Energetyka tradycyjna
  Energ. niekonwencjonalna
  Informatyka w energetyce
  Kraj w skrócie
   Świat w skrócie
REDAKCJA     PRENUMERATA     REKLAMA     WSPÓŁPRACA     ARCHIWUM

    SZUKAJ
   
    w powyższe pole
    wpisz szukane słowo


 Aktualności

 

Informacje Numery Numer 10/2005

Mam nadzieję, że polski rząd jednak nie dał zgody Rosjanom na budowę gazociągu bałtyckiego...


Z Piotrem Woźniakiem, radnym Miasta Stołecznego Warszawy, w latach 2000-2001 wiceprezesem Zarządu PGNiG SA, a obecnie ekspertem ds. gazu "PiS" rozmawia Sylwester Wolak



- Bardzo Pana rozgniewała niezrealizowana de facto zapowiedź ujawnienia szczegółów kontraktu z Norwegami przez prezesa PGNiG – Marka Kossowskiego?
Osobiście nie mam pretensji do pana Marka ani do żadnego z członków zarządu. Rozumiem, że ta niefortunna zapowiedź wynikła z decyzji samej spółki i to właśnie jest zastanawiające. Do ujawnienia kontraktu rzeczywiście nie doszło i zamiar „zdemaskowania” szczegółów spalił na panewce. Ale proszę zwrócić uwagę, w jak niekomfortowej sytuacji znaleźli się wszyscy. Brak publicznej rozmowy na temat jakiegokolwiek dokumentu może sugerować zamiar ukrycia ważnych faktów, chociaż oczywiście w tym przypadku nie jest to prawdą. Być może chodziło właśnie o wywołanie takiego dyskomfortu? Najważniejszym argumentem jest tutaj dobry obyczaj handlowy, który każe utrzymywać w poufności treść umów i dokumentów transakcyjnych. Oczywiście są one zawsze i natychmiast dostępne dla organów podatkowych, sądów i prokuratur, ale nie dla konkurencji. Tak zresztą było z kontraktem tzw. norweskim. W 2002 roku badała go NIK; zresztą wydała o nim bardzo pochlebną opinię. Po prostu dokumentów handlowych się nie ujawnia publicznie. Oczywiście w pewnym zakresie uchylany jest taki obyczaj, gdyż trudno w ogóle o takiej umowie nie mówić. Zasadnicze elementy kontraktu wszyscy znają od 4 lat. Chyba wszystkie media komentowały przecież ilości zakontraktowanego gazu, termin wejścia umowy w życie, harmonogram realizacji, sposób zatwierdzania i cały szereg innych ważnych postanowień. Wiadomo, że kontrakt wymagał od strony norweskiej poważnej inwestycji – budowy gazociągów, które miały nas połączyć ze złożami skandynawskimi. Za budowę gazociągu polska strona nie ponosiła odpowiedzialności ani żadnych kosztów. Wszystkie koszty inwestycyjne były wliczone w cenę gazu.
Natomiast zapowiedź ujawnienia kontraktu w całości łamie dobry obyczaj handlowy i spółka o takiej randze jak PGNiG nie powinna nawet myśleć o takich próbach. Nie dotyczy to wyłącznie tego kontraktu, ale w ogóle kontraktów handlowych, które zawiera. Podważa to wiarygodność spółki wobec partnerów, z którymi powinna współpracować i wobec tych, z którymi już współpracuje. To gorzej niż łamanie przepisów, to plama na reputacji. Skutek tego może być taki, że będzie niezwykle trudno tych samych partnerów, których mieliśmy po drugiej stronie stołu negocjacyjnego, czyli partnerów norweskich i duńskich, przekonać do jakichkolwiek poważnych rozmów. Każdy z tych producentów, zwłaszcza producenci norwescy, mają dość szczególny sposób zawierania umów sprzedaży i starannie chronią klauzule kontraktowe przed konkurentami. Dla mnie zastanawiające jest to, że ostatecznie kontrakt nie zostanie ujawniony, bo ponoć jeden z tych partnerów, a przypominam, że było ich pięciu, nie zgodził się na ujawnienie. Sądzę, że jest to pewna nieścisłość - z całą pewnością nie zgodził się żaden. Wiadomo, że od 2002 r. jest nie jeden, a pięć osobnych kontraktów z producentami norweskimi i w związku z tym, gdyby PGNiG S.A. chciało konsekwentnie wykonać swoją zapowiedź, co oczywiście byłoby ze szkodą i dla spółki i dla partnerów, to pewnie ujawniłoby pozostałe cztery. Na szczęście cofnęło się przed tym. Myślę, że była to świadoma albo nie, ale próba zablokowania rozmów z pozostałymi partnerami na przyszłość.

