, którzy podjęli ryzyko i wykonali czarną robotę czy odcinanie dostaw surowca do rafinerii, która dostała się w „nieodpowiednie” ręce - pod błahym powodem, nie mówiąc już o wstrzymaniu zakupów mięsa, ryb czy owoców – czego byliśmy nie tak dawno świadkami...
W czasach Związku Radzieckiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej będącej socjalistycznym odpowiednikiem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, wszystko było proste, zaś ceny na wiele podstawowych surowców pamiętały jeszcze czasy Rewolucji Październikowej. Mankamentem tamtego układu było to, że niskie ceny nie sprzyjały racjonalizacji zużycia, a powodowały marnotrawstwo surowców, których nie ceniono, zaś na dłuższą metę prowadziły – mimo centralnego planowania - do chronicznego ich deficytu. Po rozpadzie ZSRR, gdy większość krajów tzw. bloku wschodniego opowiedziała się za członkostwem w NATO i Unii Europejskiej, w rozliczeniach z Rosją rubla transferowego zastąpiły dolary, zaś ceny zaczęły podążać w kierunku cen światowych, chociaż jeszcze kilka lat temu prezesi zarówno Orlenu jak i Lotosu nie chcieli słyszeć o przerobie innej niż rosyjska ropy, bo była i tak o 10-20 proc. tańsza od tej kupowanej z krajów OPEC, a transport rurociągowy był najtańszy. Podobnie było z gazem – ceny rosyjskiego gazu choć podążały w kierunku cen światowych nadal sprawiały, że gaz norweski był dla nas po prostu za... drogi. Inaczej było w obrębie dawnych republik radzieckich tworzących teraz Wspólnotę Niepodległych Państw. Tu nadal obowiązywały ceny wewnętrzne, bądź zbliżone do nich. Nie jest tajemnicą, że Ukraina reeksportowała na Zachód (po cenach zachodnich) energię elektryczną dostarczoną do cenach wewnętrznych, a Białoruś eksportowała wyprodukowany na bazie rosyjskiej ropy dostarczonej po cenach wewnętrznych destylat w takiej cenie, jaką na giełdach światowych trzeba było zapłacić za ropę surową.
Nie będziemy was dłużej sponsorować
Już w czerwcu 2005 roku rosyjska Duma jednogłośnie przegłosowała rezolucję, mówiącą że Ukraina, Mołdawia i Gruzja powinny płacić za gaz „ceny światowe”. Tłumaczono to jasno, że Rosja ma prawo domagać się od krajów WNP przejścia na nowe ceny. I nie powinna subsydiować gospodarek tych krajów. Tym którzy ogłosiły chęć integracji ze strukturami euroatlantyckimi mówiono wprost: jeśli zmierzacie do Unii Europejskiej, to niech UE sama was dotuje... Władze rosyjskie zaczęły oficjalnie argumentować podwyżki koniecznością doprowadzenia cen gazu do poziomu światowego, aby relacje z sąsiadami mogły być oparte na „normalnych zasadach ekonomicznych”. W końcu 2005 roku Gazprom ogłosił podwyżkę ceny gazu dla Mołdawii z 80 do 110 dolarów za 1000 m sześc. Wywołało to sprzeciw Kiszyniowa, który odmówił płacenia nowej ceny, co na początku 2006 roku doprowadziło do wstrzymania dostaw. Konflikt zakończył się dopiero w połowie stycznia 2006 roku, co było spowodowane także tym, że UE praktycznie tego nawet nie... zauważyła. Nowa cena surowca dla odbiorców mołdawskich została ustalona na 110 dolarów w pierwszym półroczu 2006 roku, po czym wzrosła do poziomu 160 dolarów. W 2007 roku cena gazu wzrosła do 170 dolarów