Energetyka tradycyjna
  Energ. niekonwencjonalna
  Informatyka w energetyce
  Kraj w skrócie
   Świat w skrócie
REDAKCJA     PRENUMERATA     REKLAMA     WSPÓŁPRACA     ARCHIWUM

    SZUKAJ
   
    w powyższe pole
    wpisz szukane słowo


 Aktualności

 

Informacje Numery Numer 11/2004

„Cała Polska” szuka J. Kulczyka i dowodów przeciw niemu… Abdykacja doktora?


Serce nie sługa i samo wybiera moment, kiedy zabije mocniej na widok drugiej osoby, albo kiedy zaczyna odmawiać współpracy z resztą organizmu. Dlatego też publiczne wypowiadanie się o czyjejś chorobie nawet przez znakomitej klasy specjalistę jest bardzo niezręczne.


Tym bardziej, że zwłaszcza, w Polsce ucieczka w chorobę nader często była i jest nadal praktykowana jako niezwykle skuteczne zabezpieczenie przed niewygodnymi sytuacjami. Dlatego też nagły i niespodziewany wyjazd dr Jana Kulczyka na leczenie w Stanach Zjednoczonych i to po ujawnieniu jego wiedeńskiego spotkania z Ałganowem, a w dalszej kolejności warszawskiej wizyty u ministrów Siemiątkowskiego i Barcikowskiego i tuż po tym jak Sejmowa Komisja Śledcza w sprawie Orlenu zapragnęła dowiedzieć się z pierwszej ręki i bez pośredników: jak naprawdę było w Wiedniu i czy istotnie Jan Kulczyk konsultował kiedykolwiek w Pałacu Prezydenckim skład zarządu naszego narodowego koncernu, stał się sytuacją mocno niezręczną dla obu stron.
Nieobecni zazwyczaj nie mają racji i nie ma się więc co dziwić, że członkowie Komisji Śledczej zachowali się radykalnie domagając się „sprawdzenia możliwości zabezpieczenia majątku na wypadek”. Zwłaszcza, że zanim Jan Kulczyk wyjechał na leczenie w Stanach, dał się przesłuchać znakomitemu niegdyś dziennikarzowi śledczemu „Gazety Wyborczej”, obecnie naczelnemu przeniesionego do Warszawy „Przekroju” - Piotrowi Najsztubowi. Członkowie komisji poczuli się więc podświadomie zlekceważeni i niepotrzebni - bo skoro wszystko można załatwić za pośrednictwem prasy i jeden Najsztub wystarczy za całą komisję, to... Zresztą dzisiaj każdy nawet poseł broni swojego miejsca pracy i chce wykazać wyborcom, zwłaszcza że wybory za pasem, że jest potrzebny i przydatny.

A co o spotkaniu z Ałganowem, wcześniej agentem rosyjskiego wywiadu, któremu inna gazeta przypisywała potajemne spotkanie z urzędującym prezydentem RP powiedział Najsztubowi Kulczyk?: Moja firma jest udziałowcem spółki Polenergia sprzedającej nadwyżki energii elektrycznej. Byliśmy zainteresowani kupowaniem taniej energii z Rosji, a tam sprzedażą zajmuje się między innymi firma InterRAO JES. Dostaliśmy z wielu źródeł sugestie, że musimy znaleźć wspólny język z kluczową osobą w tej spółce, szefem doradców ministra energetyki, osobą bliską obecnemu układowi politycznemu i równocześnie wiceszefem rady nadzorczej InterRAO. I w związku z tym zleciliśmy doradcy inwestycyjnemu, z którym kooperujemy od lat, prowadzenie tej sprawy. I któregoś dnia szef tej firmy powiadomił mnie, że spotkanie jest w Wiedniu, że umówił nas na lunch. Przyleciałem do Wiednia, tego dnia byłem w dwóch innych miejscach w Europie, tylko na lunch, poszedłem na spotkanie. Towarzyszył mi ten nasz doradca inwestycyjny. Za stołem siedział dżentelmen, którego twarz nawet wydała mi się jakaś znajoma, ale w pierwszej chwili go nie rozpoznałem. Rosjanie przedstawiają się imionami, nie nazwiskami, Igor Wasilewicz, jakoś tak to brzmiało, nie skojarzyłem od razu, dopiero po kilku minutach wymieniliśmy się wizytówkami i już wiedziałem, że to Ałganow. Troszeczkę mnie to zmroziło, chociaż wiadomo, że w strukturach gospodarczych jest wiele osób związanych niegdyś ze służbami. Więc nie zdziwiłem się, że w ogóle jest to osoba związana ze służbami, tylko że to akurat Ałganow, osoba znana w Polsce z innej działalności niż branża energetyczna. Ale z wcześniejszej rekomendacji wynikało, że jest osobą zbliżoną do ośrodków rządowych. Nawet pomyślałem, czy nie wyjść pod byle jakim pretekstem, ale doszedłem do wniosku, że dokończę tę rozmowę, żeby nie robić następnych niepotrzebnych demonstracji, bo stosunki polsko-rosyjskie nie są dobre...