- Pan, jako jeden z architektów kontraktu norweskiego ma pewno inne zdanie niż obecne kierownictwo PGNiG, straszące wysokimi cenami gazu z Norwegii i wysokimi kosztami budowy gazociągu...
Niestety, żadna inwestycja nie powstaje za darmo. Inaczej wprawdzie rozlicza się koszty inwestycyjne, a inaczej koszt samego zakupu gazu. Co do ceny gazu z kontraktu bezpośredniego, to skalkulowana była w ten sposób, żeby nie przekraczała z jednej strony wieloletniej, średniej niemieckiej, a z drugiej strony była porównywalna z wieloletnią, średnią ceną gazu rosyjskiego z gazociągu jamalskiego. Takie były widełkowe założenia negocjacyjne i one zostały w pełni wykonane. Gaz norweski ma większą użyteczność energetyczną niż gaz rosyjski. Zresztą stało się to koronnym zarzutem w licznych wypowiedziach przeciwników opcji skandynawskiej. Do tej pory podnoszą oni, że jest wykluczone, żebyśmy mogli akceptować gaz norweski, bo on jest inny niż gaz jamalski. A to jest kompletne nieporozumienie. Cała Europa używa gazu norweskiego, zresztą gazu rosyjskiego też - równolegle. Nie widzę powodu, dla którego Polska miałaby się orientować tylko na jeden, charakterystyczny, pochodzący z jednego źródła gaz wschodni. Nie ma tu żadnego zagrożenia. Gaz norweski jest używany w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Belgii, po prostu wszędzie. Stosują go wszyscy i my też powinniśmy go stosować.

- Czym mogły być powodowane zaciekłe ataki ekipy SLD obejmującej władzę w 2001 r. – na Pana, na kontrakt norweski, który choć częściowo mógłby nas uniezależnić od dostaw rosyjskich?
Były dwa powody, które decydowały o próbach zawarcia kontraktu z Norwegami. Pierwszy, to złamać monopol importowy ze Wschodu, i to powinno być odebrane z pełnym zrozumieniem, jeśli nie z życzliwością. Monopol w każdej dziedzinie jest szkodliwy, przede wszystkim dla konsumentów. Drugi powód to powód techniczny. Polska zawsze będzie importerem netto gazu ziemnego. Tak już po prostu będzie i zresztą zawsze tak było. Natomiast gaz sprowadzamy wyłącznie ze Wschodu i - w związku z tym - zasilenie rejonów zachodniej Polski jest związane z dość poważnymi kosztami, z trudnościami technicznymi. Żeby zasilić duże zakłady, np. Police pod Szczecinem - trzeba gaz tłoczyć przez całą Polskę.
Cały świat gazowy i świat infrastrukturalny coraz chętniej zamyka się w sieć, w pętle - po to, by zapewnić sobie ciągłość dostaw i bezpieczeństwo. Zasilanie z jednego kierunku zawsze jest gorsze, zawsze jest bardziej ryzykowne.
Natomiast, jeśli chodzi o protesty związane z kontraktem, to rzeczywiście było coś dziwnego. Pierwsze gwałtowne ataki na kontrakt i samą ideę dywersyfikacji następowały nawet wtedy, kiedy kontrakt nie był jeszcze podpisany, tzn. nikt poza negocjatorami nie znał jego treści. Znane były ogólne założenia, o które Pan właśnie pytał: inny gaz, z innej strony, inny dostawca, inne rachunki i zasady, czyli demonopolizacja importu. Sama zapowiedź kontraktu spotkała się z ostrym protestem ze strony dochodzącej do władzy lewicy. Nieznajomość szczegółów całego projektu pokutowała jeszcze po tym, jak kontrakt został podpisany, i po tym, jak wszedł w życie, a lewica doszła do władzy. Pamiętam wywiad ówczesnego ministra gospodarki - Jacka Piechoty, w którym - zapytany o komentarz w tej sprawie - powiedział, że Polski nie stać na tak kosztowną inwestycję. To było kompletnym nieporozumieniem i myleniem opinii publicznej, mam nadzieje nieświadomym. Nigdy w założeniach projektu nie przewidywano, że strona polska będzie cokolwiek łożyć na gazociąg. Gazociągi ze złóż skandynawskich na kontynent zawsze są finansowane przez firmy norweskie. Taka jest zasada. Chwytano się więc argumentów nieprawdziwych po to, by odrzucić kontrakt. Dlaczego? Nie umiem na to odpowiedzieć. Odpowiedziały zaś inne firmy europejskie, zwłaszcza niemieckie, które razem z Gazpromem zaplanowały gazociąg bałtycki (North Transgas), nie zważając na protesty i potrzeby wschodnich krajów UE. To jest riposta na wahania w sprawach dywersyfikacji, które doprowadziły dziś do pogorszenia sytuacji Polski na rynku gazowym w regionie. Rynek ten staje się powoli rynkiem peryferyjnym, co jest bardzo niebezpieczne przy utrwalonym monopolu importowym.
Nie można oczekiwać, że przez nasze zaniechanie poważne firmy europejskie powstrzymają się od swych planów i nie wejdą na wolne miejsce na rynku, albo będą czekać na polskie decyzje. Wykorzystają swoje możliwości do maksimum. W tym wypadku takie możliwości wykorzystały firmy niemieckie wchodząc w bardzo poważny projekt ze stroną rosyjską, tzn. z Gazpromem.
Ale gazociąg bałtycki ma też swoich zwolenników w Polsce. Wydało mi się to dziwne, ale słyszałem publiczną wypowiedź dr Andrzeja Frońskiego z Instytutu Nafty i Gazu z Krakowa, który powiedział że Polska może bardzo skorzystać na gazociągu bałtyckim. Nie wiem, na czym oparta jest ta teza, ale warto zwrócić na nią uwagę. Być może ma jakieś głębsze uzasadnienie. Ja tak nie uważam. Myślę, że jest to spore utrudnienie w rozwoju polskiego rynku i poważne zagrożenie, przede wszystkim ostateczną monopolizacją dostaw z jednego źródła.