oraz ustalono, że w ciągu najbliższych pięciu lat będzie stopniowo podwyższana aż do osiągnięcia średniego poziomu europejskiego. Zgoda na wprowadzenie okresu przejściowego została okupiona znacznym rozszerzeniem przez Gazprom wpływów w mołdawskim sektorze energetycznym, w tym – zwiększeniem udziału w Moldovagazie aż do 63,4 proc. Decyzja Rosji o podwyżce ceny gazu od początku 2006 roku została zaakceptowana przez Azerbejdżan, Armenię i Gruzję – jednak wywołała sprzeciw Ukrainy. Ukraina odmówiła płacenia nowej ceny wynoszącej początkowo 200 dolarów za 1000 m sześć. co doprowadziło do wstrzymania dostaw. Zakręcenie na początku stycznia 2006 roku kurka gazowego dla Ukrainy wywołało znaczny spadek dostaw surowca nie tylko do odbiorców ukraińskich, ale również do niektórych krajów europejskich takich jak Austria, Węgry i Włochy. Presja UE była jednym z argumentów, które zdecydowały o zawarciu po kilku dniach przerwy kompromisu rosyjsko-ukraińskiego, w myśl którego cena gazu dla Ukrainy została podwyższona z 50 do 95 dolarów, a wyłącznym dostawcą surowca stała się firma RosUkrEnergo, należąca w połowie do Gazpromu, a w połowie do dwóch szerzej nieznanych biznesmenów ukraińskich. Od 2007 roku RosUkrEnergo dostarczał na Ukrainę wyłącznie gaz pochodzący z Azji Centralnej. Jeszcze w tym samym roku cena gazu została podniesiona do poziomu 130 dolarów. Rozszerzenia uległy także wpływy na ukraińskim rynku gazowym spółki UkrHazEnergo, należącej w połowie do RosUkrEnergo, a w połowie do Naftohazu.
Uprzywilejowana Białoruś
Podwyżka ceny gazu w 2006 roku dotknęła - obok Gruzji i Azerbejdżanu - także Armenię, która zamiast 60 zaczęła płacić 110 dolarów za 1000 m sześc. Tylko Białoruś w tym czasie nadal płaciła po 47 dolarów za 1000 m sześc. Pod koniec 2006 roku skończyły się jednak czasy taniego gazu także i dla Białorusi. Rosja zażądała 200 dolarów za 1000 m sześc. Po długich negocjacjach i groźbach został podpisany kontrakt, zgodnie z którym cena wzrosła do 100 dolarów i ustalono harmonogram dalszych podwyżek do 2011 roku, kiedy cena ma się zrównać z „ceną europejską”. W zamian za to Łukaszenka zgodził się na przejęcie przez Gazprom do 2010 roku połowy akcji Biełtransgazu, będącego właścicielem gazociągu tranzytowego, który transportuje rosyjski gaz na Zachód. Gry cenowe przeniosły się także na ropę naftową. W grudniu 2006 roku Rosja wprowadziła cła na eksportowaną na Białoruś ropę naftową w wysokości 180 dolarów za tonę, zaś Białoruś wprowadziła cło tranzytowe 45 dolarów za tonę na rosyjską ropę transportowaną białoruskim odcinkiem ropociągu „Przyjaźń”, a następnie zaczęła przechwytywać część surowca. W efekcie, nie mogąc sobie inaczej poradzić z krnąbrnym partnerem, Rosja wstrzymała tranzyt swojej ropy przez Białoruś, co zahamowało automatycznie także dostawy do Polski i Niemiec. Dzięki istnieniu Naftoportu i powiązaniu go systemem rurociągów z ropociągiem „Przyjaźń”, polskie i niemieckie rafinerie praktycznie tego nie odczuły. Po długich targach cło na ropę obniżono do 53 dolarów, ale ta zmiana spowodowała, że reeksport destylatu przestał być dla Białorusi interesem tak intratnym jak kiedyś.