Przyznam się, że trudno mi uwierzyć, iż człowiek tej klasy, wiedzy, rutyny i skuteczności działania, umawiany przez profesjonalnych doradców pędzi przez pół Europy na spotkanie z tajemniczym nieznajomym. Jeśli spotkanie jest ważne, czasu mało, a materia delikatna jego uczestnicy starannie się do niego przygotowują, zaś doradcy w mozole zbierają wszelkie potrzebne dane i informacje. Jeszcze trudniej sobie wyobrazić - iż o ile nie mieliśmy do czynienia ze starannie zaplanowaną intrygą - strona rosyjska wystawiła do rozmów z najbogatszym Polakiem doskonale odbieranym w Pałacu Prezydenckim zupełnie przez przypadek człowieka, z którym wiążą się spore nieprzyjemności dla prezydenta Kwaśniewskiego.

Jan Kulczyk o mówiąc o transparentności swoich interesów nie przeczył, iż pierwszy milion dolarów trzeba ukraść, zaznaczając, iż jego to akurat nie dotyczy, bo pierwszy milion dostał od ojca Henryka.
Kilka lat temu podczas pobytu w Berlinie udało mi się spotkać z Henrykiem Kulczykiem i zapytać o początki fortuny Kulczyków. W polskiej ambasadzie przy Unter den Linden odbywało się spotkanie biznesowe. Od radcy handlowego dowiedziałem się, że będzie tam też pan Henryk tytułowany tutaj przez wszystkich „panem Prezesem” prosząc jednocześnie o rekomendacje i umożliwienie spotkania. Tak więc ja wiedziałem z kim będę rozmawiał i mój rozmówca także widział z kim ma do czynienia i jakiemu to ma służyć celowi. Miłe spotkanie przedłużyło się do tego stopnia, iż z „panem Prezesem” i naszym radcą handlowym wychodziliśmy jako ostatni. Obstawa z ambasady miała jednak spore problemy w przywołaniu taksówki dla prezesa Kulczyka, poszliśmy więc piechotą na postój pod Brama Brandenburską. Tu pan prezes zaordynował: zapraszam na strzemiennego w hotelu „Adlon”, tego samego, z którego balkonu przed wojna śpiewała Marlena Dietrich, kiedy jeszcze uważała się za Niemkę. Tu dopiero potoczyła się prawdziwa opowieść.

Henryk Kulczyk ojciec Jana przez 20 lat zazdrościł berlińskim kupcom ich wspaniałej organizacji. 1 kwietnia 1975 roku zwołał więc do Bremy polskich kupców i przedsiębiorców działających w RFN i Berlinie Zachodnim. Tak powstaje Komitet Współpracy Gospodarczej z Polską. Pan Henryk bardzo nie lubi słowa businessmen. My jesteśmy kupcami - podkreśla przy każdej okazji. Z naszą etyką, moralnością, lojalnością wobec klientów i partnerów, perfekcyjną znajomością materii, w której się obracamy. Businessmen to w zasadzie nie wiadomo kto, kupiec - to profesja, powołanie, sposób życia znany od wieków. My Kulczykowie kupcami jesteśmy już od trzech pokoleń. Poza tym kupiec to piękne polskie słowo, które wszystko tłumaczy. Kolebką Kulczyków jest Waładowo w powiecie Sępolno Krajeńskie. Rodzinny dom stoi do dzisiaj, zamieniony na hurtownię Browarów Wielkopolskich, należących w lwiej części do Kulczyków. Ale najpierw był Władysław Kulczyk ojciec Henryka, dziadek Jana - społecznik, radny i poseł do lokalnego sejmiku. Działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jeden z pierwszych więźniów Oranienburga. Po wkroczeniu Niemców w 1939 roku takie konotacje nie ułatwiały życia. Ale wtedy do młodego Henryka po raz pierwszy uśmiechnęło się szczęście. W niemieckiej firmie, dla której musiał pracować trafił na szefa antyfaszystę. To pozwoliło mu przetrwać wojnę. Było to nawet skuteczną przykrywką dla działalności konspiracyjnej...