- W tym roku winna zapaść decyzja w sprawie polskiej współpracy z duńskim koncernem DONG. Sądzi Pan, że te niewielkie dostawy z Danii mają szansę się ziścić? Czy gaz mógłby stamtąd płynąć niezależnym gazociągiem czy też raczej przez Niemcy?
To bardzo trudne pytanie. Nie mamy - jako opinia publiczna - wystarczających informacji o kontaktach z Duńczykami. Nie wiemy, na jakim etapie są rozmowy między stroną duńską, a polską. Z mediów zrozumiałem, że do końca 2005 r. ma nastąpić porozumienie między firmami w tej sprawie. Tutaj trzeba wspomnieć, że ten kontrakt miał się nazywać Balticpipe i polska strona miała partycypować w 1/3 kosztów inwestycyjnych. Szacowaliśmy nasz wkład na ok. 200 mln zł. Mieliśmy opcję odstąpienia swojej części na rzecz DONG, a także opcję zwiększenia udziału w tym projekcie. Wyższość tego rozwiązania nad koncepcją przesyłu przez sieć niemiecką była i jest taka, że koszty kredytu na budowę gazociągu były niższe niż koszt, który ponosilibyśmy za przesył przez Niemcy. Był również rozważany wariant użycia tego gazociągu jako ostatniego odcinka gazociągu norweskiego.
Nazwał Pan dostawy duńskie marginalnymi. One miały być nie tyle marginalne, co miały nas pomostowo zasilać do czasu rozpoczęcia dostaw gazu norweskiego. Chcieliśmy uruchomić ten projekt jak najszybciej, w związku z tym był on w planach dostaw od 2004 r. Miały one szybko narastać - potem dość szybko wygasać i - w miejsce gazu duńskiego - miał stopniowo wchodzić gaz norweski. To był plan pomostowych dostaw na okres 2004-2008, kiedy zacząć się miały dostawy norweskie. Mieliśmy być zasilani z innego kierunku, od innego dostawcy, co nam dawało znakomitą pozycję od razu, w oczekiwaniu na dużą inwestycję norweską i rozpoczęcie dostaw z kontraktu norweskiego. Tak to było pomyślane. Niestety, cały projekt został zaniechany. To się oczywiście odbiło na stanowisku strony duńskiej i norweskiej. Natomiast, pomysły, które PGNiG podaje teraz do publicznej wiadomości, wyglądają na budowanie sobie alibi za 4 lata zaniechań. Firma od miesiąca wymienia projekt „Nabucco”, który jest lansowany przez UE, z żadnym do tej pory rezultatem. Od przynajmniej 5 lat pojawia się ten projekt w mediach jako sposób na połączenie Europy ze złożami irańskimi. To bardzo odległa sprawa, dla naszych dzieci albo i wnuków, zwłaszcza w tym tempie, w jakim jest realizowany. Jest jeszcze projekt gazociągu „Amber”, który ma być czymś pośrednim między drugą nitką gazociągu jamalskiego, a gazociągiem bałtyckim. Również za sprawą PGNiG S.A. odżywa pomysł na terminal LNG i połączenie z systemem niemieckim pod Szczecinem. Zapadła na szczęście cisza nad egzotycznym pomysłem CNG. W sumie można się więc doliczyć sześciu różnych i w większości wykluczających się nawzajem planów.