Nieznany pośrednik
Niemal od momentu uzyskania przez Ukrainę niepodległości, dostawami gazu z Rosji i Azji Centralnej zajmowały się firmy pośredniczące należące do tajemniczych szerzej nie znanych opinii publicznej właścicieli. Pierwszym pośrednikiem była Itera, w 2003 roku zastąpił ją Eural Transgas, a w 2006 roku – zgodnie z rosyjsko-ukraińskim porozumieniem gazowym – rolę tę przejęła firma RosUkrEnergo. Trudno zrozumieć, dlaczego Gazprom zdecydował się przez wiele lat dostarczać gaz na Ukrainę przez pośredników, mimo że posiada własną spółkę zależną – Gazprom Export, wyspecjalizowaną w transakcjach eksportowych. Za naszą wschodnią granicą mówi się często, że „wszyscy bogaci ludzie na Ukrainie stali się bogaci dzięki handlowi gazem”. Bogacenie się na handlu gazem było możliwe dzięki przechwytywaniu wielkich jego ilości z gazociągów tranzytowych. Zyski do 2000 roku z tego rodzaju praktyk szacowano na 6 do 7 a nawet 8 proc. wypracowanego wtedy przez ukraińską gospodarkę PKB. Oficjalnie praktyki takie po roku 2000 ustały. Jednak absolutnej pewności nie ma. Dla Ukrainy i Białorusi dostosowanie cen gazu do poziomu europejskiego jest wyjątkowo dotkliwe także dlatego, że konsumpcja gazu ziemnego „per capita” należy tam do... najwyższych na świecie. Zużycie gazu w przemyśle metalurgicznym i chemicznym na Ukrainie jest - według szacunków Banku Światowego - wyższe o 25–30 proc. niż średnia w unijna. Niska efektywność gospodarki białoruskiej i ukraińskiej powoduje zmniejszenie konkurencyjności. Jedna czwarta kosztów wytworzenia na Ukrainie przypada na koszty energii, co jest wskaźnikiem ośmiokrotnie (!!!) wyższym niż np. we Francji. Niskie ceny nośników energii maskowały skutecznie niską sprawność wytwarzania. Teraz następuje etap prawdy, który obnaża niekonkurencyjność tamtejszych gospodarek w zetknięciu z rynkiem zewnętrznym. Dużymi konsumentami gazu są także gospodarstwa domowe. Na Ukrainie zużywają one 20 mld m sześc. rocznie, co stanowi ponad 1/3 całkowitej konsumpcji gazu w tym kraju. Zużycie surowca jest tam bardzo duże ze względu na znaczne straty energii, m.in. przy ogrzewaniu budynków. We wszystkich krajach poradzieckich nowoczesne technologie oszczędzania energii w gospodarstwach domowych są wciąż mało znane i niepopularne. Dowodząc niskiej kultury technicznej. Ukraina jest wprawdzie w stanie zwiększyć wydobycie gazu z własnych złóż. Firmy ukraińskie są ponoć w stanie wydobywać do 30 mld m sześc. gazu rocznie przy dzisiejszym wydobyciu na poziomie około 19 mld m sześc. Jest to ponoć bardzo realne, gdyż Ukraina dysponuje zasobami ocenianymi na 1,2–1,5 bln m sześc. gazu, co przy obecnym poziomie konsumpcji powinno wystarczyć na 20 lat. Ale podobnie jak w Polsce intensyfikacja wydobycia z rodzimych złóż wymaga czasu i pieniędzy na zagospodarowanie i udostępnienie nowych pól eksploatacyjnych.
O co chodzi?
Zwykło się mówić, że jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Ale to banał. Rosja od kilku już lat sygnalizuje, że nie ma ochoty dłużej sponsorować swoich dawnych republik, które wybrały wolność i orientację prozachodnią. I trudno mieć o to pretensję, że chce im sprzedawać gaz po takiej samej cenie, za jaką może sprzedawać gaz UE. A przy okazji chce odzyskać kontrolę nad infrastrukturą przesyłową, którą zbudował Związek Radziecki. Chce także zachować monopol na dostawy gazu dla UE, dyskredytując przy okazji ukraiński kanał transportowy dla gazu azjatyckiego, co można zrozumieć jako naturalną tendencję, ale czego UE nie powinna i nie może zaakceptować.
Rzecz ciekawa i pouczająca, że tym razem konfliktem ukraińsko-rosyjskim dotknięte zostały mocno kraje, które uchodziły za „cichych ambasadorów” Rosji w łonie UE. Czy wyciągną z tej nauczki jakieś wnioski i zmienią zdanie?
|
|
|
|