Po wojnie pan Henryk rzuca się w wir odbudowy kraju. Już w sierpniu 1945 roku zakłada w Bydgoszczy WEŁONOHURT, przedsiębiorstwo zajmujące się skupem, uszlachetnianiem i przerobem surowców włókienniczych. Trwa to do 1951 roku, kiedy to najpierw przychodzi reglamentacja, a później nacjonalizacja firmy. Nie rezygnuje, zakłada firmę mniej strategiczną dla gospodarki - wytwórnię krawatów... W Toruniu studiuje prawo i ekonomię. Wypadki poznańskie 1956 roku są dla Henryka Kulczyka pretekstem i okazją, aby wyjechać na stałe do Republiki Federalnej Niemiec. Ale przeciwnie do wielu emigrantów tego okresu pan Henryk nie obraża się na Polskę. W swojej znajomości polskiego rynku upatruje właśnie atutów na rynku niemieckim. Zajmuje się sprowadzaniem na niemiecki rynek polskich produktów rolno-spożywczych, owoców runa leśnego. Na rynku pojawia się kontener - cudowny wynalazek globalnego transportu XX wieku. W 1966 roku Henryk Kulczyk zaczyna pracę w amerykańskim koncernie kontenerowym SEALAND. Zostaje jego przedstawicielem na Polskę (w barwach tego koncernu pozostaje - mimo emerytalnego wieku - do dzisiaj, jako dożywotni doradca). Z końcem lat siedemdziesiątych, kiedy władze socjalistycznej Polski uchylają powoli drzwi, początkowo dla etnicznego tylko kapitału, jako drugi po Zenonie Soszyńskim zakłada w Poznaniu firmę polonijną.

Tamte doświadczenia plus gruntowne wykształcenia syna Jana stały się podstawą dzisiejszej pozycji rynkowej Kulczyków w Polsce.Jestem prostym, wiejskim chłopakiem z Wałdowa, któremu wyszła w życiu karta - wyznaje szczerze Henryk Kulczyk. I zaraz dodaje jeszcze, że... w życiu łut szczęścia niekiedy więcej znaczy niż funt złota. Ale swoim szczęściem nader chętnie dzieli się z innymi. Wzorem ojca Władysława nie stroni od działalności społecznej. Będąc przewodniczącym sekcji polskiej przy IHK-BAO w Berlinie organizuje pierwszą wystawę firm polonijnych w Berlinie. Zakłada Polski Komitet Budowy Centrum Zdrowia Dziecka, który gromadzi wtedy ogromna kwotę blisko 1 mln marek w gotówce i 8 mln marek w darach rzeczowych. W portfelu z jednakową pieczołowitością przechowuje legitymacje: Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski podpisaną przez gen. Jaruzelskiego jak i Krzyża Komandorskiego Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej podpisaną przez Lecha Wałęsę. Dla niego obie są jednakowo ważne i cenne.
Jan Kulczyk w ostatnim zdaniu zapytany przez Piotra Najsztuba czy nie zamierza wyjechać na stałe z Polski odpowiada zdecydowanie NIE! Mimo wszystko jestem mentalnie, sentymentalnie i uczuciowo związany z Polską - mówi.



 



Reklama:

Komfortowe apartamenty
"business class"
w centrum Krakowa.
www.fineapartment.pl




PRACA   PRENUMERATA   REKLAMA   WSPÓŁPRACA   ARCHIWUM

Copyright (C) Gigawat Energia 2002
projekt strony i wykonanie: NSS Integrator