- Sprawa połączenia Bernau – Szczecin „wałkuje się” od kilku lat. Teraz projekt (a może nawet 2 projekty) nabiera rumieńców, ale wydaje mi się, że nie jest Pan zwolennikiem takiej dywersyfikacji, polegającej na połączeniu się z systemem niemieckim i odbieraniu stamtąd droższego, rosyjskiego gazu. Jakie są wady takiego projektu?
Zasadnicza wada tego projektu polegała na tym, że on był ściśle substytutem projektu skandynawskiego. Według naszych kalkulacji gaz sprowadzany przez Niemcy byłby po prostu droższy, mimo, że inwestycja do popełnienia byłaby niewielka. Fakt, że trzeba by było sprowadzać – prawdopodobnie rosyjski gaz – z kierunku niemieckiego, bardzo poważnie ciąży na warunkach dostaw, przede wszystkim na cenie. Mamy doświadczenia z niewielkim kontraktem niemieckim i norweskim w Zgorzelcu i tam ceny są niezwykle wysokie ze względu na koszt przesyłu przez Niemcy. Chęć ominięcia tych kosztów dla dobra spółki i dobra konsumentów jest oczywista. To nie znaczy, że połączenia transgraniczne przez Niemcy nie są potrzebne, albo w ogóle nie powstaną. One w sposób oczywisty powstaną, tylko trzeba je ważyć w proporcjach opłacalności dla polskiego konsumenta.
W tamtych czasach, cztery lata temu, wybór był prosty. Mieliśmy tańszy gaz norweski bezpośrednio ze złoża, jako jedną możliwość, i drugą, droższy gaz rosyjski nie bezpośrednio ze złoża czyli transportowany gazociągiem jamalskim i zawracany do kraju przez Niemcy. Być może teraz sytuacja zmieni się na tyle, w ciągu najbliższych pięciu lat, tj. po wybudowaniu gazociągu bałtyckiego przez Rosjan i Niemców, że warunki się poprawią. Osobiście w to wątpię, ale wykluczać nie chcę. Na obecnym etapie, kiedy nie jestem pewien, który z sześciu projektów lansowanych w mediach przez PGNiG jest zaawansowany chociażby na etapie studium wykonalności, uważam że trzeba będzie pilnie sprawdzić który z nich jest sensowny, oczywiście nie pomijając naszych partnerów skandynawskich.
Mam nadzieję, że nowe władze spółki i nowy rząd tak pokierują naszymi firmami paliwowymi, a w szczególności PGNiG - za pomocą swych instrumentów właścicielskich, że do realizacji któregoś z projektów dojdzie. Dalsze zaniechania w tym względzie grożą najgorszymi konsekwencjami. Nie wolno dopuścić do tego, by polski rynek był rynkiem peryferyjnym, a na razie wszystko zmierza w tym kierunku. Trzeba działać szybko i zdecydowanie.

