Aktualności
|
|
Informacje
Numery
Numer 04/2004
Polscy wytwórcy wcale nie chcą kupować spółek dystrybucyjnych…
|
|
W Polsce na początku 2002 r. miały miejsce prace, w efekcie których powstał dokument rządowy pt. “Ocena realizacji i korekta założeń polityki energetycznej Polski do 2020 r.”. Z formalnego punktu widzenia – ustawowa kontynuacja, z drugiej strony zaś – swoisty przełom. Po raz pierwszy poddano pod wątpliwość prognozy energetyków, które w przeszłości wielokrotnie stanowiły alibi dla ich woluntaryzmu inwestycyjnego. Po raz pierwszy, tak wyraźnego, deklaratywnego upodmiotowienia doczekał się odbiorca (abstrahuję tu nieco od tych idei, na kanwie których zrodziło się Prawo energetyczne). To on właśnie ma być beneficjentem reform sektora. To w imię jego interesów obiecuje się podporządkowanie sektora energetycznego potrzebom gospodarki i gospodarstw domowych. Nie odwrotnie, tak jak było do tej pory! W ślad za tym, jesienią 2002 r. powstały zaktualizowane, komplementarne dokumenty. Pierwszy z nich dotyczył koncepcji urynkowienia sektora, drugi – podporządkowanych temu celowi restrukturyzacyjnych działań właścicielskich w obrębie własności państwowej. Wizja jest realizacyjnie trudna, ale wszystko współgra ze sobą konceptualnie, więc warto potrudzić się na rzecz urzeczywistnienia tej wizji. Zamiast jednak tego, zaczęto mnożyć trudności i budować zupełnie odmienne koncepcje i to w imię... zasad Unii Europejskiej.
Znany jest mi podstawowy kanon UE, z którym w pełni się utożsamiam i gotów jestem zawsze go bronić. Idzie o swobodny przepływ idei, ludzi, towarów i kapitału. Ten nieskrępowany przepływ jest bowiem nie tylko istotą społeczeństw demokratycznych, ale też podstawą konkurencyjnej gospodarki, zorientowanej na jak najlepsze zaspokojenie potrzeb odbiorców i zapewnienie im tak komfortu swobodnego wyboru, jak i korzyści ekonomicznych z tej konkurencji płynących. A tego zwolennicy integracji pionowej chcą nas ewidentnie pozbawić. W jaki sposób? Poprzez ponowną monopolizację sektora.
Jaka monopolizacja? – zakrzykną oburzeni zwolennicy tej koncepcji. Wszak zgodnie z zasadami UE idzie o powiązania kapitałowe. I to tylko takie, jakie są w Unii. Tak, tylko od takich jak postulowane powiązań, droga do monopolu już niedaleka. Z pozoru to wszystko wygląda niewinnie. Najpierw struktura holdingowa, do której Skarb Państwa wniesie akcje tak wytwórców, jak i dystrybutorów. A także być może inne aktywa. Albo wniosą je sami zainteresowani, tworząc w ten sposób wrażenie silnej i zdywersyfikowanej, a więc względnie bezpiecznej struktury. Co dzieje się dalej? Nadzorowana przez wspólną “czapkę” spółka dystrybucyjna metodami łagodnej perswazji jest skłaniana do zakupu energii na potrzeby swoich odbiorców taryfowych tylko w „swoich, macierzystych” źródłach wytwarzania. Te mając zapewniony zbyt produkcji nie muszą pracować nad poprawą swojej efektywności i zabiegać o silną pozycję na konkurencyjnym rynku. Nie muszą zabiegać o kupujących energię. Już przecież zostali zakontraktowani i praktycznie o nic nie muszą się już martwić. Z czasem, choć tu prawo Unii może w przyszłości nieco pokrzyżować szyki, wspomniana „czapka nadzorcza” dojdzie do wniosku, że niektóre służby mogą być dla wytwórców wspólne i pewnie lepiej będzie mieć jedno, wielozakładowe przedsiębiorstwo wytwórczo-dystrybucyjne. Dziś można tak zrobić. I nie ma tu znaczenia, iż zgodnie z Prawem energetycznym zostaną zachowane zasady odrębnej ewidencji kosztów poszczególnych rodzajów działalności energetycznej. Obraz przedsiębiorstwa z pewnością zostanie nieco przysłonięty, stanie się niezbyt ostry i niejednoznaczny. Zawsze bowiem przedsiębiorstwo zna lepiej samo siebie, niż jest to w stanie uczynić nawet najlepszy regulator. Wszak regulacja bazuje tylko na tym, co przedsiębiorstwo samo o sobie ujawni. I nie ma wątpliwości, jak wiele rzeczy potrafi ono zrobić z kosztami!
|
|
|
|