- To dość dziwne, że tego takie argumenty nie padają zbyt często w ogólnokrajowej prasie...
Dlatego się cieszę, że ten wywiad ukaże się w Pańskim piśmie, które jest bardziej skierowane do fachowych Czytelników. Stopień niezrozumienia tego problemu jest duży nawet wśród poważnych dziennikarzy

- Sądzi Pan, że możliwości dywersyfikacji dostaw gazu do Polski w dającym się przewidzieć czasie zostały bezpowrotnie utracone? Czy widzi Pan możliwość powrotu do opcji norweskiej?
Norwegowie czy Duńczycy to są bardzo dobrzy i wiarygodni partnerzy. Natomiast tu chodzi przede wszystkim o złoża skandynawskie. I tu kolejne nieporozumienie. Mówi się, że złoża na Morzu Północnym są na wyczerpaniu. Nic bardziej błędnego. Wystarczy spojrzeć na stronę internetową Statoil i zobaczyć, jak oni szacują swoje złoża. To jest spółka publiczna i nikt by się nie odważył podawać informacji niezgodnych z prawdą. W tych sprawach warto sięgać do źródeł. Przypominam, że kontrakt norweski mieliśmy podpisany na 16 lat czyli do 2024 r. Być może w tym czasie złoża ulegną sczerpaniu, ale technika rozpoznawczo-wiertnicza rozwija się w szalonym tempie i wciąż odkrywane są nowe złoża, albo - w starych złożach - nowe horyzonty węglowodorowe. Nie bałbym się drastycznego spadku wielkości zasobów nawet w perspektywie 25 lat. Kontrakt norweski, miał się skończyć wcześniej niż nawet teoretyczne wyczerpanie złóż skandynawskich. Przypomnę, że kontrakt jamalski mamy zawarty do 2022 r.

- Czyli kontrakt jamalski skończy się wcześniej niż mógłby się skończyć norweski?
Tak, chociaż takie wieloletnie kontrakty rzadko kiedy kończą się w przewidywanej przy podpisywaniu dacie. Zwykle mają opcję na przedłużenie, ponieważ zazwyczaj raz zbudowana infrastruktura pozwala na dalsze dostawy. Moim zdaniem, będzie powrót do rozmów z Norwegami, mimo że bardzo nadszarpnęliśmy reputację demontując ten kontrakt i zawieszając na tyle lat kontrakt duński. Gdyby doszło do negocjacji, rozmowy byłyby bardzo trudne. Kraje Europy, i nie tylko, nie czekają z takimi projektami. W ostatnim miesiącu zostało to udowodnione bardzo dobitnie przez firmy niemieckie i przez Gazprom. Nie powinniśmy zostawać w tyle, bo przegramy konkurencyjny rynek gazowy.

- Czy uważa Pan, że przez najbliższe lata klimat polityczny będzie sprzyjać dywersyfikacji dostaw gazu?
Tak się spodziewam. Myślę, że klimat polityczny tak, natomiast nadszarpnięta reputacja w sprawie projektów z Norwegami bardzo to utrudni. Czyli mamy dość paradoksalną sytuację. Dawniej klimat polityczny był bardzo zły, ale partnerzy postrzegali nas jako zdeterminowaną i solidną firmę. Teraz mamy sytuację odwrotną.

- Nie lubi Pan Rosjan? Uważa Pan, że nie są oni w stanie zagwarantować bezpieczeństwa gazowego Polsce?
To zupełnie nie jest kwestia gustu. Uważam, że negocjatorzy Gazpromu to najwyższa klasa fachowców. To są negocjatorzy „z najwyższej półki”. Za każdym razem, gdy przyszło z nimi negocjować, było to duże wyzwanie, ale jednocześnie komfort rozmów ze specjalistami. To się bardzo ceni. Fakt, że nie rozmawiają ze sobą amatorzy, nie dochodzi do nieporozumień na poziomie pojęciowym, czy na poziomie intencji. To są bardzo twardzi negocjatorzy, ale za to znakomici. Poza tym to są bardzo sympatyczni ludzie. Ja wiem, że pani redaktor Paradowska w swoim artykule w „Polityce”, nazwała mnie rusofobem. Gratuluję przyklejania prostych etykietek Szanownej Pani Redaktor. Szkoda, że nie spytała o zdanie moich negocjacyjnych partnerów z Gazpromu.
Jak do tej pory, mam bardzo dobre wspomnienia z negocjacji rosyjskich. Partnerzy są profesjonalni i trzeba rozmawiać z nimi w sposób profesjonalny. Oni, jak prawdziwi zawodowcy, nie znoszą amatorszczyzny.

- Oni są wirtuozami negocjacji, więc czemu się dziwić, że gdy przyjeżdża do nich niezbyt przygotowany - niegdyś wicepremier - Marek Pol, to oni robią to, co chcą. Trudno mieć o to do nich pretensje. Prawda?
Wygląda no to, że w tamtych negocjacjach Gazprom osiągnął więcej niż mógł się spodziewać w najśmielszych założeniach. Nie warto mieć im tego za złe. Jeśli przeciwnik negocjacyjny sam nie chce pilnować swoich interesów, to trudno wymagać, żeby druga strona z tego nie skorzystała. Oni doskonale negocjują z zawodowcami, ale amatorów „rozjeżdżają” po prostu bez litości. To nie jest sytuacja szczególna akurat dla przemysłu gazowego, tak po prostu jest w każdych negocjacjach. Trzeba po pierwsze wiedzieć, czego się chce, a po drugie, przygotować swoje najlepsze argumenty i umieć nimi grać. Nie mieliśmy żadnych problemów ze stroną rosyjską, z negocjatorami z Gazpromu, wtedy kiedy pracowałem dla PGNiG, aczkolwiek rozmowy z nimi wymagały bardzo starannych przygotowań.

- Czyli wyjazd do Moskwy nie może być wyjazdem tylko na wódkę - trzeba się do niego solidnie przygotować...
No tak, to w ogóle nie wchodzi w rachubę. Negocjatorzy rosyjscy są to ludzie z ogromną wiedzą, a poza tym znakomicie wykształceni na amerykańskich i angielskich uczelniach. Nie pamiętam na stole negocjacyjnym rosyjskim innego trunku niż woda Borżomi.

- Czy nie uważa Pan, że niedawna, gazowa powtórka – jak się określa – paktu Ribbentrop – Mołotow, czyli podpisanie porozumienia o budowie gazociągu bałtyckiego odbyła się wręcz na zamówienie Polaków? Przecież odrobina naszej politycznej aktywności, choćby nawet takiej, jaką dziś w tej sprawie wykazują Bałtowie, mogła storpedować pomysł przesyłania gazu morzem...
To oczywiste zaniechanie naszych władz i to na nich ciąży odpowiedzialność za tę sytuację. Gazociąg bałtycki był już dawno rysowany na mapach wydawanych przez Gazprom i przez firmy niemieckie. Ja do tej pory mam taką mapę z 1999 r., przedrukowaną z 2001 r., gdzie gazociąg bałtycki jest narysowany dokładnie z tym samym przebiegiem, jaki teraz ma być zrealizowany. Nie można twierdzić, że było to coś niespodziewanego. Nasza dyplomacja ani nasz rząd nie zrobiły w tej sprawie nic. Być może rząd nie miał odpowiednich sygnałów od ministra gospodarki, a on - od PGNiG. To wszystko wystawia fatalne świadectwo naszym decydentom. Egzamin ze strategii gospodarczej oblano. Protesty po fakcie mają to do siebie, że są słabiej słyszane. Od tego są wyprzedzające kroki dyplomatyczne. Jesteśmy od ponad roku w UE, mamy wszelkie dostępne instrumenty i wszelkie dostępne fora, żeby artykułować swoją wolę i potrzeby. Pamiętamy, że tuż przed podpisaniem umowy między Gazpromem, a BASF i E.ON odezwały się dwa-trzy pojedyncze głosy naszych europarlamentarzystów. Słychać je było jak krzyk rozpaczy. Utonęły w zgiełku innych, ważnych spraw unijnych. Teraz mamy tego rezultaty. Wystarczy otworzyć gazetę. Wszyscy komentują podpisane porozumienie rosyjsko-niemieckie jako wyjątkowo niekorzystne dla Polski i polskiego rynku gazowego.

- Rozmawiamy 4 dni po wyborach. Pan – jako ekspert ds. gazu PiS – jest uważany za naturalnego kandydata na fotel prezesa PGNiG. Zatem jakie pierwsze kroki winien jak najszybciej podjąć zarząd PGNiG w celu ochrony polskich interesów gazowych?
Troszkę mnie pan tu podchodzi. Natomiast ja nie rozważam tego na poważnie...

- Czy to znaczy, że nie jest pan zainteresowany?
Mam w tej chwili sporo innych zajęć, poza tym musiałbym najpierw otrzymać w tej sprawie propozycję. Natomiast nurtują mnie dwie sprawy. Po pierwsze, w jaki sposób firma PGNiG S.A. hierarchizuje swoich sześć pomysłów na dywersyfikację źródeł dostaw, o których szeroko rozprawia od paru tygodni. Po drugie, jestem ciekaw, jak się będą rozwijać projekty inwestycyjne, które zostały wymienione w zarysie - w prospekcie emisyjnym PGNiG. Firma tydzień temu zebrała z rynku ponad 2,5 mld zł. Interesuje mnie, w jaki sposób będą wykorzystane te pieniądze, bo przecież nie powinny leżeć na kontach tylko pracować dla celów zapisanych w programie inwestycyjnym. Po czterech latach stagnacji w inwestycjach, do sfinansowania są kluczowe dla spółki projekty. Zaniechano przecież inwestycji w przesyle, w budowie pojemności magazynowych, nie rozpoczęto projektu nowej odazotowni gazu - bardzo potrzebnego i od dawna leżącego projektu zwiększenia wydobycia krajowego. Jednym słowem - co się dzieje z tak ogromną sumą pieniędzy?
Poza tym jest szereg innych pilnych kwestii kontraktowych np. wygasająca umowa ze Statoil w Zgorzelcu, umowa z Gazpromem, pozostaje do rozstrzygnięcia sprawa umowy z Duńczykami, uporządkowanie współpracy z Ukrainą etc. Jest więc mnóstwo pracy. Sądzę, że dwa główne obszary to kwestia projektu dywersyfikacyjnego i projektów inwestycji, które mają doprowadzić do zwiększenia wydobycia gazu krajowego. Chciałem zaznaczyć, że cztery lata temu PGNiG szczyciła się wydobyciem na poziomie 4,1 mld m3 rocznie, podczas kiedy w zeszłym roku odnotowano wydobycie na poziomie 4,3 mld m3, czyli zaledwie o 200 mln m3 więcej. To mniej więcej tyle, ile można uzyskać z optymalizacji wydobycia ze złóż karpackich.

- Czy powinniśmy tak łatwo zapomnieć, że Rosjanie są nam „winni” drugą nitkę magistrali jamalskiej, której brak powoduje niedotrzymanie warunków kontraktu jamalskiego – zwłaszcza w kontekście planów budowy gazociągu podmorskiego?
Tutaj trzeba rozróżnić dwie sprawy. Jedna to jest umowa handlowa z Gazpromem, a druga to jest umowa międzynarodowa między rządem Federacji Rosyjskiej, a rządem RP. Opinia publiczna nie została wystarczająco poinformowana o ustaleniach, jakie zapadły w Moskwie w 2003 r. na szczeblu rządów, tym bardziej nie znamy szczegółów umowy handlowej. Na pewno faktem jest, że mimo zapowiedzi, do końca 2004 r. PGNiG i Gazprom nie ustaliły harmonogramu budowy drugiej nitki. I to jest co najmniej zastanawiające. Od tego czasu - do dziś nadal nie zapadły żadne ustalenia. To już za długi czas, by uznać to za zwykły „ poślizg” negocjacyjny. Coś tu musiało być ustalone, o czym nie wiemy. Powinniśmy sobie życzyć, żeby nie było to związane z innymi ustaleniami, o których donosiła niemiecka prasa, która podała informację o uzgodnieniach strony polskiej ze stroną rosyjską o przebiegu gazociągu bałtyckiego przez Polską Wyłączną Strefę Ekonomiczną...

- Mówi się, że to Norwegowie zrezygnowali z pomysłu budowy gazociągu do Polski, że Duńczycy też zrezygnują, że jesteśmy skazani na gaz z Rosji na każdych warunkach. To mało komfortowa sytuacja nie tylko dla przyszłego zarządu PGNiG. Może pewne kwestie, ustalenia i kontrakty trzeba będzie zweryfikować. Słyszałem wręcz, że zwycięska formacja zapowiada wielkie sprzątanie w polskiej firmie gazowniczej... Sądzi Pan, że takie porządki – według Pańskiego rozeznania stanu faktycznego – będą w PGNiG konieczne? Sam Pan niedawno powiedział, że zapowiedzi ujawnienia kontraktu świadczą o amatorszczyźnie obecnego zarządu PGNiG...
Porządki na pewno są konieczne, bo jak mówię, nie mamy rozeznania, co się dzieje z zaplanowanymi inwestycjami, dlaczego były wstrzymane przez cztery lata projekty niezbędne spółce i decydujące o bezpieczeństwie energetycznym kraju. Nie znamy sytuacji, podobnie jak szeroka opinia publiczna i komisje sejmowe. Nie wiemy, jaka jest sytuacja kontraktowa firmy, tzn. na czyje możemy liczyć na partnerstwo. Tutaj trzeba zwrócić uwagę, że PGNiG, jako ostatnia firma w regionie Europy Środkowo-Wschodniej nie ma żadnego partnera strategicznego. Jest sama. To nie jest stan ani wygodny ani bezpieczny, dlatego że w naturalny sposób rynek gazowy europejski się konsoliduje i łączy. Pozycja PGNiG nie jest więc stabilna i zapewne stąd się biorą wypowiedzi o możliwym „wielkim sprzątaniu”. Na pewno najważniejsze jest teraz uporządkowanie spraw inwestycyjnych i wyznaczenie jasnej perspektywy dla PGNiG na rynku wewnętrznym i szerzej - regionalnym. A to się nazywa strategia.

- Od kilku dni PGNiG jest spółką giełdową. Uważa Pan, że dobrze się stało, że odchodzący rząd zrobił psikusa nowej koalicji i – wbrew nawet swoim zapewnieniom – skierował spółkę na giełdę? Ponoć niektórym politykom z PiS marzyłby się powrót PGNiG SA do stanu poprzedniego...
Byłem kilkakrotnie pytany przez różnych polityków, jaki jest powód prywatyzacji PGNiG. Otóż nie wiem, jaki był prawdziwy powód tej prywatyzacji, ponieważ nie wymagały tego wyniki firmy. To zupełnie inna sytuacja niż wówczas gdy pracowałem dla PGNiG. Wtedy musieliśmy sięgać po instrumenty finansowe żeby utrzymać płynność firmy. Udało się wówczas rozpisać emisje na euroobligacje i zebrać 800 mln EURO na bieżące potrzeby spółki - na spłatę kredytów oraz projekty inwestycyjne. Sytuacja dziś jest zupełnie inna. Teraz firma ma przez bodajże trzy lata wskaźniki płynności na poziomie znacznie powyżej 2, wskaźnik płynności szybkiej pokazany w prospekcie emisyjnym wynosił przez trzy lata pod rząd 2,2. To oznacza nadpłynność. Przez ostatnie dwa lata w bilansie grupy było kilkaset milionów złotych gotówki na koniec roku, na półrocze tego roku - ponad miliard zł. Poziom zadłużenia jest niski. Oczywiste jest więc pytanie, czy firma o tak znakomitym standingu finansowym musi koniecznie wyprzedawać swoje akcje? Ten powód jest dla mnie niejasny. Muszę przyznać, że rozeznanie w tych sprawach jest bardzo słabe, nawet wśród poważnych dziennikarzy. Słuchałem ostatnio debaty telewizyjnej, w której jeden z bardziej wziętych i zwykle dobrze poinformowanych dziennikarzy, usiłował dociec powodów prywatyzacji PGNiG. Ostatecznie doszedł do wniosku, że najpewniej chodzi o zapełnienie dziury w budżecie państwa. Uznał, że trzeba wykonać plan prywatyzacyjny i sprzedać PGNiG, a pieniądze przeznaczyć na bieżące potrzeby. I tym sposobem uciął dyskusję na ten temat. Nikt nie próbował negować takich potrzeb, a wywód był logiczny. No bo cóż dyskutować, jeśli rzeczywiście brakuje pieniędzy budżetowych na opiekę zdrowotną, na oświatę? Dziennikarz nie wiedział, że przecież ani złotówka z tej prywatyzacji nie należy do budżetu państwa, bo to samo PGNiG S.A. emitowało nowe akcje i cały przychód wpłynął do spółki. Sądzę, że można było sięgnąć na otwarty rynek pieniężno-kredytowy po różnego rodzaju instrumenty wierzycielskie i finansować plany PGNiG SA bez pozbywania się akcji i bez przyjmowania nowych inwestorów. Z niewiadomych powodów wybrano ścieżkę emisji akcji.

- Dziękuję za rozmowę.

Dokończenie znajdziesz w wydaniu papierowym. Zamów prenumeratę miesięcznika ENERGIA GIGAWAT w cenie 108 zł za cały rok, 54 zł - za pół roku lub 27 zł - za kwartał. Możesz skorzystać z formularza, który znajdziesz tutaj

Zamów prenumeratę



 



Reklama:

Komfortowe apartamenty
"business class"
w centrum Krakowa.
www.fineapartment.pl




PRACA   PRENUMERATA   REKLAMA   WSPÓŁPRACA   ARCHIWUM

Copyright (C) Gigawat Energia 2002
projekt strony i wykonanie: NSS Integrator